Logowanie

Email:
Hasło:

Przypomnij hasło...

Nie masz jeszcze konta?
Dołącz do nas!




Ekran: 1024x768
Javascript: włączone
Wiek min. 16 lat
Nieco wyobraźni


Enzetel Del Rey (ID: 136)


  • Ranga: Karczmarz
  • Poziom: 214
  • Wiek: 2877
  • Rasa: Wampir
  • Klasa: Rzemieślnik
  • Specjalizacja: Hodowca
  • Charakter: Zły
  • Płeć: Mężczyzna


Profil gracza:

Pisane pod wpływem #9

Wdech i wydech, spięcie i rozluźnienie mięśni. Kochający brat księżyc z pełnym obliczem na nocnym niebie. Lemmie nie biegła po polu, to pole płynęło pod nią. Wdech i wydech, zazwyczaj niemrawe serce, które teraz biło niestrudzenie i niepowstrzymanie jak prowadzony ręką kowala młot. Wdychała siłę z nocnego powietrza, czuła, jak rozchodzi się po wszystkich pracujących mięśniach.

Sklecony byle jak płot ze starych desek – dwa płynne ruchy i już była za nim. Nikt nie usłyszał starannie odmierzanych kroków Pastereczki, gdy przylgnęła do ściany domu. Na chwilę została duchem nocy. Świat skurczył się do rozmiarów zwalniającego do zwyczajowo leniwego biegu serca, a cienkie sploty twardych mięśni czekały, ledwo powściągając niecierpliwość.

Lemmie sunęła przez mrok. Pozwoliła działać zmysłom. Bezszelestnie prąc naprzód, zdała się na ciało, bo od dziecka ufała tylko jemu; wykute, jak dzieło mistrza kowalskiego, w setkach godzin potu i łez – jego ograniczenia były jedynymi, jakie Pastereczka uznawała w życiu. A nie było ich wiele.

Chwilę później stała w ciemnościach zatęchłej piwnicy. Spod zamkniętych drzwi na drugim końcu pomieszczenia dobiegało nieco światła. Jak szybko go sprzedali, pomyślała; nikt nie chciał nadstawiać karku za kolejnego kałamarza. A już na pewno nie ci, którzy rechotali w izbach karczm królestwa, słuchając rymowanych szyderstw jego pamfletów. Byli tacy odważni, bo to ktoś inny starannie ubrał w słowa i wypowiedział na głos ich własne myśli. Rechotali beztrosko nad kuflami oraz tłukli pięściami w stoły, bowiem bezimienny kałamarz narażał się, wyręczając ich w okazywaniu pogardy wobec wąskiej grupy ludzi, których nazwiska zazwyczaj zamykały usta każdemu, gdziekolwiek w kraju by ich nie wypowiedzieć. To dla tych tchórzy tak się starasz i ukrywasz w tej norze po nocach? – zapytała bezgłośnie Pastereczka.

Pod ścianą dostrzegła zarys stojącego tam wśród innych rupieci wiadra. Kopnęła je, aż poleciało i z hukiem wyrżnęło w drzwi. Puk puk, oto przyszłam, pomyślała. Niech wie.

Dwie sekundy później szarpnęła za klamkę. W niewielkiej klitce kałamarz stał nad stołem zawalonym papierami. Płomyki świec jeszcze drżały po tym, jak zerwał się z krzesła, i w migoczącym świetle ze swą chudą, kanciastą twarzą i rzadkim wąsem przypominał zagonioną do rogu mysz.

– Koniec pracy na dziś. – Skinęła głową na stertę świstków i porzucone wśród nich pióro. Większość kart zapełniało schludne pismo, na jednej tylko rozmazały się litery, gdy łomot uderzającego w drzwi wiadra przyprawił piszącą dłoń o nerwowe drgnięcie.

Zrozumiał. Przebiegł wytrzeszczonymi oczami po niewielkim pomieszczeniu. Zauważył ułożone w kącie drewno na opał. Lemmie uśmiechnęła się.

Kałamarz skoczył naprzód. Szczupłe palce zacisnęły się na improwizowanej broni.

– Odejdź! – Pogroził Lemmie polanem.

Dziewczyna podeszła bliżej. Zimowe niebo jej oczu zastygło nieruchomo.

Uderzył bardziej ze strachu niż gniewu. Trzymany oburącz kawał drewna śmignął poziomo. Pastereczka zachwiała się, błyskawica bólu przeniknęła trafione ramię. Szła dalej, uśmiechnięta. Kałamarz wrzasnął. Kolejnym ciosem trafił w brzuch. Lemmie zgięła się wpół z głośnym, mimowolnym stęknięciem. Pomyślała, jak to cudownie na moment oddać ciału kontrolę, pozwolić, by wedle uznania wydawało dźwięki, by niestrudzone zazwyczaj nogi uginały się bezsilnie, porażone intensywnym doznaniem. Jeszcze pławiła się w paraliżującym zmysły szoku, gdy drewno spadło na jej odsłonięty kark. Lemmie runęła ciężko na podłogę. Drzazgi starych desek kłuły ją w policzek, nozdrza dusił wzniecony obłok kurzu. Poza tym istniała tylko szkarłatna chmura rozchodząca się po całym ciele. Dziewczyna poddała się jej.

– Nie wyrzeknę się! – krzyknął stojący nad nią kałamarz. – Nigdy nie będę marionetką w niczyim ręku!

Oddała władzę, by teraz na powrót ją odzyskać. Pastereczka spięła mięśnie i słuchała, jak krzyczały bólem z uderzonych miejsc. Z przeciągłym stęknięciem – który wyrwało jej się, niechciane, a przez to tak słodkie zarazem – wsparła się na łokciach. Mężczyzna ryknął. Wzniósł polano do ciosu.

Tętno pulsowało w głowie Lemmie tępym echem przyjętych uderzeń. Ten kałamarz był inny, pomyślała, przyglądając mu się z podłogi. Gdyby tylko mógł zobaczyć własne oblicze nabiegłe krwią, wykrzywione szałem, z żyłami widocznymi pod napiętą na skroniach skórą. Jego poprzednicy również stawiali opór, ale w oczach żadnego z nich nie płonął taki ogień. Ten był inny, lecz wciąż pozostawał kałamarzem. I tak jak Pastereczka przewidywała, w przymglonej bólem krze jej oczu dostrzegł odbicie samego siebie.

Załomotało rzucone w kąt pomieszczenia polano. Kałamarz oddychał ciężko. Płomień już gasł, gdy patrzył na swe puste, drżące dłonie. Wyglądał, jakby ich nie poznawał. Ale Lemmie poznała od razu: on i jemu podobni kałamarze potrafią tylko gadać, i to nie twarzą w twarz, a kryjąc się za rozsyłanymi po kraju wierszami – wiedziała o tym doskonale.

Pozbierawszy się z podłogi, Pastereczka stanęła przed nim obolała, sporo niższa i lżejsza. Niedbale otrzepała odzienie z kurzu.

– Odejdź, proszę – rzekł kałamarz. – Nie chcę cię…

Kopnęła z dynamicznym skrętem ciała. Trafiła jak zawsze bezbłędnie. Ugodzony w wątrobę, zupełnie nieprzygotowany na atak kałamarz zwalił się na ziemię jak ścięte drzewo. Ból przyszedł dopiero po sekundzie, jak zwykle przy takim uderzeniu. Mężczyzna z sykiem wypuścił powietrze i zwinął się u stóp Lemmie.

– Nie musisz niczego się wyrzekać – powiedziała. – Już nie.

Oczy zaszły mu łzami. Mrugał zdezorientowany, trzymając się za prawy bok. But Lemmie tym razem trafił w czoło. Kopała zapamiętale, raz za razem, słuchając coraz bardziej żałośnie brzmiących jęków kałamarza. Nawet nie celowała, kopnięcia spadały gdzie popadnie. Gdy próbował osłonić głowę, Lemmie przydepnęła podeszwą jego prawą dłoń. Przycisnęła z całych sił, miażdżyła obcasem, aż poczuła pękające kości. Wrzask mężczyzny odbił się echem od gołych ścian.

Pastereczka na chwilę dała mu spokój. W milczeniu patrzyła, jak ostrożnie obmacuje zranioną rękę, którą jeszcze chwilę temu starannie zapełniał treścią kolejne kartki. Podeszła do stołu, ale nawet nie spojrzała na porzucone zapiski. Chwyciła cienki nóż używany do ostrzenia pióra.

Kałamarz dygotał. Patrzył w ścianę, pomrukując boleśnie. Już wiedział, pomyślała. Nie odwrócił wzroku, nawet gdy Lemmie uklęknęła przy nim.

– No już. Już po wszystkim – wyszeptała.

Delikatnie przemknęła palcem po policzku mężczyzny. Zamknęła oczy, włożyła palec do ust i przez chwilę smakowała jego łzy. Słone łzy kałamarza, pomyślała. Ciekawe, czy potrafiłby opisać je w jakimś podniosłym wierszu.

– Będą kolejni. Już są – wystękał kałamarz; obity korpus uniemożliwiał mu wzięcie głębszego wdechu.

– Oczywiście, że są – Pastereczka odpowiedziała mu z wyrozumiałością, jak do nierozgarniętego, ale jednak lubianego dziecka, które wciąż popełnia banalne błędy. Opuszką palca zbadała ostrość noża.

– Nie zamilkniemy!

– Szkoda, że potraficie tylko gadać.

Wreszcie odwrócił głowę. Spod przymkniętych powiek spojrzał na Lemmie, lecz odpowiedziało mu jedynie nieruchome zimowe niebo jej oczu. Wtedy pierwszy raz zrobił coś, czego się nie spodziewała. Kałamarz skrzywił się i splunął jej pod nogi.

– Słyszałem o tobie – kolejne słowa też niemalże wypluwał. – Słyszałem, co zrobiłaś. Nazywają cię Pastereczką, bo chodzisz w przebraniu wiejskiej dziewki. A ja nazwę cię psem. Jesteś psem, bo trzymają cię na łańcuchu jak psa, i spuszczają wedle własnej woli. Było jasne, że w końcu po mnie przyjdą. Mnie i innych od dawna straszą śmiercią, wieszając na ulicach miast ostrzeżenia. Przypisują nam wszystko co najgorsze, szkalują, nazywają kałamarzami, szkodnikami, nierobami. Obwiniają za własne niepowodzenia. Pluję na to. I nie czuję wstydu, bo nigdy nie dałem zakuć się w łańcuch.

Pastereczka tylko kiwała głową. Ostrożnie, niemal z czułością ułożyła mężczyznę na plecach. Zręcznym ruchem palców obróciła nóż, kierując ostrze w dół.

– Dlaczego? – spytał płaczliwie kałamarz. – Nie musisz służyć. Bądź wolna, jak my!

Zamrugała. W lodowych taflach oczu Lemmie błyszczało szczere zdumienie.

– Ależ jestem. Nic mnie nie ogranicza – odpowiedziała spokojnie.

– Dla złota, to o nie chodzi?! Dlaczego, powiedz mi!

– Bo mogę.

Dźgnęła tylko raz, w serce. Spomiędzy rozchylonych warg mężczyzny wydobyło się ciche westchnienie. Pochylona Lemmie wsłuchała się w nie. Na moment całkowicie pochłonęły ją oczy kałamarza. Te same, a jednak jakże teraz inne. Zmieniały się tak szybko – cóż to sprawiało? W poszukiwaniu odpowiedzi i tym razem patrzyła zachłannie, śledząc każdą dogasającą iskrę. W niemal nabożnej ciszy zatęchłej piwnicy obserwowała, jak owo nieuchwytne coś, nienazwane światło rozprasza się, odchodzi tam, gdzie jej nie będzie dane pójść jeszcze przez długi, długi czas.

Bowiem w chwilach jak ta Lemmie czuła buzujące w niej, niepowstrzymane, silne jak nigdy życie...