Gdzie zaczyna się opowieść?
Kiedy z niesłyszalnym dla śmiertelnika
”klik” A w tym profilu jest sporo ukrytych "klików" i z czasem pojawi się więcej
nachodzą na siebie zębatki przeznaczenia?
Czy nasz los niczym strawa dla znudzonych bogów warzy się już w kołysce?
A może żadne z powyższych a „los” nie istnieje?
Jest za to ciąg przypadków, zbiegów okoliczności jak w niewłaściwym momencie przez gospodynię opróżniony na miejski chodnik nocnik, czy pozbawienie sakiewki bardzo nieodpowiedniej osoby?
A jeśli pytanie ‘gdzie’ jest nieistotne?
Może ważniejszym jest… czemu jeszcze jej nie zaczęliśmy?
~ Non Clima ~
Id nisko latają, będzie padać odpisami.
Czuję to w klawiaturze.
Jestem leniwa.
Leniwi rządzą światem, bo podczas, gdy herosi i fanatycy tłuką się po łbach leniwi dopiero zbierają się z łóżka co zwiększa szanse przeżycia.
Swoje lenistwo przenoszę na postacie.
Ratowanie świata, wyprawy po skórę smoka, epickie bitwy, królobójstwo... mam już powyżej uszu.
Dziękuję, postoję i tknę temat jedynie jak się przypadkiem trafi i humorystycznie.
"Mądra mawiali, ale mądra dla większości oznacza jedynie nie głupsza od nich."
~ Ariana ~
"Wskaż mi górę a ją przeniosę,
pokaż mi cel[...] Gdy stała tak blisko mógł poczuć poprzez olejek i sukkubie feromony nadające jej zapachy przypisane pod niego też nuty jej perfum. Kremowa woń lilii pięknie mieszała się z kadzidlaną palonego drewna a to wszystko podbite olejkiem z dzikiej róży i migdału. Mocny intensywny i skomplikowany zapach jaki nie pasowałby do młodej dziewczyny, czy wesołej panienki. Była w tym słodycz ale groźna jak dłoń sunąca po karku niemal pieszczotliwie nim go skręci, były kwiaty, ale to był ogród o północy podczas rytuału, gdy blask palonych w ognisku kadzideł oświetlał ofiarę.
Wszystko to wyłapywał bardziej podświadomie, gdy świadomości Yss kazała się skupić na widoku przed nim.
- Jesteś czcicielem umysłu, wyznawcą logiki, niewolnikiem ascetyzmu...
Sposób w jaki mówiła, ten ton... nie niósł w sobie drwiny a niemal ocierał się o uznanie.
- ...Twój wybór, wiara i droga...ale masz w sobie też coś z Bursztynowego Wędrowca.
Przesunęła powoli dłoń z jego ramienia, przez plecy, by oprzeć na drugim w niepełnym objęciu.
- Chciałeś wrócić po historie i oto są przed Tobą. Miłość, zdrada, pożądanie, nienawiść, poświęcenie i altruizm...
Pozwoliła tym słowom zapaść mu w pamięć nim podjęła.
- Spytałeś mnie czemu zainteresowałam się alchemią... oto twoja odpowiedź. Nigdy nie będziesz bliższy poczuciu się jak Bóg własnego świata niż tu przed tym stołem a oto i Twoi wyznawcy...
Mówiła cicho ale pod łagodną melodią tonu płonął ogień pasji, kobiece rozbawienie, uwodzicielskość zaklęta w miękkich końcówkach wyrazów podszyta grozą pauz, które stosowała niczym wprawna domina bicz.
- Widzę, że słyszałeś już plotki o części naszych gości... pozwól, że Ci ich przedstawię... [...]
- Ten smukły Młodzieniec zaraz przy oknie widzisz jak się pręży? Zupełnie jakby trzymał straż? To Illianis w dorosłej formie. Ma duszę strażnika i ostry jest jak miecz. W młodości, gdy ledwie puści pierwsze pędy dba by eliksir się nie spsuł, ale gdy dorośnie już, gdy sypnie mu się pierwszy zielony wąs staje się groźny i niebezpieczny. W małych ilościach, gdy ledwie mu krwi upuścić, parę kropel soku zadziała niczym w dzieciństwie, ale jeśli zajść mu za skórę, jeśli ciąć go i zranić staje się zabójczy i mściwy a eliksir z leczniczego zamieni w truciznę. Obok niego modrooka i nieśmiała panienka. Te delikatne płatki i jasne oczka mogą zwieść, ale to najważniejszy gość tego przyjęcia. Oto Iliani. Krucha, delikatna i wrażliwa. Zbierana nieuważnie umrze Ci w dłoniach. Trzeba się z nią obchodzić ostrożnie. Siostra i brat jedno tak zbawienne jak drugie groźne. To ona przyniesie ulgę, gdy uroni do eliksiru gęste, przejrzyste łzy a my dziś sprawimy, że zapłacze... zapłacze z zazdrości bo tam jest jej kochanek. To Bławatek. Modrooki i piękny ale równie niewierny co przydatny...
Snuła opowieść niczym baśń wzajemne relacje miłości, zdrady a w to wszystko wplecione właściwości w taki sposób, że chłonął wiedzę jakby mimochodem.
- ...a my dziś wyprawimy im bal...
a go osiągnę, wybierz osobę a
sprawię, że będzie mi służyć
Wstrzymała oddech, gdy się zbliżył. Śledziła go wzrokiem jak zahipnotyzowana, ale nie drgnęła, jedynie jeśli zerknął w jej oczy już, gdy się nad nią pochylał mógł dostrzec błysk wyzwania i rozbawienia w jej spojrzeniu. Znał już ten wzrok i półuśmiech, gdy zaciekawiona zdawała się pytać "i co teraz zrobisz?". [...]
Och... chłopiec chciał się bawić? No to się zabawmy...
Podparła się o podłokietniki fotela i podciągnęła wyginając przy tym ciało, by znów usiąść prosto. Mogło i miało mu to przywieść na myśl sposób w jaki poruszałaby się na kochanku.
- Dziękuję, nie zauważyłam, że się ubrudziłam.
Stwierdziła pozornie neutralnym tonem.
- Zastanawiam się czy testował Pan kiedyś swoją wolę. Jestem ciekawa jak daleko można się w niej wyszkolić. Może zabawimy się opisując teoretyczną sytuację?
Spytała ni to kusząc ni to rzucając wyzwanie.
- Bo co na przykład, gdyby...
Jej dłoń powędrowała do szpili we włosach, by wyciągnąć jedną w gwałtownym geście i udawać wymierzenie w niego jakby groziła mu szpadą.
- ...pojmała psionika piękna kobieta szpieg? Zaskoczyła, go odurzyła, nie może użyć mocy, ale ma w końcu silną wolę prawda?
Spytała poprawiając przy tym włosy, odrzucając je w bok. Spłynęły przez podłokietnik zawisając w powietrzu niczym rozkładający się za nią królewski płaszcz, tren nocy.
[...]Gdy kandyzowany płatek rozpuszczał jej się w ustach wodziła ostrym końcem szpili po sobie. Sunęła po ramieniu, obojczyku, trąciła łańcuszek na jakim zawieszony był wisior, by znów powędrować w górę tym razem by musnąć szyję, by zostawić na niej zaróżowiony ślad niczym mapę skarbu, drogę jaką miały podążać jego wargi.
- I jeśli wszystko w tej hipotetycznej sytuacji sprowadzić do woli...
Zaczęła przechylając głowę. Z jednej strony włosy opadały jej na plecy, z drugiej, odrzucone przez nią wcześniej spływały za fotel, zupełnie niczym w wizualizacji tej dwoistej relacji jaką mieli. Formalnej i grzesznej zarazem.
-... i założenia, że owa porywaczka chciałaby ją w nim skruszyć sądzę, że pragnienie, pożądanie mogłoby być dobrą drogą. Jak Pan sądzi? Czy umysł tak nawykły do powstrzymywania się da się rozgrzać, da się rozpalić w nim wszystkie instynkty tak dalece, że zapomni o swym treningu? [...]
- Wątpię Mój Drogi...
Odparła z lekkim rozbawieniem jakie nieźle ukrywało to, że i jej oddech przyspieszył, gdy nie tylko dostrzegła, ale i poczuła jego reakcję. Była jak lustro. Spędzili razem tyle czasu że dostroiła się do niego bardziej nawet niż powinna. Im mocniej reagował on, tym mocniej wpływał i na jej odczucia. Zwykle sobie z tym nieźle radziła, ale teraz, gdy byli już o krok nawet jej trudno było zachować cierpliwość.
- Kobieta nigdy i przed nikim nie odkrywa wszystkich sekretów... nie, jeśli jest mądra a zdaje się, że to wymagane u kobiety szpiega.
Postukała się w udawanym zamyśleniu końcówką szpikulca w dolną wargę nim uśmiechnęła się przenosząc znów na niego spojrzenie.
- Jednak w takim razie sugeruję rozważyć obie opcje. Pan, biorąc pod uwagę swą wiedzę może opisać sytuację z drugiej strony, ja jako kobieta... sądzę, że przywiązałaby go do łóżka. Do wysokich kolumienek jakie zmuszałyby go do trzymania rąk nad głową...
Zaczęła wpatrując się w jego oczy, ale w miarę jak mówiła jej wzrok sunął po jego ciele, jakby dotykała go nim w miarę jak jej opis zmierzał dalej.
- ...jakie nie pozwalałyby mu umknąć przed jej wzrokiem, gdy nawet pokonany zmęczeniem, targany pożądaniem, czy okrutną rozkoszą jaką mu zamierzała zadać zwiśnie w więzach... Taki piękny, bezbronny... i jej.
Przesunęła językiem po wargach jakby to wyobrażenie było dla niej wręcz apetyczne.
- ...opowiadać dalej?
Spytała niemal szeptem.
, bo wszystko to tylko
dym i lustraGłód
To było dziwne uczucie, które nie sposób oddać precyzyjnie słowami rasy, jaka go nie zaznała. Było... niczym połączenie głodu i pragnienia i u mnie koncentrował się w kościach a przynajmniej tam najmocniej to czułam.
Słabłam.
Początkowo to było jak lekkie ćmienie w dawno złamanej kości, gdy zbliża się deszcz...z tym, że czułam to we wszystkich. Z czasem zaczynało boleć, jak przy ostrej grypie i z każdym dniem przybierało na sile, miało się wrażenie, że pogruchotano każdą możliwą kość w ciele, aż przychodził moment, gdy z bólu było się w stanie tylko nieludzko wyć i marzyło o śmierci.
Gdyby to tylko było takie proste... nie było.
Każda istota ma jakiś próg bólu, moment w jakim łamie się wola, lub psychika.
W najdłuższej swojej próbie buntu, gdy żyłam jak człowiek wytrzymałam niecały rok.
Jedenaście miesięcy, tydzień i dwa dni...
Tyle walczyłam nim ból i głód sprowadziły mnie do najprymitywniejszych instynktów. Moje wspomnienia z tamtego okresu są niejasne. Do dziś nie pojmuję jak zdołałam się pożywić wyglądając tak, jak wyglądałam i co jeszcze ciekawsze... uciec nie schwytana mimo, iż musiałam wyssać wszystko. Jestem pewna, że tak było, po takim czasie nie zdołałam się powstrzymać.
Nie pamiętam jego twarzy, ani okoliczności, nie pamiętam jak zgasł, ani kim był. I cieszę się z tego. Przynajmniej ten duch przeszłości pozostanie bezimienny.
Decyzja
Pamiętam za to, jak wracałam do siebie klęcząc w błocie podczas deszczu, na polanie w środku lasu, jaki dziś już nie istnieje, bo na tym miejscu wyrosła osada.
Nie od razu pojęłam co się stało, bo przeszywał mnie chłód.
Wiosna tamtego roku przyszla późno i wciąż między drzewami śnieg pstrzył burą, rozmokłą ziemię. Byłam tak przemarznięta, że odmroziłam sobie palce i część stóp.
Nawet teraz, choć minęły lata a ciało się uzdrowiło mam czasami wrażenie, że czuję to zimno, tak lodowate, że aż parzyło.
Myślałam wtedy, że to wciąż ten głód jaki pożerał mnie od miesięcy, pozbawiał zmysłów, ale to nie był głód.
Pojęłam to, gdy bujając się niczym osierocone dziecko i obserwując beznamiętnie jak deszcz zmywa szron z trawy i spływa po kopczykach śniegu poczułam sól własnych łez.
A przecież skończyły mi się jeszcze na jesieni...
Dopiero wtedy zaczęło do mnie docierać, że ten las, śnieg a nawet deszcz nie są częścią majaków w jakie czasem uciekał umysł a ból jaki czuję powoduje na wpół zamarznięte ciało.
Myśli brnęły przez zaspy niepamięci, jakby i one zmagały się z zimą.
Normalny człowiek na moim miejscu już dawno by zamarzł. Zamarzłam i ja... ale nie umarłam.
Nie byłam człowiekiem, już nie.
I to był ten moment, dokładnie ta chwila, gdy zrywając przymarźniętą do podłoża skórę pogodziłam się z tym faktem. Chwiejnie podniosłam się na nogi. Nie krwawiły nawet w miejscach, gdzie skóra zeszła do żywego ciała i widać było mięśnie.
Tamtego dnia jeszcze nie umiałam się nazwać inaczej niż 'przeklętą', ale dziś wiem, że to był dzień, gdy postanowiłam być sukkubem zarówno z blaskami, jak i cieniami tego stanu.
I nigdy więcej nie marznąć.
Daktyle
Przez jakiś czas dotrzymywałam danej sobie obietnicy.
Usłyszawszy o wiecznie słonecznych krajach od wędrowca w karczmie zapragnęłam się tam dostać.
Dla kogoś nieobeznanego z jakimkolwiek pojęciem geografii a w dodatku pierwszy raz zdanego na siebie samo przeżycie było wyzwaniem a co dopiero podróż.
Zajęcie kurtyzany...czy raczej biorąc pod uwagę warunki - dziwki odpychało mnie równie mocno jak kusiła wygoda takiego rozwiązania. Byłam jednak młoda i ideały jakie mi wpojono wciąż były silne. Kompromisem miał okazać się romans z kupcem, jaki zabrał mnie ze sobą. Fakt, że sypiałam tylko z nim w jakiś sposób ratował resztki mojego poczucia godności.
Układało nam się... o dziwo dobrze.
Był już niemłody i może dzięki temu zebrał tak wiele fascynujących opowieści jakimi chętnie się ze mną dzielił. Ja udawałam, że nie zdaję sobie sprawy iż są mocno podkolorowane, on z kolei starał się przekazać mi przydatne w nowym kraju informacje.
Wyuczył mnie na tyle dobrze, że nim minęły dwa miesiące podróży posługiwałam się już w miarę płynnie językiem kraju do jakiego zmierzaliśmy.
Zachwyciły mnie rozległe pustynie i wybujałe życiem oazy. Moje rany były już niemal uleczone, kończyny odnowiły się a blizny były mało widoczne, ale zawsze wychodząc w największy skwar na dwór unosiłam z przyjemnością twarz ku słońcu.
Dopiero palący żar pustyni zdołał rozgrzać mi ciało i duszę.
Tajałam wśród ciągnących się po horyzont piasków, jakby nawet strach i poczucie winy jakie zmroziły mi serce w ojczyźnie musiały ulec magii i ciepłu tego zakątka świata.
Handlarz sprzedał mnie do haremu szejka.
Powinnam była się tego spodziewać, ale zaskoczyło mnie to kompletnie. Nie spodziewałam się porzucenia i zdrady. Z perspektywy czasu jestem mu jednak wdzięczna.
Harem szejka miał kilka kręgów.
Najwyższy krąg, najbardziej niedostępny i nieosiągalny stanowiły oczywiście żony. Było ich cztery. Należały tylko i wyłącznie do szejka i prócz niego tylko ich dzieci i eunuchowie mogli je widywać. Kolejnym były konkubiny. Złotowłose w większości piękności skupowane z różnych stron świata. Wrota salonu konkubin otwierały się dla synów szejka, najwyższych urzędników i dla delegacji oraz poselstw. Wyjątkiem była faworyta lub faworyty szejka, które o ile nie zarządził wyjątku choć żyły osobno to obowiązywały je te same zasady co żony.
I w końcu kurtyzany... grupa w jakiej i ja się znalazłam, choć przede wszystkim ze względu na pochodzenie i jasną skórę jaka tak podobała się tutejszym mężczyznom.
Gdyby nie to zapewne trafiłabym do niewolnic. Te służyły żołnierzon, poślednim kupcom a czasem nawet zwykłym obywatelom za odpowiednik miedziaka, najniższej monety w obiegu.
Kurtyzany były za to albo egzotyczne czy urodziwe lub wyjątkowo dobrze zapowiadające się w sztuce miłości i każda starała się wybić do roli konkubiny.
Pierwszy raz właśnie tam usłyszałam by o zaspokajaniu żądz mówiono w ten sposób i podniesiono to do rangi umiejętności w jakiej się szkolono.
Moje opory słabły, by z czasem zniknąć. Uczyłam się chętnie. Filozofia jaką tu wyznawano stawiała moją nową naturę w zupełnie innym świetle. Ciepło tego dalekiego kraju i poglądy, tak odległe od pruderii miejsca, gdzie dorastałam zmieniły moje spojrzenie na wiele spraw.
Wśród gajów oliwnych potajemnie uczyłam się, czytałam, jawnie uprawiałam miłość i w końcu dorastałam.
Wszystko ma jednak swoją cenę. Minęło dziesięć lat. Odszedł stary szejk, jego miejsce zajął najstarszy syn.
Dziewczęta pojawiały się i odchodziły, rozbłyskały gwiazdy, blakło światło urody ich poprzedniczek a ja pozostawałam niezmienna. Mimo iż przez te lata starałam się trzymać na uboczu i nie zdradzać zaniżając zdolności w końcu zaczęłam zwracać uwagę nieprzemijającą młodością.
Budziłam się nocami czując ból w dłoniach i stopach, jak tamtej wczesnowiosennej nocy, ze łzami spływającymi po policzkach.
Przez dekadę zawiązałam tu przyjaźnie, zapuściłam korzenie teraz każdy wstający dzień przybliżał mnie do chwili, gdy będę musiała opuścić to miejsce, swój dom.
Z czasem nie tylko dorastałam jako kobieta, ale i jako sukkub. Odkryłam w sobie nowe zdolności i przyznaję, że wykorzystałam je, by podsycić zainteresowanie mną członka pewnej delegacji do tego stopnia, by wykupił mnie i wracając do ojczyzny zabrał ze sobą.
Uwięziona
Czasami, gdy skwar pustynny był wyjątkowo dotkliwy patrząc na horyzont można było odnieść wrażenie, że piasek zamieniał się w rozległe jeziora. Falujące, rozgrzane powietrze nadawało mu wygląd do złudzenia przypominający tafle wody. Lubiłam wyobrażać sobie, że to prawda. W mojej wyobraźni na takim jeziorze pływały łodzie, ludzie łowili ryby a palmy na brzegu uginały się od kokosów ciężkich od mleka i słodkiego miąższu.
Nigdy jednak nie sądziłam, że znajdę się w krajobrazie niczym z moich wyobrażeń.
A był to obraz karykaturalny i złowrogi.
Wszechobecną pustynię zastąpiła wszechobecna woda, oazy, z rzadka rozsiane wyspy a zamiast palm brzegi pokryją ciężkie od przysiadłych nań, ponuro wyglądających ptaszysk drzewa.
Wciąż padało.
Nawet w szczelnej o dziwo kajucie miałam wrażenie, że czuję ten przykry, przenikający pod ubranie i wgryzający się w ciało zimny wiatr.
Miałam ochotę wyjść na pokład, by wyć razem z nim.
, targowisko kuglarzy."
~ Yssandra ~
. Testy BBcode i inny bałagan, nic ważnego.
"Siła zawsze tkwi w korzeniach. U roślin w glebie, gdzie wczepiają się kurczowo trzymając swego miejsca. Ludziom jest gorzej. Noszą swoje korzenie w sobie a miejsca dopiero szukają."
~ Cora ~
]