08-01-2019, 20:45
Czarny jak smoła gawron zakrakał głośnio, przelatując obok strzelistego dachu strażnicy w pobliżu Elakki. W oddali słońce chyliło się ku zachodowi, powoli chowając się za horyzontem oceanu. Śnieg sypał od kilku dni nieprzerwanie. Na wąskich ulicach stolicy porobiły się potężne zaspy, które wiejący wiatr ciągle powiększał. W całym mieście czuć było poruszenie, związane z jutrzejszą wigilią, Dnia Bogów. Na targowisku, pomimo dość później pory panował gwar i przepych. Poprzez wrzask pospólstwa i handlarzy można było z oddali wyłapać pojedyncze dźwięki, jak "Kryształy! Sprzedam kryształy!", "Okazja!", "Najtańszy węgiel!" jak i wiele innych. Ktoś kupował chowańce na prezent dla najbliższych, ktoś szlachetne kamienie. Klanowi karczmarze i kwatermistrzowie w pośpiechu czynili ostatnie zakupy, przed zbliżającą się wielkimi krokami świątecznymi ucztą. Tradycja nakazywała tego dnia odpuścić wszelkie zahamowania i - w imię Bogów oczywiście - jeść, pić, chędożyć i bawić się na każdy możliwy sposób, do rozpuku. Zazwyczaj odbywało się wiele uczt, w klanowych siedzibach. W tym roku jednak, władze postanowiły zafundować mieszkańcom wspólną ucztę, która miałby na celu integrację wszystkich amoriańskich środowisk. Zwaśnione klany tego dnia ogłaszają rozejm, elfy z krasnoludami starają się ograniczyć złośliwe docinki. Każdy klan miał się przyczynić do organizacji i przynieść coś od siebie. Krasnoludy dzielnie pchały przed sobą sowitych rozmiarów beczki, napełnione różnego rodzaju trunkami, od tanich krasnoludzkich sikaczy, przez niezłe piwo korzenne, po najprzedniejsza gorzałkę. Elfy przygotowały dziwne, roślinne specjały, które mimo braku tradycyjnych przypraw i mięsa zdawały się być smakowite. Ludzcy myśliwi dostarczali kucharzom mięsa, które ci marynowali, smażyli, piekli na różne sposoby. Każdy tego dnia miał jakimś cudownym sposobem więcej uśmiechu na twarzy, serdeczności w sercu i pomimo wielu problemów życia codziennego - więcej życzliwości. Byli też oczywiście tacy, co świętowali ten dzień tak jak każdy inny, uchlewając się w karczmach i lejąc się po pyskach, jednak wszystko to było jakieś takie miłe dla oka.
Podczas, gdy całe miasto tętniło życiem podczas przygotowań do największej wieczerzy w roku, Vuko Drakkainen podążał ciemną alejką, naciągnąwszy kaptur na głowę, chroniący go zarówno przed przeszywającym wiatrem, jak i przed oczami wścibskich gapiów. Pomimo, iż odwiedził już kilka przybytków o szemranej opinii, o dziwo nie czuć było od niego alkoholu. Miał swój plan, który aby zrealizować, musiał odnaleźć pewną osobę. Osoba ta jednak, nie chciała być znaleziona, ponieważ paranoicznie dbała o swoją anonimowość i prywatność. Podjęła te kroki, ze względu na swą profesję, oraz to, że działania jego są na pogranicza prawa, łagodnie to określając. Vuko jednak był zdeterminowany na tyle, że wiedział iż mu się uda. Nawet nekromanci muszą coś jeść, gdzieś kupują ubrania, wypróżniają się jak każdy. ktoś go musiał widzieć. Chodził więc po różnych przybytkach z nienajlepszą opinią i zadawał pytania. Taktyka ta sprawi na pewno, że poszukiwany jegomość dowie się, że jest człowiek, który zadaje pytania. Pytania o niego. Nie będzie mu to na rękę, więc możliwe, że sam zgłosi się do Drakkainena celem uciszenia pytań. Tak też się stało. Gdy wychodził z tawerny portowej "Pod opasłym sumem" zaskoczyła go cisza panująca na ulicy. Przystanął na chwilę i rozejrzał się. Nagle śnieg wokół niego zaczął w nienaturalny sposób wirować, wzbił się w górę i układał w coraz wyraźniejszy napis: Północno-zachodnie wejście do kanałów miejskich. Za godzinę." . Po chwili śnieg opadł na ziemie, napis zniknął i gwar ulic wrócił na standardowy poziom decybeli. Skołowany człowiek uspokoił myśli i zorientował się, że to praktycznie na drugim końcu miasta! Ruszył więc pędem, szturchając mimowolnie oburzonych przechodniów. Biegł co sił w nogach, mijał kolejne dzielnice, obiegł Pałac Królewski Mahdiego, minął rezydencje swojego klanu Via Nocturna, gdzie zdziwiony szaleniec imieniem Bercbelly spoglądał na niego ciekawie. W końcu, łapiąc zimne hausty powietrza dotarł do umówionego miejsca. Było to w momencie, gdy zegar miejscu wybijał czas resetu - ostatniego przed resetem głównym tego dnia. W momencie, gdy ostatni dźwięk ucichł mężczyzna ujrzał dziwną, latająca iskierkę złotego koloru. Udał się za nią, a ta niczym gwiazda polarna prowadząca podróżników nocą, kierowała go w kierunku labiryntu, następnie wiła się między zakamarkami aż zniknęła w kłębowisku zakrętów. Drakkainen ciężko dysząc podążał za nią, gdy wszedł w ciemny zaułek. Nagle poczuł, jak traci grunt pod nogami i leci w dół, lub w górę. Stracił świadomość i poczucie czasoprzestrzeni. Ocknął się w ciemnym pomieszczeniu, zupełnie nie wiedząc gdzie jest. Rozejrzał się, lecz nic nie zobaczył. Po chwili jednak coś zagrzechotało, niczym przesuwające się ciężkie wrota. Nagle, delikatne światło świecy pojawiło się znikąd i stawało coraz jaśniejsze, aż oślepiło człowieka leżącego na posadzce. Gdy jego oczy przyzwyczaiły się w końcu do światła prawie zbaraniał. Ujrzał tego samego szaleńca, którego mijał po drodze - Bercbeliego.
-Niech mnie stado bawołów, co tu się do licha dzieję?! - Krzyknął Vuko
-Spokojnie, szukałeś mnie więc jestem. - odpadł spokojnie Berc
-Jak to? To ty jesteś magiem, posiadającym starożytne zwoje?
-Tak, a co myślałeś? Zapewne, że jestem zwykłym świrem. Tak było mi wygodnie zachować swoją tożsamość w tajemnicy. Każdy traktował moje dziwaczne zachowania z przymrużeniem oka. No ale do rzeczy, dlaczego chciałeś mnie odnaleźć?
-Widzisz - zaczął Drakkainen nieśmiało - odkąd powróciłem do królestwa byłem nieco samotny. Brakowało mi starych znajomych, z którymi niegdyś żyłem. Pomyślałem, że skoro jutro odbędzie się Wielka Uczta, to byłaby doskonała okazja do...
-Nic więcej nie mów. Już wiem wszystko - przerwał mu czarodziej, który patrzył na niego mętnym wzrokiem, czytając w myślach - Mam pewien pomysł. Niczym sie nie przejmuj, po prostu idź jutro na ucztę. - powiedział, po czym tajemniczo się uśmiechnął. Wyszeptał dziwny ciąg słów i jego wciąż zdziwiony rozmówca zapadł w sen.
Nazajutrz, Vuko obudził się grubo po południu w swojej komnacie w rezydencji Via Nocturna. Wyjrzał przez okno i zobaczył, że wszyscy zmierzają już w kierunku Placu Centralnego przy Pałacu Mahdiego. Wstał, przemył twarz w zimnej wodzie i ruszył za tłumem. Ciągle był skołowany wydarzeniami z dnia wczorajszego. Pomysł rodzący się tygodniami, poszukiwania trwające dobrych kilka dni, w końcu wskazówka i takie nagłe zakończenie dnia. Zupełnie się tego nie spodziewał. Postanowił jednak zawierzyć słowom szaleńca i zastanawiał się jak to o nim świadczy.
Po pewnym czasie dotarł w pobliże centrum miasta. Mrowie wszelkich ras schodziło się właśnie w to miejsce. Wszystko było przygotowane. Drakkainen przedzierał się powoli przez zbity tłum, aż dotarł do miejsca, za które odpowiedzialna była jego załoga. Naesa krzątała się, dopracowując ułożenie różnych smakołyków na stołach, Farin, Mera i Noctus jej pomagali, w oddali Jasmine wydawała po cichu różne polecenia pozostałym Klanowiczom. Nigdzie nie widział jednak Bercbeliego. W końcu na środek ogromnego placu wyszedł Herold, w towarzystwie strażników miejskich i werblistów, którzy poczęli wybijać na swych instrumentach charakterystyczne bicie. Zagrały fanfary, tłum umilkł a Herold rozejrzał się po zebranych po czym zaczął czytać:
-Ludu Amorion! Nadszedł dzień, na który wszyscy czekaliśmy z niecierpliwością. Dzień, w którym wszystkie nasze troski, zmartwienia, zwady czy złości odchodzą na drugi plan. Cieszmy się i radujmy, podczas pierwszej Ogromnej Uczty Amoriańskiej, zorganizowanej przez miłościwie nam panującego Mahdiego de Verso z okazji Dnia Bogów!! – Ogromna wrzawa zapanowała nad całym placem! Setki gardeł wydały z siebie okrzyk uwielbienia. Pałac królewski mienił się niesamowitymi barwami, zawierał w sobie praktycznie wszystkie kolory tęczy.
Nagle jednak tumult ludu zagłuszony został przez przeszywający huk, jakby ziemia rozdarta została na dwie części. Seria oślepiających błyskawic poczęła strzelać z nieba i dookoła zapadła ciemność. W całym tym zamieszaniu krystalizował się przeraźliwy runiczny głos, który wypełniał każdą cząstkę, wyjątkowo gęstego powietrza. Z najwyższej wieży gmachu Sądu wystrzeliła raptownie ogromna, srebrna wiązka błyskawic, która rozdarła się na tle ciemnego nieba na setki małych odłamków, które spadły na ziemię, wokół placu. Wszyscy zgromadzeni zamarli w bezruchu oczekując na to, co się za chwilę wydarzy. Spodziewano się jakiegoś wielkiego pożaru, lecz zamiast tego, iskry opadające na ziemię blakły i formowały się w coś, przypominające człekokształtną maź. Osłupiali mieszkańcy patrzyli niedowierzając, jak maź zmienia konsystencje, tak że coraz bardziej przypominały postacie. Jedne stawały się niskie, krępe, inne wysokie i smukłe. Po chwili wyraźnie widać było, że są to postacie elfów, krasnoludów, gnomów, ludzi, jaszczurów.. Postaci coraz bardziej znajomych. Istoty te, to mieszkańcy królestwa, którzy odeszli już z tego świata. Dusze ich jednak powróciły tego szczególnego dnia, by spotkać się z potomkami, byłymi towarzyszami broni.
Vuko rozglądał się dookoła równie zdezorientowany jak inni. Myślał o czymś podobnym, ale do tego stopnia?! Spojrzał w tłum coraz licznie pojawiających się istot. Niektóre wydały mu się znajome. Na pierwszym planie, w świecącej zbroi kroczył dumnie Humb. Dalej gdzieś w tle słychać było donośny głos Falthorna, krzyczącego: „Antykróle, do mnie!” Zakotłowało się i pojawiły się postacie, z symbolem ^A^ na tunikach. Jeszcze w innym miejscu wyłaniały się różne istoty w opończach z wyhaftowanymi złotymi literami znakami NaN. Coraz więcej znajomych twarzy, których nikt tu nie widział od lat. Rubaszny krasnolud, bełkoczący coś, co przypominało: „Bombur se (pierd)”, gdzie indziej postać smukłego elfa, który zasłynął jako bohater Timmey. Za nim przewinęło się kilka postaci barwach zapomnianego już klanu Wariorz Of Mighty Mustak.
Gdy duchy oraz żywi padli sobie w ramiona, płaczom, wzruszeniom i radosnym okrzykom nie było końca. Krasnoludy z dawnego Plemienia Durina bratały się ze swoimi potomkami z Krasnoludzkiej Faktorii. Starzy przedstawiciele rodu Aquilla, witali swych żyjących braci. Gdzieś między słowami słychać było powtarzające się słowo Estari. Na środku na stole stała dawna karczmarka Filbana, polewając wszystkim Mustaka. „Zdrowie!” – krzyczeli to tu to tam. Po pewnym czasie, Drakkainen wypatrzył w tłumie znajomą twarz. Aeron Gynvael, były marszałek Rady Królewskiej, przywódca klanu Aer Realie szedł w towarzystwie swego brata Daerona.
-Witaj, stary druhu, cieszę się, ze powróciłeś – rzekł elf przyjaznym tonem, tak jak Vuko go zapamiętał.
-Poznałeś mnie, po tylu latach!
-Nieumarli mają dobrą pamięć. Zapominać, to domena żywych –odparł z uśmiechem duch. Mężczyźni pogrążyli się w rozmowie, podobnie zresztą jak cały plac. To był niesamowicie radosny wieczór. Najwięksi prorocy nie spodziewali się takiego wydarzenia tej nocy… Tej magicznej nocy.. Bardzo długiej nocy. Dopiero nad ranem, gdy zaczynało świtać część gawiedzi pospała się, część zabierała przodków, by pokazać co zmieniło się w mieście. Inni wysłuchali parę cierpkich słów, na temat tego jak się prowadzą. Tak też minął dzień, na wspominaniu, rozmowach, melancholii i leczeniu kaca. O zmroku wszyscy powrotem udali się w kierunku placu, a duchy zaczęły się żegnać z żyjącymi. Gdy zegar miejski wybił główny reset, duchy zniknęły, pozostawiając jedynie odświeżone wspomnienia. Tak też zakończył się Dzień Bogów XVIII Ery Amoriańskiej. Wszyscy mówili o tym wydarzeniu przez długi czas. Nikt jednak nie wiedział, że stali za tym strudzony najemnik i geniusz, uchodzący za szaleńca.
Azonsbiel (ID: 973)
Podczas, gdy całe miasto tętniło życiem podczas przygotowań do największej wieczerzy w roku, Vuko Drakkainen podążał ciemną alejką, naciągnąwszy kaptur na głowę, chroniący go zarówno przed przeszywającym wiatrem, jak i przed oczami wścibskich gapiów. Pomimo, iż odwiedził już kilka przybytków o szemranej opinii, o dziwo nie czuć było od niego alkoholu. Miał swój plan, który aby zrealizować, musiał odnaleźć pewną osobę. Osoba ta jednak, nie chciała być znaleziona, ponieważ paranoicznie dbała o swoją anonimowość i prywatność. Podjęła te kroki, ze względu na swą profesję, oraz to, że działania jego są na pogranicza prawa, łagodnie to określając. Vuko jednak był zdeterminowany na tyle, że wiedział iż mu się uda. Nawet nekromanci muszą coś jeść, gdzieś kupują ubrania, wypróżniają się jak każdy. ktoś go musiał widzieć. Chodził więc po różnych przybytkach z nienajlepszą opinią i zadawał pytania. Taktyka ta sprawi na pewno, że poszukiwany jegomość dowie się, że jest człowiek, który zadaje pytania. Pytania o niego. Nie będzie mu to na rękę, więc możliwe, że sam zgłosi się do Drakkainena celem uciszenia pytań. Tak też się stało. Gdy wychodził z tawerny portowej "Pod opasłym sumem" zaskoczyła go cisza panująca na ulicy. Przystanął na chwilę i rozejrzał się. Nagle śnieg wokół niego zaczął w nienaturalny sposób wirować, wzbił się w górę i układał w coraz wyraźniejszy napis: Północno-zachodnie wejście do kanałów miejskich. Za godzinę." . Po chwili śnieg opadł na ziemie, napis zniknął i gwar ulic wrócił na standardowy poziom decybeli. Skołowany człowiek uspokoił myśli i zorientował się, że to praktycznie na drugim końcu miasta! Ruszył więc pędem, szturchając mimowolnie oburzonych przechodniów. Biegł co sił w nogach, mijał kolejne dzielnice, obiegł Pałac Królewski Mahdiego, minął rezydencje swojego klanu Via Nocturna, gdzie zdziwiony szaleniec imieniem Bercbelly spoglądał na niego ciekawie. W końcu, łapiąc zimne hausty powietrza dotarł do umówionego miejsca. Było to w momencie, gdy zegar miejscu wybijał czas resetu - ostatniego przed resetem głównym tego dnia. W momencie, gdy ostatni dźwięk ucichł mężczyzna ujrzał dziwną, latająca iskierkę złotego koloru. Udał się za nią, a ta niczym gwiazda polarna prowadząca podróżników nocą, kierowała go w kierunku labiryntu, następnie wiła się między zakamarkami aż zniknęła w kłębowisku zakrętów. Drakkainen ciężko dysząc podążał za nią, gdy wszedł w ciemny zaułek. Nagle poczuł, jak traci grunt pod nogami i leci w dół, lub w górę. Stracił świadomość i poczucie czasoprzestrzeni. Ocknął się w ciemnym pomieszczeniu, zupełnie nie wiedząc gdzie jest. Rozejrzał się, lecz nic nie zobaczył. Po chwili jednak coś zagrzechotało, niczym przesuwające się ciężkie wrota. Nagle, delikatne światło świecy pojawiło się znikąd i stawało coraz jaśniejsze, aż oślepiło człowieka leżącego na posadzce. Gdy jego oczy przyzwyczaiły się w końcu do światła prawie zbaraniał. Ujrzał tego samego szaleńca, którego mijał po drodze - Bercbeliego.
-Niech mnie stado bawołów, co tu się do licha dzieję?! - Krzyknął Vuko
-Spokojnie, szukałeś mnie więc jestem. - odpadł spokojnie Berc
-Jak to? To ty jesteś magiem, posiadającym starożytne zwoje?
-Tak, a co myślałeś? Zapewne, że jestem zwykłym świrem. Tak było mi wygodnie zachować swoją tożsamość w tajemnicy. Każdy traktował moje dziwaczne zachowania z przymrużeniem oka. No ale do rzeczy, dlaczego chciałeś mnie odnaleźć?
-Widzisz - zaczął Drakkainen nieśmiało - odkąd powróciłem do królestwa byłem nieco samotny. Brakowało mi starych znajomych, z którymi niegdyś żyłem. Pomyślałem, że skoro jutro odbędzie się Wielka Uczta, to byłaby doskonała okazja do...
-Nic więcej nie mów. Już wiem wszystko - przerwał mu czarodziej, który patrzył na niego mętnym wzrokiem, czytając w myślach - Mam pewien pomysł. Niczym sie nie przejmuj, po prostu idź jutro na ucztę. - powiedział, po czym tajemniczo się uśmiechnął. Wyszeptał dziwny ciąg słów i jego wciąż zdziwiony rozmówca zapadł w sen.
Nazajutrz, Vuko obudził się grubo po południu w swojej komnacie w rezydencji Via Nocturna. Wyjrzał przez okno i zobaczył, że wszyscy zmierzają już w kierunku Placu Centralnego przy Pałacu Mahdiego. Wstał, przemył twarz w zimnej wodzie i ruszył za tłumem. Ciągle był skołowany wydarzeniami z dnia wczorajszego. Pomysł rodzący się tygodniami, poszukiwania trwające dobrych kilka dni, w końcu wskazówka i takie nagłe zakończenie dnia. Zupełnie się tego nie spodziewał. Postanowił jednak zawierzyć słowom szaleńca i zastanawiał się jak to o nim świadczy.
Po pewnym czasie dotarł w pobliże centrum miasta. Mrowie wszelkich ras schodziło się właśnie w to miejsce. Wszystko było przygotowane. Drakkainen przedzierał się powoli przez zbity tłum, aż dotarł do miejsca, za które odpowiedzialna była jego załoga. Naesa krzątała się, dopracowując ułożenie różnych smakołyków na stołach, Farin, Mera i Noctus jej pomagali, w oddali Jasmine wydawała po cichu różne polecenia pozostałym Klanowiczom. Nigdzie nie widział jednak Bercbeliego. W końcu na środek ogromnego placu wyszedł Herold, w towarzystwie strażników miejskich i werblistów, którzy poczęli wybijać na swych instrumentach charakterystyczne bicie. Zagrały fanfary, tłum umilkł a Herold rozejrzał się po zebranych po czym zaczął czytać:
-Ludu Amorion! Nadszedł dzień, na który wszyscy czekaliśmy z niecierpliwością. Dzień, w którym wszystkie nasze troski, zmartwienia, zwady czy złości odchodzą na drugi plan. Cieszmy się i radujmy, podczas pierwszej Ogromnej Uczty Amoriańskiej, zorganizowanej przez miłościwie nam panującego Mahdiego de Verso z okazji Dnia Bogów!! – Ogromna wrzawa zapanowała nad całym placem! Setki gardeł wydały z siebie okrzyk uwielbienia. Pałac królewski mienił się niesamowitymi barwami, zawierał w sobie praktycznie wszystkie kolory tęczy.
Nagle jednak tumult ludu zagłuszony został przez przeszywający huk, jakby ziemia rozdarta została na dwie części. Seria oślepiających błyskawic poczęła strzelać z nieba i dookoła zapadła ciemność. W całym tym zamieszaniu krystalizował się przeraźliwy runiczny głos, który wypełniał każdą cząstkę, wyjątkowo gęstego powietrza. Z najwyższej wieży gmachu Sądu wystrzeliła raptownie ogromna, srebrna wiązka błyskawic, która rozdarła się na tle ciemnego nieba na setki małych odłamków, które spadły na ziemię, wokół placu. Wszyscy zgromadzeni zamarli w bezruchu oczekując na to, co się za chwilę wydarzy. Spodziewano się jakiegoś wielkiego pożaru, lecz zamiast tego, iskry opadające na ziemię blakły i formowały się w coś, przypominające człekokształtną maź. Osłupiali mieszkańcy patrzyli niedowierzając, jak maź zmienia konsystencje, tak że coraz bardziej przypominały postacie. Jedne stawały się niskie, krępe, inne wysokie i smukłe. Po chwili wyraźnie widać było, że są to postacie elfów, krasnoludów, gnomów, ludzi, jaszczurów.. Postaci coraz bardziej znajomych. Istoty te, to mieszkańcy królestwa, którzy odeszli już z tego świata. Dusze ich jednak powróciły tego szczególnego dnia, by spotkać się z potomkami, byłymi towarzyszami broni.
Vuko rozglądał się dookoła równie zdezorientowany jak inni. Myślał o czymś podobnym, ale do tego stopnia?! Spojrzał w tłum coraz licznie pojawiających się istot. Niektóre wydały mu się znajome. Na pierwszym planie, w świecącej zbroi kroczył dumnie Humb. Dalej gdzieś w tle słychać było donośny głos Falthorna, krzyczącego: „Antykróle, do mnie!” Zakotłowało się i pojawiły się postacie, z symbolem ^A^ na tunikach. Jeszcze w innym miejscu wyłaniały się różne istoty w opończach z wyhaftowanymi złotymi literami znakami NaN. Coraz więcej znajomych twarzy, których nikt tu nie widział od lat. Rubaszny krasnolud, bełkoczący coś, co przypominało: „Bombur se (pierd)”, gdzie indziej postać smukłego elfa, który zasłynął jako bohater Timmey. Za nim przewinęło się kilka postaci barwach zapomnianego już klanu Wariorz Of Mighty Mustak.
Gdy duchy oraz żywi padli sobie w ramiona, płaczom, wzruszeniom i radosnym okrzykom nie było końca. Krasnoludy z dawnego Plemienia Durina bratały się ze swoimi potomkami z Krasnoludzkiej Faktorii. Starzy przedstawiciele rodu Aquilla, witali swych żyjących braci. Gdzieś między słowami słychać było powtarzające się słowo Estari. Na środku na stole stała dawna karczmarka Filbana, polewając wszystkim Mustaka. „Zdrowie!” – krzyczeli to tu to tam. Po pewnym czasie, Drakkainen wypatrzył w tłumie znajomą twarz. Aeron Gynvael, były marszałek Rady Królewskiej, przywódca klanu Aer Realie szedł w towarzystwie swego brata Daerona.
-Witaj, stary druhu, cieszę się, ze powróciłeś – rzekł elf przyjaznym tonem, tak jak Vuko go zapamiętał.
-Poznałeś mnie, po tylu latach!
-Nieumarli mają dobrą pamięć. Zapominać, to domena żywych –odparł z uśmiechem duch. Mężczyźni pogrążyli się w rozmowie, podobnie zresztą jak cały plac. To był niesamowicie radosny wieczór. Najwięksi prorocy nie spodziewali się takiego wydarzenia tej nocy… Tej magicznej nocy.. Bardzo długiej nocy. Dopiero nad ranem, gdy zaczynało świtać część gawiedzi pospała się, część zabierała przodków, by pokazać co zmieniło się w mieście. Inni wysłuchali parę cierpkich słów, na temat tego jak się prowadzą. Tak też minął dzień, na wspominaniu, rozmowach, melancholii i leczeniu kaca. O zmroku wszyscy powrotem udali się w kierunku placu, a duchy zaczęły się żegnać z żyjącymi. Gdy zegar miejski wybił główny reset, duchy zniknęły, pozostawiając jedynie odświeżone wspomnienia. Tak też zakończył się Dzień Bogów XVIII Ery Amoriańskiej. Wszyscy mówili o tym wydarzeniu przez długi czas. Nikt jednak nie wiedział, że stali za tym strudzony najemnik i geniusz, uchodzący za szaleńca.
Azonsbiel (ID: 973)