Kiedy wychylił kusztyczek gorzałki przez ciało przebiegł dreszcz. Nigdy wcześniej nie pił alkoholu, bo w młynie pijano jeno mleko i wodę.
- Powitać tak znakomitego kawalera - po drugiej stronie stołu, nie wiadomo skąd się tam wziął, siedział jakiś obdartus. Uniżony i pełen szacunku spodobał się Tomowi tak mocno, że nawet nie zauważył jak nowy kompan mruga do jego towarzyszki, a ta jeszcze mocniej obłapia Toma za szyje, zaczyna mu grzebać przy rozporku. - Od razu zwróciłem na szlachetnego rycerza uwagę, od kiedy tylko tu wasze wszedłeś. Widać żeś łucznik znamienity - napełnił stojący przed młodzieńcem kielich, a ten jak zahipnotyzowany wychylił go jednym haustem - widać, żeś człowiekiem szlaku, a ja mam coś akurat dla ciebie. Uważaj wielmożny - pokurcz pochylił się i ściszył głos - mam do sprzedania potężny artefakt, który każdemu dopomoże w wojennej przygodzie. Niestety muszę go sprzedać, bo dziatki w chałupie głodne, a żonie w tkalni dłoń ujęło i nie ma co do garnka włożyć. Imaginuj sobie, że posiadam zaklęty młot, którym Tartus w bitwie o archipelag rozbił księżyc. Tysiące odłamków runęło na wyspy niszcząc niewiernych wrogów . Pójdź za mną do stajni, pokażę.
Wstał z miejsca, a Tom nie myśląc ruszył za nim. Wypity alkohol i wojenna gorączka spowodowały, że nie widział zbyt wiele. Podążał wąskim korytarzem wprost ku przeznaczeniu, przynajmniej starał się w to wierzyć. W jego oczach droga ku chwale była szeroka i jasna, a nie tak ciasna jak zaułki Arrakin, jak rozkopany grób w Lerven.
- Sto srebrników - zażądał przygodny handlarz artefaktów. Stali w końskim boksie pełnym przegniłej słomy, spod której typ wyciągnął dopiero co ukradziony, jakiemuś pijanemu krasnoludowi, bojowy młot. Po krótkiej sprzeczce, w czasie której frant rwał włosy z głowy i zapewniał, że Tom wpędza go w biedę, młodzieniec stargował cenę na pięćdziesiąt sztuk srebra, czyli cały nowo nabyty majątek. Nie było mu żal. Wypita gorzałka cuda opowiadała o czynach, jakich dokona przy pomocy magicznej broni.
Gdy tylko znikło srebro, a wraz z nim handlarz, młynarczyk rozejrzał się za koniem. Pioruna nigdzie nie było! Gdzie podziała się przeklęta bestia? Trzeba stąd ruszać jak najprędzej, niebezpiecznie jest pozostawać w Arrakin z tak potężnym artefaktem.
Szedł brudnymi uliczkami. Pod nogami płynęły nieczystości miasta, a w górze widniało rozwieszone pomiędzy domami pranie. Długie sznury bielizny niczym białe flagi łopotały na wietrze. Piorun stał tam gdzie go zostawił. Przywiązany do belki tuż obok ratusza grzecznie żuł trawę. Bydlę było tak stare i nędzne, że nawet miejscowi złodzieje się na nie, nie połaszczyli. Pijany Tom padł tuż obok końskich kopyt i ocknął się dopiero o wschodzie słońca. O dziwo nikt go nie okradł, jak widać szczęście sprzyja nie tylko koniom, lecz także i jeźdźcom.
Szlak do Eastrock jawił się jako droga do piekła. Głowa łupała go beznadziejnie i pić się chciało. Oczywiście nie zabrał ze sobą wody, bo przecież miał zbroję, łuk i "zaklęty" młot. Czy rycerzowi trza czego więcej? Po kilku stajaniach dostrzegł kroczącego gościńcem krasnoluda, tego samego co wymiocinami ubarwił spotkanie w ratuszu.
- Hej tam panie - patrzył na piechura z wysokości siodła, wyprostowany dumnie z dłonią na młocie Tartusa.
- Powitać tak znakomitego kawalera - po drugiej stronie stołu, nie wiadomo skąd się tam wziął, siedział jakiś obdartus. Uniżony i pełen szacunku spodobał się Tomowi tak mocno, że nawet nie zauważył jak nowy kompan mruga do jego towarzyszki, a ta jeszcze mocniej obłapia Toma za szyje, zaczyna mu grzebać przy rozporku. - Od razu zwróciłem na szlachetnego rycerza uwagę, od kiedy tylko tu wasze wszedłeś. Widać żeś łucznik znamienity - napełnił stojący przed młodzieńcem kielich, a ten jak zahipnotyzowany wychylił go jednym haustem - widać, żeś człowiekiem szlaku, a ja mam coś akurat dla ciebie. Uważaj wielmożny - pokurcz pochylił się i ściszył głos - mam do sprzedania potężny artefakt, który każdemu dopomoże w wojennej przygodzie. Niestety muszę go sprzedać, bo dziatki w chałupie głodne, a żonie w tkalni dłoń ujęło i nie ma co do garnka włożyć. Imaginuj sobie, że posiadam zaklęty młot, którym Tartus w bitwie o archipelag rozbił księżyc. Tysiące odłamków runęło na wyspy niszcząc niewiernych wrogów . Pójdź za mną do stajni, pokażę.
Wstał z miejsca, a Tom nie myśląc ruszył za nim. Wypity alkohol i wojenna gorączka spowodowały, że nie widział zbyt wiele. Podążał wąskim korytarzem wprost ku przeznaczeniu, przynajmniej starał się w to wierzyć. W jego oczach droga ku chwale była szeroka i jasna, a nie tak ciasna jak zaułki Arrakin, jak rozkopany grób w Lerven.
- Sto srebrników - zażądał przygodny handlarz artefaktów. Stali w końskim boksie pełnym przegniłej słomy, spod której typ wyciągnął dopiero co ukradziony, jakiemuś pijanemu krasnoludowi, bojowy młot. Po krótkiej sprzeczce, w czasie której frant rwał włosy z głowy i zapewniał, że Tom wpędza go w biedę, młodzieniec stargował cenę na pięćdziesiąt sztuk srebra, czyli cały nowo nabyty majątek. Nie było mu żal. Wypita gorzałka cuda opowiadała o czynach, jakich dokona przy pomocy magicznej broni.
Gdy tylko znikło srebro, a wraz z nim handlarz, młynarczyk rozejrzał się za koniem. Pioruna nigdzie nie było! Gdzie podziała się przeklęta bestia? Trzeba stąd ruszać jak najprędzej, niebezpiecznie jest pozostawać w Arrakin z tak potężnym artefaktem.
Szedł brudnymi uliczkami. Pod nogami płynęły nieczystości miasta, a w górze widniało rozwieszone pomiędzy domami pranie. Długie sznury bielizny niczym białe flagi łopotały na wietrze. Piorun stał tam gdzie go zostawił. Przywiązany do belki tuż obok ratusza grzecznie żuł trawę. Bydlę było tak stare i nędzne, że nawet miejscowi złodzieje się na nie, nie połaszczyli. Pijany Tom padł tuż obok końskich kopyt i ocknął się dopiero o wschodzie słońca. O dziwo nikt go nie okradł, jak widać szczęście sprzyja nie tylko koniom, lecz także i jeźdźcom.
Szlak do Eastrock jawił się jako droga do piekła. Głowa łupała go beznadziejnie i pić się chciało. Oczywiście nie zabrał ze sobą wody, bo przecież miał zbroję, łuk i "zaklęty" młot. Czy rycerzowi trza czego więcej? Po kilku stajaniach dostrzegł kroczącego gościńcem krasnoluda, tego samego co wymiocinami ubarwił spotkanie w ratuszu.
- Hej tam panie - patrzył na piechura z wysokości siodła, wyprostowany dumnie z dłonią na młocie Tartusa.