Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Konkurs - Święta
#1
Z przyjemnością ogłaszam kolejny konkurs, bardziej fabularny pt.: "Święta w Amorion, czyli świętujemy dni bogów". Konkurs polega na napisaniu pracy tematycznej, mieszczącej się w realiach krainy, w postaci prozy bądź poezji (prace będą rozpatrywane w tych dwóch kategoriach).

Prace konkursowe należy przesłać do Istis Blacklight (ID: 110) do 16 grudnia 2018 r. – w temacie wiadomości należy wpisać „Konkurs Świąteczny”.
Zgłoszone prace zostaną opublikowane, a ich ocena odbędzie się komisyjnie.

Osobą odpowiedzialną za konkurs jest Istis Blacklight (ID: 110).

W konkursie do wygrania atrakcyjne nagrody w postaci Konta Premium.

Serdecznie zapraszam do wzięcia udziału. Smile
Angel
#2
W konkursie świątecznym zgłoszono pięć prac - poezja (1), proza (3), dramat? (1).

Komisja Konkursowa postanowiła nagrodzić wszystkie przesłane prace Kontem Premium.

Nagrody w postaci KP na okres 30 dni dostają:
- Jasmine (ID: 341) - poezja,
- Claire Blanche Sovel (ID: 375) - proza - I-sze miejsce,
- Mirwen Thilwest (ID: 526) - nagroda dodatkowa, inna forma realizacji tematu.

Nagrody w postaci KP na okres 15 dni dostają:
- Azonsbiel (ID: 973),
- Arana Del Rey (ID: 143).

Prace zostaną opublikowane na forum zewnętrznym gry. Smile
Angel
#3
Coraz bliżej...

Gdy dni są coraz krótsze, a mroźne wiatry po krainie hulają,
To znak, że dni bogów wielkimi krokami się zbliżają.
Świąteczna atmosfera klanu Via Nocturna również nie omija,
A ekipa przyjaciół z przygotowaniami do uroczystości się już uwija.
Panie wspólnie jadło szykują na wystawną kolację,
A panowie się wzięli za salonu dekorację.
Czy temu ambitnemu zadaniu podołają, się wkrótce okaże,
Lecz sielankowego obrazka dziś nic w siedzibie nie zmaże.
Nie wszyscy jednak poddają się ogólnej radości
I z niecierpliwością czekają na resztę gości.
Szefowa bowiem klanu z kuźni nie wychodzi,
Udając, że to święto jej nic nie obchodzi.
Gdy musi, do spiżarni cicho się przemyka,
A gdy złapie coś do jedzenia, natychmiast umyka.
Nie czeka na prezenty, spotkania, przemowy,
Kompletnie nie mając do tych rzeczy głowy.
Wtem raz koło kuchni głos Naesy usłyszała,
Gdy ta listę zakupów właśnie sporządzała.
I otóż kazała ona specjalnie dla Jasminy,
Zamówić parę butelek soku z cytryny.
Skąd ona wiedziała? Są pewne podejrzenia.
Ktoś musiał znać sposób jej uszczęśliwienia.
Fakt jest taki, że już szefowa marudzić przestała,
I razem ze wszystkimi gwiazdki wypatrywała.
Więc jeśli świąt nie lubisz, co czasem się zdarza,
Nie patrz z przerażeniem w karty kalendarza.
Lecz znajdź to, co sprawi ci trochę przyjemności.
i spraw, byś miał w tym dniu powód do radości.

Jasmine (ID: 341)
Angel
#4
Pewnego razu na placu w Elakce usiadł na środku starzec. Biała siwa broda, długie siwe włosy, laska i zakapturzony. Nikt go nie brał na poważnie, gdy zaczął dziwną opowieść, której najpierw zaczęły słuchać dzieci:
- Jak wiadomo każdy z bogów Amorionu, odpowiada za inną dziedzinę, jedynie Illuminati jest bogiem, który nie jest przez nikogo określony, gdyż jego wygląd zmienia się wraz z widzącą go postacią. Krążą pogłoski wśród mieszkańców, że ten bóg jako jedyny obchodzi wszystkie święta wraz z innymi bogami, a sam nie posiada swojego dnia. Próby nawet ustalenia go w ciągu czasu trwania roku amoriońskiego nie są takie proste w ustaleniu, jakby się chciało, bo nikt nie miał okazji zobaczyć Illuminatiego w jego prawdziwej postaci, a jeśli się to zdarzyło to szczęśliwiec szybciej o tym zapominał.
- Pierwsze z nich w ciągu roku obchodzą swe święto Anariel jak i Daeraell gdyż wypada ono w trakcie najdłuższego dnia w roku. Pierwsza jak i druga pojawiają się w miejscu gdzie Illuminatii stworzył Daeraell. Jest to jezioro na polanie pośrodku lasu, w którym żyje spora ilość elfów. Nikt nie wie dlaczego pojawiają się obie w tym samym dniu, mimo tego, że Anariel jak i Daeraell zajmują się różnymi sprawami. Czasami zdarza się, że towarzyszy im Illuminatii obserwujący wszystko z góry, dlaczego? Dlatego, że nie chce się ujawniać, a obserwowanie jest o wiele wygodniejsze. Daeraell często znika w trakcie biesiady na ich cześć, ze względu na to, że jej postać w trakcie tańców i śpiewów nie ma czego szukać. Odchodzi zawsze ujawniając się wszystkim i żegnając ich machnięciem dłoni. Drobny gest przypominający, że nie jest tam już mile widziana, a wszelką ofiarę przekazuje Anariel, która do końca święta pozostaje widoczna dla przybyłych, a biesiada urządzana na ich cześć trwa od rana do rana. - Starzec odchrząknął widząc coraz większą liczbę mieszkańców zainteresowanych opowieścią. Nie była to zwykła opowieść, bo mówiła o nich samych i tym jak świętują i cześć swoim bogom. Starzec przetoczył szarymi oczami po zebranych i zaczął mówić dalej.
- Karseth świętuje zawsze przez całe Igrzyska w Amiorionie, jego wojownicza natura wspiera każdego śmiałka, który raczy pojawić się na nich i spróbować swoich sił. Zawsze błogosławi wygranym, a przegranym podaje rękę by nigdy się nie poddawali. W tym czasie na arenie można dostrzec go wśród oglądających, chociaż najczęściej miejsce dla niego jest przygotowane przy władzy. Nie chce on jednak w ten sposób tego oglądać, woli siedzieć w tłumie i obserwować poczynania wszystkich, czuć tą atmosferę bijącą z tłumu. Zawsze pojawia się osobiście by nagrodzić zwycięzce, a u jego boku pojawia się Illuminati, który krótkim dotknięciem ramienia błogosławi wygranego. Obaj dodają zwycięzcy siłę na kolejny raz by nie spoczął na laurach i rezygnował z dalszego udziału. - Okrzyk bitewny wręcz przetoczył się po tłumie. To wojacy krzyknęli na cześć Karsetha, a starcowi uśmiech na krótką chwilę pojawił się na twarzy. Widząc spory tłum już przed sobą odchrząknął po raz kolejny i kontynuował.
- Heluvald - uśmiechnął się szerzej na wspomniane imię, a niektórzy domyślili się, że starzec musi wyznawać tego boga. - Świętuje każdego dnia roku Amorionu, dlaczego? Otóż dlatego, że rzemieślnicy potrzebują wsparcia i dobrego słowa każdego dnia. Wiedzą przez to, że nie mogą się poddawać i dalej walczyć o najlepsze, nie tylko dla własnej chwały, ale także dla miasta, które się cały czas rozwija, tak jak jego mieszkańcy. Swoim ciepłym słowem szeptał każdemu do ucha dobre słowo by Ci nie poddawali się, a dalej robili swoją robotę. W zamian każdego dnia, u każdego rzemieślnika, w oknie, zostaje zostawiona strawa dla niego. Różnica w niej polega na tym, że to zależy do kogo trafia Heluvald w ciągu nocy i chociaż stara się od każdego zjeść kawałek to jednak czasami nie zdąża nim dzień się nowy budzi, a rzemieślnicy rozpoczynają swoją pracę. Tu nigdy nie wiadomo kiedy pojawia się Illuminati, gdyż zapracowany Heluvald jest mało widoczny dla jego oka i choć najwyższy chciałby go wesprzeć tak zdarza się, że sam nie wie gdzie zacząć jak Heluvald skończył. - Starzec na chwilę zawahał się przed przedstawieniem kolejnych bóstw, ale zaryzykował. Musiał mieszkańcom przedstawić historię świeta każdego boga, a nawet tych dwóch ma miejsce na kartach historii.
- Tartus i Oregarl kiedyś mieli swoje święta, jednak ich huczne obchodzenie przynosiło szkody dla całego Amorionu. Oregarl został zapomniany przez obecnych mieszkańców i nie ma szans by jego wyznawcy nagle ożyli. Tartus natomiast stracił swoje dni chwały po straceniu, a mimo powrotu ciężko mu odnaleźć swoich wyznawców. Tak jak w przypadku Oregarla jego wyznawcy wymarli i ciężko doszukać się tych, którzy chcą w stronę tych bogów iść. O nich Illuminati nie zapomniał, pamiętając co wyrabiali ich wyznawcy, jednak sam doprowadził do tego by więcej wyznawców tych bogów nie było, wymazując ich imiona w ostatnich wyznawcach tych bogów.
Teathe-di, która swoje święto ma w każdej chwili, gdy na ulicy zdarza się kradzież. Jednak jednego dnia w roku kiedy na targu pojawia się najwięcej karawan, a wszyscy mieszkańcy Amorionu śpieszą z tej okazji do Elakki, pojawia się i ona. Uśmiechnięta i szczęśliwa z kielichem w ręce widząc jak jej wyznawcy kradną na potęgę. Wtedy wszystkie najgorsze szumowiny pojawiają się w tym miejscu by dla swojej bogini oddać cześć w niezbyt przyjemny dla innych sposób. Jednak to ona świętuje tego dnia widząc to co się tam dzieje. Jej uśmiech na twarzy zdradza tym samym, że mimo tego co się dzieje ona jest szczęśliwa. Chodząc wzdłuż i widząc swoich wyznawców wrzuca do ich kieszeni mały kwiat, jakby błogosławiąc ich w ten sposób i ciesząc się, że zwrócili się do niej by ich wsparła. Może i najwyższy nie pochwala tego za co odpowiada tego dnia Teathe-di, jednak i jej nie zostawia samej. Często zdarza się, że i on jej towarzyszy raz na kilka lat pokazując, że nie pozwoli jej o sobie zapomnieć. - Tu starzec się roześmiał po przedstawieniu ostatniej bogini, następnie wstał i zrzucił kaptur ukazując swoje oblicze. Ci co kiedyś mieli okazje zobaczyć Illuminatiego wiedzieli, że to on w postaci starca przedstawił im święta bogów. Zrobił to po to by mieszkańcy nie zapomnieli o wielbieniu swoich bogów. Potem starzec uśmiechnął się i zniknął, a została po nim tylko szata i laska.

Claire Blanche Sovel (ID: 375)
Angel
#5
[Wnętrze pracowni Airy. Słychać piosenkę Small Town Titans - You're Mean One, Mr. Grinch. Wszędzie porozwieszane ozdoby świąteczne w kolorze czarnym i złotym. Pod ścianą stoi szafka z dwudziestoma czterema przegródkami. Na szafce przybita jest tabliczka z napisem "Kalendarz Adwentowy". W przegródce z numerem 24, leży ostatnia butelka wina. Obok szafki leży czerwony worek, pełen pustych butelek.]
[Do pokoju wchodzi Aira. Ubrana jest w strój sexi mikołaja. Za sobą ciągnie czarnego kota w czapeczce mikołajkowej, na smyczy zrobionej z czarnego łańcucha choinkowego. Zadzior czepia się podłogi pazurami]
[Aira][wyciąga ostatnią, odkorkowaną wcześniej, butelkę i pije z gwinta] No to czas brać się do roboty [Zabiera ze sobą worek i niezadowolonego kota i wychodzi]

[Zaciemnienie]

[Noc. Ulicą, zataczając się idzie Aira. Co chwilę wpada na jakąś zaspę śniegu. Chodzi od drzwi do drzwi i zostawia pod nimi puste butelki. Zadzior gdzieś zniknął i został po nim tylko łańcuch.]

[Aira][krzyczy] Ho, ho, ho! Mam prezenty dla grzecznych dzieci! A kto jest najgrzeczniejszym dzieckiem w krainie? JA! [Wyciąga z worka piłę] A gdzie są te zryte dzieciaki, które trzeba ukarać?

[Słychać dzwonki sań. Ulicą nadjeżdżają czerwone sanie, zaprzęgnięte w renifery. Powozi nimi Mirwen, w stroju sexi elfa. Obok niej siedzi Mikołaj. Zatrzymują się, przy Airze.]

[Mirwen] Wsiadaj, bo do rana nie zdążysz
[Aira][przygląda się nieufnie reniferom] Ale czemu te konie mają gałęzie na głowach?
[Mirwen][Uśmiecha się beztrosko] Wolałam nie pytać! Były w zestawie z saniami.
[Aira][pokazując na Mikołaja] A ten to kto?
[Mirwen] Miły staruszek rozdający prezenty. Dorzucili go gratis. Ale za to jaki ma fajny worek! [Wyciąga rękę, a Mikołaj podaje jej z worka butelkę rumu]
[Aira][patrzy na tył sań] A oni? [wskazuje na siedem związanych jak baleron i zakneblowanych postaci]
[Mirwen] Nasz panteon. Zabrałam ich, żeby nie przeszkadzali. W końcu w tym roku obchodzimy ich święto po pogańsku!
[Aira][uśmiecha się krzywo do Mikołaja] Kochany święty Mikołaju, byłam w tym roku bardzo dobra... W byciu niegrzeczną. Czy to też się liczy?
[Mirwen] A oto twój prezent!
[Mikołaj] [ponuro] Aira, I'm your father.

[Kurtyna]

[Na scenę wchodzi Autorka i Wena]

[Autorka] A co sądzisz o tym, żeby w tle leciał podkład z "Pocahontas"?
[Wena] Ale dlaczego akurat z tej bajki?
[Autorka] Bo wszystko do czego dodasz wokal Steczkowskiej, robi się od razu bardziej epickie. Takie na przykład [Zaczyna śpiewać] "Wyciągnij dłonie i chwyć marzenia".
[Wena][wzdycha] Ale w "Pocahontas" to Edzia była. Górniak. A to, śpiewał Bajm.
[Autorka][wzrusza ramionami] Nie znam się na Polskich gwiazdach.

[Autorka i Wena schodzą, a na scenę wtacza się Czerwona Kuleczka, przepasana czarnym pasem]

[Czerwona Kuleczka][śpiewa bardzo nisko] You're mean one, mr. Grinch!

Mirwen Thilwest (ID: 526)
Angel
#6
Czarny jak smoła gawron zakrakał głośnio, przelatując obok strzelistego dachu strażnicy w pobliżu Elakki. W oddali słońce chyliło się ku zachodowi, powoli chowając się za horyzontem oceanu. Śnieg sypał od kilku dni nieprzerwanie. Na wąskich ulicach stolicy porobiły się potężne zaspy, które wiejący wiatr ciągle powiększał. W całym mieście czuć było poruszenie, związane z jutrzejszą wigilią, Dnia Bogów. Na targowisku, pomimo dość później pory panował gwar i przepych. Poprzez wrzask pospólstwa i handlarzy można było z oddali wyłapać pojedyncze dźwięki, jak "Kryształy! Sprzedam kryształy!", "Okazja!", "Najtańszy węgiel!" jak i wiele innych. Ktoś kupował chowańce na prezent dla najbliższych, ktoś szlachetne kamienie. Klanowi karczmarze i kwatermistrzowie w pośpiechu czynili ostatnie zakupy, przed zbliżającą się wielkimi krokami świątecznymi ucztą. Tradycja nakazywała tego dnia odpuścić wszelkie zahamowania i - w imię Bogów oczywiście - jeść, pić, chędożyć i bawić się na każdy możliwy sposób, do rozpuku. Zazwyczaj odbywało się wiele uczt, w klanowych siedzibach. W tym roku jednak, władze postanowiły zafundować mieszkańcom wspólną ucztę, która miałby na celu integrację wszystkich amoriańskich środowisk. Zwaśnione klany tego dnia ogłaszają rozejm, elfy z krasnoludami starają się ograniczyć złośliwe docinki. Każdy klan miał się przyczynić do organizacji i przynieść coś od siebie. Krasnoludy dzielnie pchały przed sobą sowitych rozmiarów beczki, napełnione różnego rodzaju trunkami, od tanich krasnoludzkich sikaczy, przez niezłe piwo korzenne, po najprzedniejsza gorzałkę. Elfy przygotowały dziwne, roślinne specjały, które mimo braku tradycyjnych przypraw i mięsa zdawały się być smakowite. Ludzcy myśliwi dostarczali kucharzom mięsa, które ci marynowali, smażyli, piekli na różne sposoby. Każdy tego dnia miał jakimś cudownym sposobem więcej uśmiechu na twarzy, serdeczności w sercu i pomimo wielu problemów życia codziennego - więcej życzliwości. Byli też oczywiście tacy, co świętowali ten dzień tak jak każdy inny, uchlewając się w karczmach i lejąc się po pyskach, jednak wszystko to było jakieś takie miłe dla oka.
Podczas, gdy całe miasto tętniło życiem podczas przygotowań do największej wieczerzy w roku, Vuko Drakkainen podążał ciemną alejką, naciągnąwszy kaptur na głowę, chroniący go zarówno przed przeszywającym wiatrem, jak i przed oczami wścibskich gapiów. Pomimo, iż odwiedził już kilka przybytków o szemranej opinii, o dziwo nie czuć było od niego alkoholu. Miał swój plan, który aby zrealizować, musiał odnaleźć pewną osobę. Osoba ta jednak, nie chciała być znaleziona, ponieważ paranoicznie dbała o swoją anonimowość i prywatność. Podjęła te kroki, ze względu na swą profesję, oraz to, że działania jego są na pogranicza prawa, łagodnie to określając. Vuko jednak był zdeterminowany na tyle, że wiedział iż mu się uda. Nawet nekromanci muszą coś jeść, gdzieś kupują ubrania, wypróżniają się jak każdy. ktoś go musiał widzieć. Chodził więc po różnych przybytkach z nienajlepszą opinią i zadawał pytania. Taktyka ta sprawi na pewno, że poszukiwany jegomość dowie się, że jest człowiek, który zadaje pytania. Pytania o niego. Nie będzie mu to na rękę, więc możliwe, że sam zgłosi się do Drakkainena celem uciszenia pytań. Tak też się stało. Gdy wychodził z tawerny portowej "Pod opasłym sumem" zaskoczyła go cisza panująca na ulicy. Przystanął na chwilę i rozejrzał się. Nagle śnieg wokół niego zaczął w nienaturalny sposób wirować, wzbił się w górę i układał w coraz wyraźniejszy napis: Północno-zachodnie wejście do kanałów miejskich. Za godzinę." . Po chwili śnieg opadł na ziemie, napis zniknął i gwar ulic wrócił na standardowy poziom decybeli. Skołowany człowiek uspokoił myśli i zorientował się, że to praktycznie na drugim końcu miasta! Ruszył więc pędem, szturchając mimowolnie oburzonych przechodniów. Biegł co sił w nogach, mijał kolejne dzielnice, obiegł Pałac Królewski Mahdiego, minął rezydencje swojego klanu Via Nocturna, gdzie zdziwiony szaleniec imieniem Bercbelly spoglądał na niego ciekawie. W końcu, łapiąc zimne hausty powietrza dotarł do umówionego miejsca. Było to w momencie, gdy zegar miejscu wybijał czas resetu - ostatniego przed resetem głównym tego dnia. W momencie, gdy ostatni dźwięk ucichł mężczyzna ujrzał dziwną, latająca iskierkę złotego koloru. Udał się za nią, a ta niczym gwiazda polarna prowadząca podróżników nocą, kierowała go w kierunku labiryntu, następnie wiła się między zakamarkami aż zniknęła w kłębowisku zakrętów. Drakkainen ciężko dysząc podążał za nią, gdy wszedł w ciemny zaułek. Nagle poczuł, jak traci grunt pod nogami i leci w dół, lub w górę. Stracił świadomość i poczucie czasoprzestrzeni. Ocknął się w ciemnym pomieszczeniu, zupełnie nie wiedząc gdzie jest. Rozejrzał się, lecz nic nie zobaczył. Po chwili jednak coś zagrzechotało, niczym przesuwające się ciężkie wrota. Nagle, delikatne światło świecy pojawiło się znikąd i stawało coraz jaśniejsze, aż oślepiło człowieka leżącego na posadzce. Gdy jego oczy przyzwyczaiły się w końcu do światła prawie zbaraniał. Ujrzał tego samego szaleńca, którego mijał po drodze - Bercbeliego.
-Niech mnie stado bawołów, co tu się do licha dzieję?! - Krzyknął Vuko
-Spokojnie, szukałeś mnie więc jestem. - odpadł spokojnie Berc
-Jak to? To ty jesteś magiem, posiadającym starożytne zwoje?
-Tak, a co myślałeś? Zapewne, że jestem zwykłym świrem. Tak było mi wygodnie zachować swoją tożsamość w tajemnicy. Każdy traktował moje dziwaczne zachowania z przymrużeniem oka. No ale do rzeczy, dlaczego chciałeś mnie odnaleźć?
-Widzisz - zaczął Drakkainen nieśmiało - odkąd powróciłem do królestwa byłem nieco samotny. Brakowało mi starych znajomych, z którymi niegdyś żyłem. Pomyślałem, że skoro jutro odbędzie się Wielka Uczta, to byłaby doskonała okazja do...
-Nic więcej nie mów. Już wiem wszystko - przerwał mu czarodziej, który patrzył na niego mętnym wzrokiem, czytając w myślach - Mam pewien pomysł. Niczym sie nie przejmuj, po prostu idź jutro na ucztę. - powiedział, po czym tajemniczo się uśmiechnął. Wyszeptał dziwny ciąg słów i jego wciąż zdziwiony rozmówca zapadł w sen.
Nazajutrz, Vuko obudził się grubo po południu w swojej komnacie w rezydencji Via Nocturna. Wyjrzał przez okno i zobaczył, że wszyscy zmierzają już w kierunku Placu Centralnego przy Pałacu Mahdiego. Wstał, przemył twarz w zimnej wodzie i ruszył za tłumem. Ciągle był skołowany wydarzeniami z dnia wczorajszego. Pomysł rodzący się tygodniami, poszukiwania trwające dobrych kilka dni, w końcu wskazówka i takie nagłe zakończenie dnia. Zupełnie się tego nie spodziewał. Postanowił jednak zawierzyć słowom szaleńca i zastanawiał się jak to o nim świadczy.
Po pewnym czasie dotarł w pobliże centrum miasta. Mrowie wszelkich ras schodziło się właśnie w to miejsce. Wszystko było przygotowane. Drakkainen przedzierał się powoli przez zbity tłum, aż dotarł do miejsca, za które odpowiedzialna była jego załoga. Naesa krzątała się, dopracowując ułożenie różnych smakołyków na stołach, Farin, Mera i Noctus jej pomagali, w oddali Jasmine wydawała po cichu różne polecenia pozostałym Klanowiczom. Nigdzie nie widział jednak Bercbeliego. W końcu na środek ogromnego placu wyszedł Herold, w towarzystwie strażników miejskich i werblistów, którzy poczęli wybijać na swych instrumentach charakterystyczne bicie. Zagrały fanfary, tłum umilkł a Herold rozejrzał się po zebranych po czym zaczął czytać:
-Ludu Amorion! Nadszedł dzień, na który wszyscy czekaliśmy z niecierpliwością. Dzień, w którym wszystkie nasze troski, zmartwienia, zwady czy złości odchodzą na drugi plan. Cieszmy się i radujmy, podczas pierwszej Ogromnej Uczty Amoriańskiej, zorganizowanej przez miłościwie nam panującego Mahdiego de Verso z okazji Dnia Bogów!! – Ogromna wrzawa zapanowała nad całym placem! Setki gardeł wydały z siebie okrzyk uwielbienia. Pałac królewski mienił się niesamowitymi barwami, zawierał w sobie praktycznie wszystkie kolory tęczy.
Nagle jednak tumult ludu zagłuszony został przez przeszywający huk, jakby ziemia rozdarta została na dwie części. Seria oślepiających błyskawic poczęła strzelać z nieba i dookoła zapadła ciemność. W całym tym zamieszaniu krystalizował się przeraźliwy runiczny głos, który wypełniał każdą cząstkę, wyjątkowo gęstego powietrza. Z najwyższej wieży gmachu Sądu wystrzeliła raptownie ogromna, srebrna wiązka błyskawic, która rozdarła się na tle ciemnego nieba na setki małych odłamków, które spadły na ziemię, wokół placu. Wszyscy zgromadzeni zamarli w bezruchu oczekując na to, co się za chwilę wydarzy. Spodziewano się jakiegoś wielkiego pożaru, lecz zamiast tego, iskry opadające na ziemię blakły i formowały się w coś, przypominające człekokształtną maź. Osłupiali mieszkańcy patrzyli niedowierzając, jak maź zmienia konsystencje, tak że coraz bardziej przypominały postacie. Jedne stawały się niskie, krępe, inne wysokie i smukłe. Po chwili wyraźnie widać było, że są to postacie elfów, krasnoludów, gnomów, ludzi, jaszczurów.. Postaci coraz bardziej znajomych. Istoty te, to mieszkańcy królestwa, którzy odeszli już z tego świata. Dusze ich jednak powróciły tego szczególnego dnia, by spotkać się z potomkami, byłymi towarzyszami broni.
Vuko rozglądał się dookoła równie zdezorientowany jak inni. Myślał o czymś podobnym, ale do tego stopnia?! Spojrzał w tłum coraz licznie pojawiających się istot. Niektóre wydały mu się znajome. Na pierwszym planie, w świecącej zbroi kroczył dumnie Humb. Dalej gdzieś w tle słychać było donośny głos Falthorna, krzyczącego: „Antykróle, do mnie!” Zakotłowało się i pojawiły się postacie, z symbolem ^A^ na tunikach. Jeszcze w innym miejscu wyłaniały się różne istoty w opończach z wyhaftowanymi złotymi literami znakami NaN. Coraz więcej znajomych twarzy, których nikt tu nie widział od lat. Rubaszny krasnolud, bełkoczący coś, co przypominało: „Bombur se (pierd)”, gdzie indziej postać smukłego elfa, który zasłynął jako bohater Timmey. Za nim przewinęło się kilka postaci barwach zapomnianego już klanu Wariorz Of Mighty Mustak.
Gdy duchy oraz żywi padli sobie w ramiona, płaczom, wzruszeniom i radosnym okrzykom nie było końca. Krasnoludy z dawnego Plemienia Durina bratały się ze swoimi potomkami z Krasnoludzkiej Faktorii. Starzy przedstawiciele rodu Aquilla, witali swych żyjących braci. Gdzieś między słowami słychać było powtarzające się słowo Estari. Na środku na stole stała dawna karczmarka Filbana, polewając wszystkim Mustaka. „Zdrowie!” – krzyczeli to tu to tam. Po pewnym czasie, Drakkainen wypatrzył w tłumie znajomą twarz. Aeron Gynvael, były marszałek Rady Królewskiej, przywódca klanu Aer Realie szedł w towarzystwie swego brata Daerona.
-Witaj, stary druhu, cieszę się, ze powróciłeś – rzekł elf przyjaznym tonem, tak jak Vuko go zapamiętał.
-Poznałeś mnie, po tylu latach!
-Nieumarli mają dobrą pamięć. Zapominać, to domena żywych –odparł z uśmiechem duch. Mężczyźni pogrążyli się w rozmowie, podobnie zresztą jak cały plac. To był niesamowicie radosny wieczór. Najwięksi prorocy nie spodziewali się takiego wydarzenia tej nocy… Tej magicznej nocy.. Bardzo długiej nocy. Dopiero nad ranem, gdy zaczynało świtać część gawiedzi pospała się, część zabierała przodków, by pokazać co zmieniło się w mieście. Inni wysłuchali parę cierpkich słów, na temat tego jak się prowadzą. Tak też minął dzień, na wspominaniu, rozmowach, melancholii i leczeniu kaca. O zmroku wszyscy powrotem udali się w kierunku placu, a duchy zaczęły się żegnać z żyjącymi. Gdy zegar miejski wybił główny reset, duchy zniknęły, pozostawiając jedynie odświeżone wspomnienia. Tak też zakończył się Dzień Bogów XVIII Ery Amoriańskiej. Wszyscy mówili o tym wydarzeniu przez długi czas. Nikt jednak nie wiedział, że stali za tym strudzony najemnik i geniusz, uchodzący za szaleńca.

Azonsbiel (ID: 973)
Angel
#7
- Dziadku, jakie mamy piękne prezenty! A Ty co dostałeś?
- Skarpetki. Ah, dzieci, te prezenty to nie to co kiedyś…
- Tak? A jaki dostałeś najlepszy prezent w życiu?
- Lodową rzeźbę. – Westchnął z sentymentem. - I to nie byle jaką! To był zamrożony mój najwstrętniejszy sąsiad.
- Ale jak to? Od kogo to dostałeś?
- Od Lodowego Smoka. A bo widzicie… kiedyś to było inaczej.
- Lodowy Smok? – Dzieci zapytały ze zdziwieniem i fascynacją. – Opowiedz nam o nim. Prosimy, dziadku, prosimy…
- No dobrze. A więc…
To legenda bardzo stara, przekazywana z pokolenia na pokolenie. Niewielu widziało Lodowego Smoka, stąd do dziś wiara w niego niknie. Najważniejsze co musicie wiedzieć – żeby go zwabić potrzeba dużą ilość czekolady i ciastek. Zapach ściąga Lodowego Smoka z najdalszych krain. Wyczuwa go… Ale to nie może być kilka kosteczek. Oj nie, nie! Za młodu próbowałem wiele lat zwabić do siebie Smoka. Wykładałem kilka tabliczek, podkradałem mamine ciastka. Ale to było za mało. Cały rok zbierałem, lata mijały… Poznałem babcie, odmawiałem czekolady waszym rodzicom, przez co babcia mnie goniła. Ciągle powtarzała: „po co zbierasz tę czekoladę, smoki wymarły, daj dzieciom”. Ona nie wierzyła… a ja nigdy nie odpuściłem. Aż do pewnej zimy. Babcia spakowała swoje rzeczy i poszła do sąsiada. Ponoć miał więcej rozumu w głowie i był lepszy ode mnie. Ha! Jakże się zdziwiła… Tamtej nocy wystawiłem przed dom cały swój zapas czekolad i wszelkie słodkości. Czekałem i czekałem, aż usnąłem w fotelu.
Do dziś pamiętam ten sen. Przyleciał Smok wielkości góry! Miał białe łuski i czerwoną czapką. Pochylił się nade mną i obejrzał zapasy, które mu powierzyłem. Usłyszałem w swej głowie pytanie: „kogo nienawidzisz najbardziej na świecie”. Oczywiście, że od razu pomyślałem o tym sąsiedzie Novackim… I tak też odpowiedziałem. Smok obserwował mnie swoimi przenikliwymi oczami z pionowymi źrenicami, jakby żywił się moją nienawiścią. Gdy się ocknąłem, nastał poranek. Wybiegłem szybko przed dom, a tu czekolada zniknęła! Za to przed drzwiami stała lodowa rzeźba o wyglądzie Novackiego. Co dziwniejsze o sąsiedzie słuch zaginął. Nikt go potem nie widział. A ja… wyniosłem rzeźbę za dom. Babcia wróciła, zaś rzeźba wiosną się rozpuściła, zostawiając tylko mokrą plamę po Novackim. Dobrze mu tak!
- Łaaaaaał. Ale super ten Lodowy Smok! Też zacznę zbierać czekoladę dla niego. Bo Jadzia zabiera mi zabawki.
- Zbieraj, zbieraj… Lodowy Smok na pewno wciąż żyje i zamienia w lodowe rzeźby wrogów w zamian za czekoladę.

Arana Del Rey (ID: 143)
Angel


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości