
3 lata temu…
Wszystko wokół płonęło. Budynki zajmowały się jeden od drugiego, wraz ze wschodem słońca rozświetlając noc i zasłaniając niebo dymem. Nikt nie krzyczał; swąd palonych ciał będzie unosił się nad okolicą jeszcze długo.
Czołgała się przez zgliszcza, cała pokryta krwią i popiołem. Nie mogła stanąć prosto, bo spadająca belka, która wcześniej ją przygniotła narobiła zbyt dużych zniszczeń. Ból chciał rozerwać ją na strzępy, ubranie stopiło się z ziejącą raną na nodze, ale szukała dalej, zagryzając zęby. Obraz przed nią był całkowicie rozmazany – oczy podrażnione ciepłem i pyłem łzawiły bez przerwy, a gdy przecierała je brudnym rękawem albo wierzchem dłoni, to tylko pogorszała sprawę.
W końcu jednak go wyczuła. Wrażliwy nos, chociaż również atakowany z każdej strony intensywnymi zapachami, wyłapał go gdzieś w oddali. Przyspieszyła na ile było to możliwe, ciągnąc za sobą bolącą nogę, żeby w końcu dotrzeć do osoby, która była jej bratem przez ostatnie kilka lat. Przyłożyła palce do jego nadgarstków, a potem szyi, szukając pulsu. Oparła głowę na nieruchomej piersi, próbując usłyszeć jakiekolwiek oznaki tego, że jego serce dalej działało. Usłyszała tylko ciszę, przerywaną trzaskami płonącego drewna wokół niej. Uniosła głowę do góry i krzyknęła, zdzierając i tak już nadwyrężone płuca. Przeklinała wszystkich znanych bogów, boginie i bóstwa, przeklinała każdego, kogo spotkała na swojej drodze i przeklinała siebie, bo wiedziała, była tego pewna, że to ona go zabiła.
rok temu…
Zaciągnęła się dymem z cygaretki, wypełniając nim płuca do tego stopnia, że prawie się zakrztusiła. Wypuściła go powoli, ukrywając na moment swoją twarz przed rozmówcą naprzeciwko niej. Dym powoli opadał, odsłaniając brązowe, kręcone włosy spięte rzemykiem w luźnego warkocza, szare oczy pełne nienawiści i zmęczoną twarz o opalonej skórze. Była średniego wzrostu, ale mimo to sięgała rozmówcy do ramienia, przez co musiała patrzeć na niego z dołu. Zgasiła cygaretkę na blacie stolika pomiędzy nimi i skrzyżowała umięśnione, przeorane bliznami ramiona na piersi.
- Negocjacje się skończyły – powiedziała przyciszonym głosem, pomiędzy każdym słowem robią krótką przerwę.
- Negocjacje się w ogóle nie odbyły, panno… - odparł mężczyzna, ostentacyjnie zastanawiając się nad kolejnym słowem, jakby zapomniał, z kim rozmawia, po czym zaśmiał się nisko, gardłowo. – No tak, bezpańskie psy nie mają nazwisk. Warunki pozostają niezmienione.
Mówiąc ostatnie słowa spoważniał, a jego spojrzenie pociemniało, co sprawiło, że włoski na jej kręgosłupie stanęły dęba. Wstała od stołu tak gwałtownie, że krzesło za jej plecami przewróciło się, z głuchym stuknięciem odbijając się kilka razy od podłogi.
- Pożałujesz tego – warknęła, wsadzając ręce do kieszeni, bo za bardzo kusiło ją, żeby wykorzystać je do złamania mu nosa.
- Wątpię – odpowiedział, na nowo rozbawiony jej reakcją. Rozwalił się wygodniej na krześle, unosząc szklanicę z mocnym alkoholem i przyglądając się jej, jakby mógł z bursztynowego płynu wyczytać swoją i jej przyszłość. – Wszędzie cię znajdę, nie uciekniesz od tego. Prędzej czy później dostanę to, czego chcę, czy ci się to podoba, czy nie.
Odwróciła się na pięcie i wyszła z pomieszczenia. Mężczyzna jeszcze rzucił w jej stronę coś na pożegnanie, ale tych słów już nie słyszała. Opuściła stary, zapomniany magazyn, potem dzielnicę, żeby w końcu wykraść się z miasta i prędko do niego nie wracać. Bo może i mógł znaleźć ją wszędzie, ale ona nie zamierzała mu tego ułatwiać.
A potem... potem pojawił się On.
Jak rzep psiego ogona ♥

– Kocham Cię – szepnęła, wpadając w objęcia tego, do którego należały jej serce, ciało i dusza. Nie sądziła, że dane jej kiedykolwiek będzie poczuć tak silne, prawdziwe i piękne uczucie, ani że zostanie ono odwzajemnione. A teraz? Spaliłaby dla niego cały świat, byle tylko być przy nim. Był jej. Nic wokół już się nie liczyło, kiedy mogła utonąć w jego zapachu, dotyku i ciepłe jego ciała. Osobno byli niebezpieczni. Razem byli niezniszczalni.
- Ja też Cię kocham. - Odpowiedział szeptem, biorąc ją w swoje ramiona. Oboje wciąż roztrzęsieni po walce. Dwie popękane dusze, które się odnalazły i wzajemnie uzupełniły. Ogień i lód. Niby przeciwieństwa, a wspólnie byli jak jedna niszczycielska siła, przed którą na kolana padnie każdy, kto ośmieli stanąć im na drodze.
Ujął dłonią jej policzek i pogładził kciukiem skórę. Patrzył na nią z uwielbieniem. Była jego i nic ani nikt tego nie zmieni.
obecnie…
Pośród całego rozgardiaszu widziała tylko jego, jakby był oświetlony światłem latarni, podczas gdy cała reszta stała w cieniu. Złość wróciła, uderzając ze zdwojoną siłą. Ale nie mogła go zabić. Mimo wszystko – był jej bratem. Nawet nie chciała go zabić. Nie miała pojęcia, czego w tym momencie chce, ale mając przy sobie wsparcie w postaci najbliższych mogłaby osiągnąć wszystko, co tylko potrafiłaby nazwać. Ale czy naprawdę tego chciała?
– Czterech na jednego? To chyba trochę niesprawiedliwe, prawda? – odezwał się mężczyzna, śmiejąc się nerwowo, czym tylko bardziej ją rozjuszył.
– Dobrze ci radzę, wyjdź i nigdy więcej nie pokazuj mi się na oczy – odpowiedziała mu, odwracając w jego stronę. Szła powoli, lekko chwiała się na nogach, a dłonie ściskała w pięści tak mocno, że poraniła sobie ich wnętrza paznokciami. Spojrzenie miała intensywne, wypełnione płomieniami, skupione na żółtych oczach brata. – Wyjdź, bo nie będę powstrzymywać nikogo z obecnych tutaj. Daję ci ostatnią szansę, bo następnym razem kiedy się spotkamy użyjemy wszystkiego, żeby zmieść cię z powierzchni ziemi do tego stopnia, że nikt nie będzie pamiętał, że istniałeś.
Nie miał najmniejszych szans i w końcu to do niego dotarło. Mógł poradzić sobie z dwoma wilkami, bez najmniejszego problemu, jego forma bestii była potężna, gdyby nie to nigdy nie wywalczyłby sobie takiego szacunku w szarej strefie stolicy. Ale kiedy stała przeciwko niemu czwórka osób, których możliwości nie znał, najmądrzejszym było się po prostu wycofać.
Mogła wygarnąć mu w tym momencie wszystko. Mogła pokazać, że doskonale poradziła sobie bez niego. Ba, w końcu nie była bezpańskim psem, jak to uwielbiał ją nazywać. Ale milczała, a cisza mówiła za nią. Nie był wart splunięcia w jego kierunku, nie mówiąc już o wyjaśnieniach i tłumaczeniach. Pozwoliła mu odejść z podkulonym ogonem. Wygrała tę walkę. Na razie.

Vessa Hale. Córka lądu i morza. Sercem zawsze na deskach statku, bijącym w rytm fal i powiewów wiatru. I z głową w chmurach, gdzieś wysoko, na nocnym niebie, niknąc w cieniach, stając się z nimi jednością i przenikając między nimi jak między równoległymi wymiarami.
Vessa. Wysoka, ludzka kobieta o ciemnej karnacji, kruczych, długich włosach, z których część kosmyków posplatana jest w warkoczyki albo cienkie dredy dodatkowo ozdobione drobnymi, złotymi obręczami. Szczupła, ale atletyczna budowa ciała, wyćwiczona podczas nieskończonych godzin na pokładzie statku i przemykania ulicami stolicy, nie jest na pokaz. Zawsze nosi czarne ubrania i owija się nimi od stóp do głów, w ten sposób łatwiej jest jej się scalić z cieniami – jej najlepszymi przyjaciółmi na lądzie, jej kompanami podróży i jej wsparciem w kryzysowych sytuacjach. Młoda twarz charakteryzuje się lekko ostrymi rysami, zadartym nosem, chytrym uśmiechem i wiecznym błyskiem w dwukolorowych oczach – lewym zielonym, a prawym niebieskim, jakby już sam los od początku jej życia sugerował, że zawsze będzie balansować między dwoma światami, zbyt różnych od siebie, żeby jakkolwiek móc je ze sobą złączyć.
Vess, bo tym mianem posługuje się najczęściej. Zliczenie wszystkich głupich pomysłów, na jakie wpada w ciągu dnia jest rzeczą niemożliwą, podobnie jak zliczenie ilości tatuaży rozsianych na całym jej ciele. Zdają się być przypadkowe, ale w niektórych z nich ukryte jest znaczenie, którego sens zna tylko ona.
Deep inside a trench, no light can reach
You might find the skull of a ship that was breached
War machine evolved from violence to total peace
A small wooden eye by a barrel of wine
Captain of his ship has nothing but time
To watch his dream die as he gets drunk on pride

OT:
1. Nie przyjmuję nowych sesji.
2. Cho do Goblin Town. Mamy kotki w piwnicy.
I w zasadzie nic poza tym.
3. Nie no, serio, słodkie są, wpadaj.
4. Zmienne IQ
POV: spotykasz mnie na swojej drodze
Milla in a nutshell