1. Moje IP jest tak samo zmienne jak ja.
2. Jestem tu tylko dla fabuły, więc tak pisuję sesje. -> Aktualnie nie przyjmuje sesji.
3.Tak, ero też wchodzi w grę ale wolałabym by otoczone było fabułka lub przynajmniej ładnym językiem.
4. Luźna gadka? Też mogę.
5. Sporo pracuję, więc czasem opierdzielam się z odpisami ALE staram się być w tych odpisach regularna ;p
6. A i najważniejsze - mam ADHD więc czasem mogę pomyśleć, że kliknęłam a nie kliknęłam x) Proszę o wyrozumiałość i wiadomość.
Solene
Solene jest jak noc zamknięta w kobiecym ciele.
Solene jest jak burza piękna, nieprzewidywalna, śmiertelna.
Niska, ledwie sięgająca ramienia przeciętnego mężczyzny, lecz jej obecność zdawała się przewyższać każdego. Poruszała się z gracją kogoś, kto nigdy nie musi się spieszyć, a każdy jej krok miał w sobie coś z polowania - miękkość kota i niepokój nadciągającej burzy.
Miała długie, lśniące włosy o barwie głębokiej czerni, jakby utkano je z czystego mroku. Spływały po jej plecach niczym jedwabne wstęgi, które noc zaplatała dla niej własnoręcznie. Często nosiła je rozpuszczone, pozwalając im tańczyć z wiatrem, albo splatała w niedbały warkocz - jakby celowo chciała wyglądać jak mała dziewczynka, a nie pradawna istota z sercem zatrzymanym w bezruchu.
Jej twarz była zaskakująco niewinna -zaokrąglone policzki, delikatne usta, lekko zadarty nosek. Skóra bladą miała jak porcelana, lecz z subtelnym połyskiem, jakby pocałowana przez srebrny księżyc. Jej oczy... ach, te oczy. Ciemne jak dno studni, głębokie i nieprzeniknione, z błyskiem drapieżnej ciekawości. Gdy na kogoś patrzyła, miał wrażenie, że widzi coś więcej niż tylko jego twarz, że zagląda w myśli, w pragnienia, w grzechy.
Jej ciało było kobiece, pełne i idealnie proporcjonalne - biodra, które zapraszały do grzechu, talia wąska jak u tancerek ze Wschodnich Pustkowi, piersi pełne, lecz nie przesadne, a ramiona smukłe i mocne. Poruszała się z gracją stworzenia, które zna każdy centymetr własnej siły i piękna - i nie waha się ich użyć.
Często ubierała się w ciemne barwy -szkarłat, czerń, granat nocy - w suknie podkreślające sylwetkę, z haftami przypominającymi ciernie róż lub krwiste runy. Na szyi nosiła cienki, srebrny łańcuszek z małym medalionem - pamiątką z czasów, gdy jeszcze biło w niej ludzkie serce.
Była piękna. Nie w sposób oczywisty. Nie w sposób słodki. Ale w sposób, który zostaje w pamięci długo po tym, jak zniknie z oczu - jak echo pocałunku, którego nie sposób zapomnieć.
Echo z ciemności Solene od dawna nie mówiła do nikogo.
Nie dlatego, że nie potrafiła. Po prostu nie było już nikogo, kto słuchałby bez lęku.Z lasem nie trzeba rozmawiać. On wie. Z martwymi się nie dyskutuje. Oni już odpowiedzieli. A własna krew milczy najgłośniej.
Pewnego wieczoru mgła była ciężka jak sen, usłyszała miauknięcie. Ciche, chropawe, jakby coś pękło między światami. Szła długo, aż znalazła go pod poskręcanym dębem: czarnego kota z oczami jak jej własne.
Był brudny, przemoczony i zraniony w bok, jakby coś lub ktoś chciał wypruć z niego wnętrzności. Ale nie był zwyczajny. Solene poczuła to natychmiast. Kiedy go dotknęła, ziemia pod jej stopami zadrżała. A krew, której już nie chciała słyszeć… zatańczyła w jej żyłach.
Zabrała go do chaty, owinęła w stare płótno, oczyściła ranę. Nie wiedziała, dlaczego to robi. Nie była matką. Nie była opiekunką. Nie była nawet człowiekiem. A jednak, kot został. Nie uciekł. Wpatrywał się w nią, tak samo cicho jak ona patrzyła w swoje odbicie - z fascynacją zmieszaną z odrazą. Nazajutrz, gdy wstała, spał przy jej gardle. Jakby pilnował, by nie wypowiedziała nic, czego żałuje. Jakby wiedział, że jej usta mogą zabić, zanim wypowiedzą zdanie. Z czasem zaczęła mówić. Do niego. Nie słowami - spojrzeniami, ciszą, poruszeniem ręki.
A on rozumiał. Reagował.
Kiedy krzyczała we śnie - budził ją.
Kiedy płakała bez łez - kładł łapę na jej piersi.
Zaczęła mieć wrażenie, że nie znalazła kota.
Że od zawsze był przy niej.
Że to ona się zgubiła, a on ją wreszcie odnalazł.
Którejś nocy, kiedy księżyc był jak pazur, spojrzała mu prosto w oczy. I wtedy zrozumiała.
To nie był kot.
To była ona.
Jej cień. Jej resztka duszy, wyrzucona z niej dawno temu, gdy została przemieniona.
Ten kot - ten czarny, milczący cień był wszystkim, czego w sobie nie chciała widzieć.
Cierpliwość.
Miłość.
Lęk.
Człowieczeństwo.
Wyrzucone. Zapomniane. Teraz wróciło, zranione, ale żywe.
Nazajutrz nazwała go Echo. A on… nie zaprzeczył. Od tej pory już nie była sama.
Wciąż milcząca, wciąż zimna ale z cieniem u boku, który mruczał tak, jak jej dusza drżała w środku.
Nie potrzebowała wybawienia. Nie szukała końca. Wystarczyło jej, że ktoś patrzył na nią tak, jak nikt nigdy nie patrzył: jakby wciąż istniała. Jakby wciąż mogła być czymś więcej niż tylko wspomnieniem krwi.
Imię, które śni się krwią
Kamienie przesiąknięte wilgocią, oddechy umarłych - i ona. Solene.
Leżała w srebrnych łańcuchach, z rękami oplecionymi runiczną magią. Jej oczy - te ciemne, głębokie jak noc po końcu świata - patrzyły w sufit, którego nigdy nie dotknęła. Nie krzyczała. Nie błagała. Milczenie miała w sobie bardziej złowrogie niż gniew.
Do celi wchodził młody łowca, Caelan. Codziennie. Z pytaniami. Z notesem. Z iluzją władzy.
- Powiedz mi, gdzie są twoi. Gdzie gniazdo. Gdzie źródło krwi. - mówił tego wieczoru.
- Oszczędzisz sobie bólu.- Ona tylko uniosła wzrok, z lekkim uśmiechem.
- Dobrze mówisz, chłopcze. Ale używasz złego języka.
- Jakiego?
- Ludzkiego. Mówisz do bestii językiem serca. A bestia... ma serce z popiołu.
Caelan się zawahał. Lecz potem zapytał:
- Jak miałaś na imię... zanim? Zanim stałaś się tym?
To pytanie nie padło nigdy wcześniej. Nawet najstarsi łowcy nie pytali o to, nie uznając, że potwory mogą nosić coś tak kruchego jak imię.
I po raz pierwszy Solene nie odpowiedziała od razu. Jej spojrzenie zawisło gdzieś ponad nim, ponad ścianą, ponad wiekami.
- Nie wiem - wyszeptała. -Nie pamiętam go w słowach. Tylko w bólu. W zapachu chleba, który piekłam z matką. W śmiechu kogoś, kogo kochałam. W krzyku, kiedy mnie rozszarpano i zostawiono między światami. Ono nie żyje. A ja nie mogę umrzeć.
Zapadła cisza. Caelan patrzył na nią jak na cień, który nagle przemówił ludzkim głosem.
- Ale śni mi się - dodała. - Czasem. W snach, które trwają całe noce. Długie jak wieczność. Śni mi się, że ktoś wypowiada je z czułością. A ja płaczę, chociaż nie mam już łez.
- I to wystarcza? - zapytał cicho.
Solene uniosła kącik ust.
- Wystarcza, by wiedzieć, że byłam. Że coś ze mnie nie spłonęło. I że jeśli kiedyś zginę… to to imię wróci do ziemi razem ze mną.
Byłam lodem,
cichym grobem własnych uczuć,
nocą, w której milczał wiatr.
Przyszedłeś jak ogień -
rozbiłeś moje mroźne zwierciadło,
wlałeś w żyły krew, której nie znałam.
Uwierzyłam.
Topniałam dla ciebie,
jak śnieg w ramionach wiosny.
A potem odszedłeś.
Nie zabrałeś lodu,
nie zostawiłeś ciepła.
Rozdarłeś mnie na burzę.
Teraz moje serce grzmi,
moja dusza błyska gniewem,
a usta piją tylko ciemność.
Nie płaczę.
Łzy należą do żywych.
Ja pamiętam.