Twarz hrabiego von Elghierd przybierała barwę tak głębokiej czerwieni, że otaczający go strażnicy zaczęli martwić się, czy z tej całej złości nie stanie się mu krzywda. Nie widzieli jeszcze dostojnego pana w takich emocjach. Większość mężczyzn stała z pochylonymi głowami, wiedzieli, że zawiedli, hrabia od miesięcy im o tym przypominał. - Nie interesuje mnie, czy rzucicie mi do stóp trupa, czy przyczołgacie tą wywłokę żywcem - choć jak wiadomo żywa będzie więcej warta - macie ją znaleźć do cholery! Ta kurwa zabiła mi syna i uciekła z mojego pałacu, w którym co krok stoi strażnik! Za co ja wam płacę?! - Głos mężczyzny niósł się echem po korytarzach posiadłości. Powoli stawało się to tradycją, gdy co tydzień strażnicy zdawali raport, który za każdym razem kończył się słowami 'Elfki nie odnaleziono.'. Naprzód wystąpił kapitan straży. - Robimy co w naszej mocy, by ją znaleźć, Panie, jednak ta kobieta doskonale się kryje, jest dobra w tym, co robi - musi być - inaczej już dawno ktoś by się jej pozbył. W końcu trafi w nasze ręce, obiecuję. Tymczasem sporządziliśmy jej metrykę wraz z ilustracją, którą rozwiesimy w mieście, w końcu znajdzie się ktoś, komu uda się ją pochwycić. Kapitan wyciągnął do hrabiego zwinięty w rulon plakat. Na samym górze znajdował się w miarę dokładny portret elfki, do jego wykonania zatrudniono najlepszego malarza w mieście, który na podstawie opisu zilustrował kobietę. Poniżej zostały wypisane najważniejsze informacje, jakie do tej pory udało się o niej zebrać.
Płeć: Kobieta Rasa: Elfka Klasa: Łowca / płatny zabójca Imię: Alvayshia Nazwisko: Martyr Pseudonim: Strzała Wygląd: Kobieta jest niewysoka, chuda, nieznacznie zaokrąglona w charakterystycznych dla kobiet okolicach, jednak generalnie jest niespecjalnie kobieca. Ma długie do talii, gęste, czarne włosy układające się w fale. Oczy są jasnoszare. Usta wąskie, mocno zaróżowione od ciągłego przygryzania dolej wargi. Cera blada, gładka. Zwykle odziana w kolory lasu: czernie, zielenie i brązy. Nie wiadomo nic o znakach szczególnych - nie była widziana bez ubrania. Zachowanie: Raczej małomówna, głos ma cichy, melodyjny, mówi z akcentem. Często używa dziwnej mowy, której nikt w Amorionie nie zna, prawdopodobnie dzika odmiana elfickiego. Łatwo wtapia się w tłum dzięki drobnej budowie ciała. Mieszka gdzieś w lesie, ale nie znaleziono jej domu. Porusza się bardzo cicho, przemyka w cieniu, jest zwinna i szybka, wysportowana. Uzbrojenie: Najchętniej strzela z łuku - stąd też ksywka - jest w tym wybitnie dobra. Zaobserwowano także sztylet, który miała w cholewie, a także ostrze pod rękawem. Nie wiadomo dokładnie, czy to całe jej uzbrojenie i na ile biegle posługuje się wszelkimi rodzaju ostrzami.
Dostała prosty cios w twarz. Teraz już wiedziała na pewno, że ma złamany nos. Miała nadzieję, że nic więcej, ale ból promieniował na całą twarz, ciężko było więc zdiagnozować dokładne źródło bólu. Lewe oko zdążyło jej tak napuchnąć, że nie widziała nic. Drugie wciąż było wąską szparką, która pozwalała jej w okrojonym zakresie podziwiać swojego oprawcę. A było co podziwiać. Do tej pory myślała, że „źli goście” zawsze są brzydcy. Cóż. Najwyraźniej to tylko plotki. Stojący przed nią mężczyzna był mrocznym elfem, miał sylwetkę atlety, był wysoki, jak na drowa, miał długie, białe włosy, teraz związane. Jego oczy były czerwone, sprawiały wrażenie wręcz płonących żywym ogniem, a spojrzenie wdzierało się głęboko w duszę, jednocześnie rozrywając ją na części, gdyż w tym spojrzeniu czaił się ogrom nienawiści. Powinna również go nienawidzić, już sam fakt, że był drowem, odmieńcem, wrogiem rasy elfów, powinien w niej wzbudzać negatywne uczucia. Ale ona nie czuła nic, sens życia zatraciła już kilka lat temu, teraz musiała przyznać, że podświadomie szukała kłopotów, świadomie wdała się w sprawy, które mogły pozbawić ją życia. Chyba nawet miała na to nadzieję. - Słuchaj, elfko - drow jakby splunął tym słowem. Najwyraźniej gardził elfami tak samo mocno, jak elfy gardziły swymi kuzynami o ciemniejszej skórze. - Mogłabyś umrzeć szybko, z przyjemnością wbiłbym ostrze w twoje serce, niemniej, jeśli nie będziesz współpracować, oddam cię na tortury wprawionym w fachu członkom Bractwa. Nie tylko nie umrzesz wtedy szybko, ale też doświadczysz cierpienia, którego nie jesteś w stanie sobie nawet wyobrazić. Mężczyzna wbił spojrzenie w prawe oko, którym jeszcze coś widziała. Chciał, by dostrzegła w jego oczach potwierdzenie dla wypowiadanych słów, próbował wzbudzić w niej strach. Przez chwilę milczała, a potem zaśmiała się krótko, co skończyło się bólem w piersi i atakiem kaszlu z krwią. Drow odsunął się, kręcąc głową, zdumiony. Nie rozumiał, jak to możliwe, że przywiązana do drzewa dziewczyna nie tylko się nie boi, ale najwyraźniej w ogóle nie dostrzega swego fatalnego położenia. Alvayshia odetchnęła, a po jej twarzy przemknął grymas bólu, gdyż najwyraźniej miała również połamane żebra. - Bractwo mi nie straszne, ani wasze tortury. Nazywam się Alvayshia Martyr, drowie. Nie boję się tortur, jakie mogą mi zadać istoty z tego świata. Mroczny elf długo się jej przyglądał. Oczywiście, że wiedział, z kim ma do czynienia. Elfka była swego czasu dość sławna w pewnych kręgach... Trudniła się skrytobójstwem, była bardzo skuteczna, a także bardzo długi czas nieuchwytna, zawsze udawało jej się wyślizgnąć z rąk władz i wrogów, a szczególnie ci ostatni byli zdeterminowani, by pochwycić ją i w ramach zemsty zabić. Był jednak czas, kiedy elfka zniknęła całkowicie, nikt nie wiedział, co się z nią działo, gdzie jej szukać. Założono, że nie żyje, jednak nie była to prawda. Jak nagle pojawiła się, była jakby w amoku, zabijała nie tyle na zlecenie, co dla przyjemności. Liczba jej ofiar gwałtownie wzrosła, porywała się na osoby z coraz wyższą rangą społeczną. W miejsce, w którym się teraz znajdowała zaprowadził ją zamach na Arcymaga, członka Bractwa Lolth będącego rangą zaraz za Matką Przełożoną. Powinna była wiedzieć, że to nie może się udać, niemniej gdy ją pochwycono, była już zatrważająco bliska realizacji swego celu, co wywołało w społeczności Mrocznych Elfów niemałe poruszenie.
Mężczyzna milczał, patrząc na nią. W końcu na jego twarzy pojawił się szeroki, zły uśmiech. Zbliżył się do niej, niemal przylegając do niej swoim ciałem, uniósł jej twarz, zmuszając, by patrzyła mu w oczy. - Nie powinnaś zadzierać z drowami... Mówisz, że nie boisz się tortur zadanych przez istoty z tego świata... A którego świata się boisz, malutka? Jakie kreatury mamy dla ciebie przyzwać, byś zaczęła się bać? Nie odpowiedziała, ale stojąc tak blisko, mężczyzna musiał poczuć dreszcz, jaki ją przeszył, gdyż roześmiał się donośnie, odstępując od niej na krok. Chwilę później ponownie wymierzył jej silny cios, tym razem pozbawiając ją przytomności...