Logowanie

Email:
Hasło:

Przypomnij hasło...

Nie masz jeszcze konta?
Dołącz do nas!




Ekran: 1024x768
Javascript: włączone
Wiek min. 16 lat
Nieco wyobraźni


Azmar (ID: 588)


  • Ranga: Mieszkanka
  • Poziom: 1
  • Wiek: 42
  • Rasa: Wilkołak
  • Klasa: Wojownik
  • Charakter: Anielski
  • Płeć: Kobieta


Profil gracza:

Gdyby trawy mogły mówić, wyszeptałyby opowieść o dziewczynie stojącej na krawędzi urwiska.

Gdyby wody mogły mówić, fale wyszumiałyby opowieść o człowieku, który spadł w dół i roztrzaskał się na milion kawałków.

Gdyby skały mogły mówić, wydudniłyby opowieść o mężczyźnie, którego ciało na zawsze pochłonął kamień i woda.

Na szczycie klifu stała kobieta. Jej ciemne włosy targał wiatr, a zmrużone bursztynowe oczy wpatrywały się w dół. Brwi miała ściągnięte w skupieniu, a na twarzy malował się ni to grymas, ni to uśmiech.

- To nie wysokość. To grunt zabija.

Wzruszyła ramionami, odwróciła się na pięcie i poszła w swoją stronę.

* * * * *

Karczma Klymakterium

Taki klan dla tych, którzy nie lubią być w klanie, a mają już dość kulturalnego wykręcania się od zapraszania i/lub nagabywania, że "ej, chodź do nas, będzie fajnie". A potem wcale nie jest, bo każą coś robić i jeszcze (nie dajcie bogowie) wymagają płacenia składek.
Ten klan to coś jak miła koleżanka, którą zabierasz na wesele albo na święta z rodziną, żeby ciotki nie pytały, a kuzyni nie mieli pretekstu do nieprzyjemnych żartów.
Programy fabularnie, zaszalejemy w karczmie albo zaśpiewamy piosenki o słoneczku siedząc razem w lochu.
Jeśli wciąż szukasz piątej klepki, pomożemy - utwierdzimy cię w przekonaniu, że wcale nie jest taka potrzebna. Może podpierać drzwi lub lodówkę - wcale nie jest taka ważna, jak próbowali ci to wmówić.
Jeśli czujesz, że to miejsce dla ciebie - zapraszamy pod parasolkę K☂K


* * *


Drogi pamiętniczku, nigdy więcej nie będę się starała być Uczciwym Człowiekiem.*

Przybywając do tego miasta z czystą kartą miałam mocne i solidne postanowienie, że będę Porządnym Obywatelem. Będę płacić podatki, mówić sąsiadom dzień dobry i ograniczę kompulsywną potrzebę zerkania do cudzych sakiewek tudzież strzelania do ludzi za kilka garści złota. Zorganizuję sobie chatkę w lesie, zasadzę ziółka, nagotuję pełny gar nalewki na wrzody i będę wiodła życie miłej damy z chatki na krawędzi lasu, która pomaga potrzebującym.

Wszystko szlag jasny trafił.

Zaczęło się od afery w karczmie. To miał zbyć miły wieczór przy dobrym trunku i muzyce. Wampiry rżnęły tango na trzy struny, ktoś zawodził melodyjnie, towarzystwo zajmowało się swoimi sprawami. Najpierw pojawił się ten krasnolud, który dosypał nam zielska do napitków. Z jakiegoś powodu ubzdurał sobie, że moja towarzyszka jest lokalną kurtyzaną i bardzo zależało mu na... bliskiej znajomości. Szczęście w nieszczęściu, że magiczny kufel pełen czarciego ziela opróżnił przypadkowy elf przecudnej urody, który chwilę później zapragnął porwać mnie do tańca. Tak mu zamroczyło rozum, że w lochach zaczął się zachowywać jak bardzo dobrze wychowany pies obronny, karmiony sianem, obornikiem i dobrym słowem. Nie powiem, bardzo nam to pomogło w opuszczeniu tego miejsca, ale o lochach później.
Już zbierałyśmy się do wyjścia owego feralnego wieczoru, aż tu nagle wpadli przedstawiciele władzy z zarzutem, że w karczmie doszło do morderstwa.

Niefortunnym zbiegiem okoliczności okazało się, że nasze towarzystwo było tymi, którzy kręcili się w pobliżu denata jako ostatni. Zakląć się mogę na cudzych bogów, ale nie widziałam typa na oczy i jedynie jego zimne nogi było mi dane oglądać.

Tak trafiłam na przesłuchanie.

***

Alasse zrobiła szybciutki rachunek najbardziej aktualnych grzechów, ale wyszło jej, że jest wzorowym obywatelem.
- Alasse Darrin - przedstawiła się z eleganckim ukłonem siedzącemu za stołem przedstawicielowi wladzy.
Usiadła posłusznie na wskazanym miejscu. W kącie pomieszczenia tkwił sekretarz, skrupulatnie notujący każde jej słowo. Gnom skrobał piórem tak zawzięcie, jakby od tego zależało jego życie. Albo premia.
- Pisz nazwisko, Piripiri. Od kiedy w mieście?
- Przybyłam trzy dni temu, w celach rekreacyjnych. Słyszałam, że piękny to kraj. Liczyłam na wypoczynek w spokojnych okolicznościach przyrody za dnia i miłe chwile przy muzyce wieczorami. A tu takie wydarzenia. Kto to widział?
- Wystarczy konkret, proszę się streszczać. Zawód? - wzrok ślerczego był niezwykle przenikający i wiercił dziury bezpośrednio w mózgu. Ale przecież nie miała nic do ukrycia, no nie? Trzymała się faktów. Przynajmniej tych ogólnych. I tych, które nie bardzo dawały pretekst do zadawania dodatkowych pytań.
- Leśnik, szanowny panie. Jestem elfem, kocham przyrodę. Mam to w zakresie obowiązków. Zbieram zioła, gotuję napary na kaszel i dbam o dziką zwierzynę. Przybyłam zwiedzić tutejsze lasy, uzupełnić zbiory suszonych ingrediencji, poznać nowe gatunki roślin i odpocząć na łonie natury.
- Leśnikowi brakuje świeżego powietrza w pracy, więc wybiera się w podróż do miasta, żeby odetchnąć - wymruczał śledczy, lekko unosząc brew. Teraz, kiedy powiedział to głośno, faktycznie zabrzmiało nieco absurdalnie.
- A ten wasz towarzysz to gdzie się podział? - śledczy znienacka przechylił się przez stolik, a jego twarz znalazła się nieprzyjemne blisko. Czyli wiedział już o zaczadzonym ziołami elfie. Zgubionym zaczadzonym ziołami elfie.
- Mój towarzysz zniknął w szatni. Obiecał zabrać mnie na romantyczny spacer. I przepadł - westchnęła z żalem. - Wróciłam do stolika, żeby zatopić smutki.
- Mhm, zatopić smutki. Pisz, Pingpik. Po co byłaś w tej szatni?
- Jak już wspomniałam, przyjaciel mój, a w zasadzie znajomy, bo przecież ledwo co się poznaliśmy, miał pójść po mój płaszcz. I oprowadzić mnie po mieście. Podejrzewam, że miał zamiar zaprezentować się z jak najlepszej strony w celach docelowo matrymonialnych. Zachował się bardzo nieelegancko wobec damy.
- Nieelegancko - powtórzył ślerczy, z wolna kiwając głową i cedząc ten zwrot przez zęby niczym bardzo brzydkie slowo.
- Nie-e-le-gancko - gnom zanotował skrupulatnie.
- Na razie to tyle

* * *

Tak oto wylądowaliśmy w lochach. Lochy mają tu urocze, trzeba przyznać. Zwłaszcza teraz, kiedy zostały wzbogacone o werandę z widokiem na miasto. Niestety, nie było nam dane cieszyć się nimi długo.

* * *

- Jak ja nie cierpię tego miasta. Tak szczerze, uczciwie i do cna - Alasse przewróciła oczami. Postanowiła sobie, że nigdy więcej nie będzie się starała być porządnym obywatelem, bo to bez sensu. Zazwyczaj wkraczała do miasta, przez kilka dni zajmowała się zwiedzaniem, podziwianiem, a przy okazji powiększała swój skromny, osobisty majątek kosztem cudzych majątków. Czasami upolowała coś lub kogoś. Potem robiła dużo szumu, wkurzała kilka ważnych osób, wywoływała małą wojnę domową (z jakiegoś powodu bardzo lubiła zamieszki, w których główną rol odgrywały widły). Kiedy chaos się szerzył i wszyscy zajmowali się wszystkimi, pakowała manatki, a potem pogwizdując radośnie ruszała dalej. A teraz zwiedzała lochy zamiast cudzych domów i to w bardzo podejrzanym towarzystwie.

Stali przed budynkiem lochów, a z zewsząd słuchać było zbliżających się strażników. Elimiel, wciąż pełen oparów zielska schronił się za kumplami z elfiej bojówki i chyba stracił zainteresowanie rolą tresowanego berserkera karmionego obietnicami. Najwidoczniej opary zielska przepuściły jakieś informacje o tym, że przybyli elfi koledzy są bardziej jego kolegami niż koledzy z celi.

Nadzieja pozostawała w magu, który właśnie spektakularnie wywalił w niebo kolorowe ogniki, alarmując chyba wszystkich żywych w promieniu pięćdziesięciu mil.
- Do boju, Ferdynand. Wierzymy w ciebie, bo sytuacja robi się kłopotliwa. Wezwij moc kiełbasy, którą wpakowałeś i rzuć coś mocnego. Szybko.

Mag patrzył w niebo na swoje fajerwerki, jakby nie do końca wierzył, że coś się mu udało. Ten sukces chyba go ośmielił. Rozłożył ręce nas głową na tyle, na ile to możliwe w kajdanach i wydał z siebie dziwny, grobowy pomruk, a potem donośnym głosem zaczął wypowiadać słowa.

- Magnus....

Oho, pomyślała zwięźle. Będzie coś się działo. Strażnicy już pojawili się w okienku.

-...sferus...

Włosy na karku zaczęły ją mrowić, a powietrze zrobiło się ciężkie i lepkie. Już widziała bardzo zirytowane miny przybyłych przedstawicieli władzy i nie wyglądało to dobrze. Bojówkarze przyjęli bardziej bojowe pozy.

-...ignisssss...

Poczuła, że to będzie coś. Coś.

-...JEBUT!

Huk był, ale zniknął.
Zastąpił go pisk w uszach. Grunt uderzył ją w plecy, wypychając z płuc całe powietrze. Gdzieś z boku przeleciał jeden z reprezentantów blondbojówki, w oddali potoczył się hełm strażnika.

* * *

Wysadzenie muru przez naszego nowego towarzysza niedoli mocno popchnęło akcję do przodu i już o wschodzie słońca gnaliśmy w stronę portu.

Tu znów nie wszystko poszło zgodnie z planem. Po drodze wpadliśmy na jakiegoś paladyna z tabunem wozów, który z jakiegoś powodu naszą dość przypadkową grupę wziął za podróżujące do świątyni dziewice. Marny wygląd usprawiedliwiliśmy napaścią leśnych rozbójników. Przyszło nam zostać więc kapłankami, co nie było najlepszym pomysłem, ale dało nieco czasu na wymyślenie czegoś lepszego.

* * *

Tego wszystkiego było już za wiele, pomyślała Alasse. Jeszcze przed chwilą była więźniem i z tym jako tako mogła się pogodzić. Fakt, że czuła się wewnętrznie oburzona i urażona całą sytuacją, ale niech będzie. Tymczasem w jedno przedpołudnie zdążyła zostać nadobną panną, szlachetną damą i ucisnioną dziewicą, na dodatek świątynną. Sporo epitetów już słyszała na swój temat, ale tego było zdecydowanie za wiele. Czym się w ogóle zajmuje taka świątynna dziewica? Niejasno kojarzyła, że miało to związek z oparami kadzideł i różnych zielsk. Świątynie interesowały ją jedynie w wymiarze czysto materialnym, a aktualna sytuacja chyba wymagała czegoś więcej. Na przykład wiedzy o ziołach. Tę posiadała. Bo o bogach to już niekoniecznie.
A teraz miała być świątynną dziewicą.
Daerydel, Daerajel, Dadery... Jaka bogini? Alasse szybko przewertowała katalog znanych jej bogów, ale tej chyba nie poświęciła zbyt wiele uwagi. Widocznie Dedy-jakaś-tam, o której majaczył przed chwilą krasnolud, nie była patronką leśników, kominiarzy ani amatorów cudzej własności. Alasse była elfem praktycznym i przyziemnym. Przy ziemi miała swoją chatkę i swój ogródek. Swoje roślinki, kwiatki i ziółka. W ziemi zdarzało się jej kopać dołki mniejsze i większe, w zależności od tego, co miała w nich pochow... Posadzić. Bogowie byli daleko, wysoko albo gdzieś tam i generalnie nie warto było sobie zaprzątać nimi głowy. Co innego, kiedy trzeba było żyć blisko ziemi. Pieśń ludowa głosiła, że kwiaty rosną wysoko, jak... ekhm, nawóz leży głęboko. Czy jakoś tak. A ze swojego ogródka była bardzo dumna. Był przyziemny, realny i mało boski. Ale opary z dymu z palenia niektórych suszonych roślin potrafiły unieść człowieka bardzo, bardzo daleko. Ciekawe, czy Elimiel już wylądował...

Strzała, która przeleciała tuż koło jej nosa wyrwała ją z letargu. W pierwszej chwili oczywiście pomyślała, że może elfia bojówka wróciła, ale nie. Lotki strzał zdecydowanie nie były elfie. Topór tym bardziej.

Chaos rozpętał się w momencie. Padła na dno wozu i nie dosłyszała, co gadał ten krasnolud, który pojawił się nagle tuż obok, ale chyba kogoś szukali. Bardziej zainteresowało ją to, co działo się pod spodem. Siedziała na czymś, co chyba było dobrze zamaskowaną w konstrukcji wozu skrzynią.

Skrzynia nie powinna pukać od spodu.

Ani wydawać pomruków.

I znów nie miała czasu, żeby przyjrzeć się sprawie, bo tym razem usłyszała doskonale coś, na co jej elfie uszy były wyczulone. Słodki głos mówiący o rasie i narodzie przebił się przez wszystkie inne dźwięki. Jakby na tę chwilę świat obok przestał istnieć, a szalejących wokół bardzo zdenerwowanych krasnoludów nie było. Tuż przed nią stał zdecydowanie umyty, przebrany i wywietrzony Elimiel.
-Eli, ty... Stoisz - powiedziała, a jej twarz rozpromieniła się w uśmiechu. Czas się zatrzymał. Krasnolud coś tam wrzeszczał w tle o królach, spiskach i i złocie, ale w tej chwili zupełnie jej to nie interesowało, bo z jakiegoś powodu była bardzo szczęśliwa. Przez krótką chwilę.
A potem usłyszała "łapcie paladyna". I wtedy stała się jeszcze szczęśliwsza. Złapała za leżący na podłodze wozu klin z drewna w żelaznym okuciu, który służył do podpierania kół podczas postojów. Wyskoczyła na równe nogi, wzięła zamach i rzuciła nim w rycerza z dziką, dziecięcą radością. Zadzwoniło, aż miło.
Padła znów na podłogę, bo jednak miała resztki rozsądku i świadomość, że ten celny rzut w czerep paladyna może się nie wszystkim podobać. Przytuliła się do skrzyni umieszczonej w podlodze.

Skrzynia ewidentnie przeklinała.

Niewyraźnie, ale zdecydowanie.

I bardzo, bardzo brzydko.

* * *

I tak oto widzisz, drogi pamiętniczku, nic nie idzie gładko. Ciężko żyć życiem uczciwego człowieka. Dokąd nas to wszystko zaprowadzi? Nie wiem. A przecież jeszcze nawet nie nastało południe...

*Okruszki sesji