... Czasem oznacza to, że jest głupi bardzo długo.
Dwanaście lat!! Wróciłam, spojrzałam na swój wiek w krainie, dokonałam skomplikowanych obliczeń i wynik nie kłamie. Nie mam pojęcia kiedy to zleciało. Czuję się trochę jak emerytka. Chociaż... Jest powiedzenie, że w starym piecu diabeł pali. Sesja zatem mile widziana.
Zasada zajawek jest bardzo prosta. Wstawiam fragment tekstu. Jeśli go poczujesz i zechcesz śmiało podejmujesz rękawicę nadając tytuł, kopiując tekst z mojego profilu i wstawiając go jako intro do Twojej wiadomości. I tak zaczyna się sesja, w której jedynym ograniczeniem są nasze własne uprzedzenia.
Z zasady nie zakładam, że postać, która pojawia się w zajawce jest "moja". Do chwili rozpoczęcia sesji jest NPCem pomagającym mi wyobrazić sobie świat. Wyjątkiem jest Evans z Numeru Trzeciego. Evans stanowczo jest moja, bo to postać, którą rozegrałam nie jedną sesję. Reszta do dyspozycji. Smacznego!!
Numer pierwszy
Deszcz padał od wielu dni. Błotnista maź wypełniała koleiny dając złudne wrażenie dobrze utrzymanej drogi, które pryskało (zupełnie jak owa maź) w chwili, gdy wóz czy z rzadka pojawiająca się w tej dzielnicy dorożka kołami najeżdżały na dziurę i czyniły nieszczęsnych przechodniów jeszcze brudniejszymi niż zwykle. Nie było to zresztą łatwe zadanie. Whitechapel roku 1886 była siedliskiem dziwek, złodziei, zboczeńców i morderców. Śmierć, choroby i brud były tu równie powszechne co wszy na zadkach Francuzów. Plątanina ciasnych zaułków pozbawionych błogosławieństwa dostępu do słonecznych promieni i kanalizacji była doskonałym miejscem do prowadzenia ciemnych interesów, daleko od spojrzenia jaśnie nam panującej Królowej. Jej Wysokość zapewne nawet nie zdawała sobie sprawy z istnienia takich miejsc w Londynie.
Płaszcz przesiąknięty wilgocią ciężko wisiał na ramionach. Krople… Co też krople! Strużki wody ściekały z niego wprost pod stopy, w kałużę lekko zabarwioną czerwienią. Inna strużka dokładała starań, by czerwony kolor był bardziej intensywny. Mężczyzna starł wodę z oczu usiłując dostrzec cokolwiek w zalewanej strugami deszczu czerni nocy. Nasłuchiwał, czy między pluśnięciami kropel nie złowi uchem cichych, a spiesznych kroków pogoni, której oddech (wraz z lodowatym tchnieniem śmierci) czuł na karku od kilku godzin. Gdyby tylko udało się dotrzeć do portu, gdzie w pierwszej lepszej opiumowej melinie – po wręczeniu odpowiednio wysokiej rekompensaty – śliczna jak porcelanowa laleczka Chinka opatrzyłaby jego ranę, dostarczyła suche i czyste rzeczy, a nawet z rozbrajającą prostotą sprawiłaby, że zniknąłby z ulicy na kilka dni, do czasu aż deszcz do reszty rozmyje tropy.
Złapał się na chwili braku przytomności. Otrzeźwił go strumień lodowatej wody wdzierający się za kołnierz. Nieopatrznie wsparł się o narożnik budynku i cały spływ z nierównych dachówek poleciał prosto po jego kręgosłupie trafiając bezbłędnie do gaci. Zmusił się do zachowania spokoju i absolutnej ciszy. Zacisnął zęby i postanawiając zaryzykować powlókł się – co chwilę przystając w kolejnych bramach i nasłuchując – w stronę doków.
Numer drugi
Miękka zieleń przeświecającego przez liście porannego słońca sprawiała wrażenie, że nagle znalazła się na dnie jakiejś zapomnianej, mitycznej sadzawki. Puszysty dywan trawy tłumił jej kroki, a sklepienie z gałęzi pokrytych gęstym listowiem dawało złudne poczucie bezpieczeństwa. Wszystkie tak dobrze poznane w ostatnich miesiącach odgłosy pozostawiła za sobą. Od przekroczenia ściany lasu cichły w miarę jak zagłębiała się w gęstwinę. Po przeszło dwóch godzinach intensywnego przedzierania się przez zarośla trafiła na starodrzew bukowy. Teraz dopiero zauważyła ciszę. Smród pola bitwy także tu nie docierał. Jakby zewnętrzne rejony lasu były filtrem nie dopuszczającym dymu do zielonych, przepastnych płuc tego niezwykłego tworu natury. To zatrzymało ją w miejscu. Szok nagłego spokoju dogonił ją i nogi – dzielnie niosące ją taki szmat drogi – odmówiły wreszcie posłuszeństwa. Sił starczyło jej ledwie na dotoczenie się do zagłębienia terenu pod korzeniami powalonego, sędziwego buka. Zsunęła się do tej improwizowanej norki mając nadzieję, że to wystarczy by dać jej chwilę wytchnienia w niespokojnym, czujnym śnie. Niczym zając pod miedzą. Próbowała racjonalizować, że żadnej pogoni nie będzie. Tak wielu ludzi, taka ilość bodźców. Nie da się upilnować każdego. Jak mówił ten żołnierz? Liczy się poległych… czy jakoś tak. Jednak racjonalne tłumaczenie to jedno, a dziki, pierwotny lęk przed pogonią z psami to drugie. Nie mogła się poczuć zupełnie bezpieczna. Jeszcze nie. Nawet opaska z symbolem Czerwonego Krzyża nie dawała wiele. Niektórych żołdaków nie odstraszało nawet zagrożenie rozstrzelaniem. Uważali, że jako triumfatorom w konflikcie kobieca przychylność się im należy. Nie zależnie od zdania kobiety rzecz jasna. Słyszała nie jedno od dziewcząt, które przeżyły przejście frontu. Nawet zakonnice… Boże jedyny. Nie było dla nich świętości. Owinęła się szczelniej kurtką. Dopiero teraz odważyła się zbadać zawartość plecaka, który ukradła martwemu żołnierzowi. W zasadzie to trudno mówić o kradzieży… Jemu to przecież nie potrzebne. Próbowała się tłumaczyć sama przed sobą, a i tak gryzło ją sumienie. Koniec końców postanowiła, że jeśli znajdzie cokolwiek osobistego i adres, to po wszystkim odeśle to rodzinie zmarłego. To nieco uciszyło poczucie winy.
Koc, racje w postaci puszek z gulaszem, chleba razowego i herbaty, menażki. Dobrze, będzie w czym zagotować wodę. Była nawet zapalniczka benzynowa i niewielki zapas paliwa. Dzięki ci Boże! Cukier i niewielkie zawiniątko z czekoladą. Przymknęła oczy i zmówiła modlitwę za duszę biedaka, dzięki któremu mogła dziś zjeść coś ciepłego i okryć się w nocy. Zastanawiała się intensywnie jak bardzo zagłębiła się w las i jaka jest szansa, że dziś ją tu ktoś znajdzie. Uznała, że choć norka pod korzeniem jest sucha i kusząca, to może sobie pozwolić tylko na krótki odpoczynek. Trzeba iść dalej. Im głębiej w las, im mniej dostępny i przyjazny teren, tym lepiej. Kompas. Potrzebny jej kompas. I mapa rzecz jasna. Niestety tego akurat plecak nie zawierał. Oparła się plecami o ścianę wykrotu i przymknęła oczy. Godzina, nie więcej. Później pójdzie dalej. Zielone słońce kładło się ciepłymi plamami na nietkniętej ostrzem kosy trawie.
Numer trzeci
Miękki szelest przesypujących się ziarenek piasku drażnił uszy nawykłe do czujnego nasłuchiwania. Przypominał też o braku wzmocnień ścianek prowizorycznego, dziennego schronienia, które w każdej chwili mogło się osunąć grzebiąc w swoim wnętrzu ukrywających się ludzi dogodnie łącząc w sobie i śmierć, i pogrzeb. Światło nabierało już tych ciepłych, wieczornych barw, które sprawiały, że niemal biały piasek pokrywał się brzoskwiniowym różem, by później płynnie przejść w monochromatyczność nocy, gdy czarne niebo rozbłyskało miliardami gwiazd. Już wkrótce będą mogli znów ruszyć, by forsownym – żeby nie powiedzieć dla niektórych morderczym – marszem osiągnąć wreszcie punkt ewakuacyjny, niewielkie lądowisko, z którego mają szansę załapać się na bezpieczny lot. Nie do domu, jeszcze nie, ale do bazy, gdzie będzie woda, jedzenie, cywilizowany kibel i prysznice. Poprawił nieznacznie pozycję, w której tkwił ostatnie trzy godziny i czterdzieści siedem minut, a każdą z nich odczuwał w drętwiejącym coraz bardziej ciele. Jeszcze chwila i przyjdzie zmiana, a on rozprostuje się, wypije poranny przydział wody i zajmie się zwinięciem obozu starając się nie dopuścić do tego, żeby ewakuowani cywile narobili zamieszania i zdradzili przypadkiem ich pozycję. Tymczasem przyciskał policzek do kolby obserwując okolicę przez lunetę karabinu. Strząsnął z rzęs krople potu. W tym upale każdy oddech był ognistą torturą, za to noce były lodowate, zupełnie nie pasujące do klimatu na tej szerokości geograficznej. W zasięgu wzroku nie było żywej duszy. Tylko upał drgający nad piaskiem. I pomyśleć, że to miała być prosta misja. Od trzech dni powinni być w bazie, zamiast tego został im jeszcze jeden dzień (a w zasadzie noc) marszu, żeby wydostać się z tego piekła.
Trzy dni wcześniej
- Nie śpij – lekki kuksaniec w bok wybudził go z letargu akurat na czas, bo dowódca właśnie wywołał na ekranie mapę terenu operacji. Stary był tolerancyjny, ale wszystko miało swoje granice. Jego kończyła się na zasypianiu kiedy on mówi.
- Przyswajam informacje – mruknął w odpowiedzi prostując się na krześle.
- Kapitanie Tarkovsky, poprowadzi pan grupę szturmową od frontu budynku. Porucznik Lee podejdzie od tyłu. Meldunek rozpoznania umieszcza nam sypialnię celu na pierwszym piętrze we wschodnim skrzydle budynku. Teren jest mocno obstawiony osobistą ochroną celu. Ponad to mogą w domu przebywać dwie z sześciu żon i w tej chwili trudna do oszacowania liczba dzieci. Zgarnie was śmigło. Pilotuje kapitan Evans. - pułkownik Maffry odkaszlnął jakby zakłopotany.
- Kapitan domaga się bym was przygotował na ewentualne wpadki podając – jak to zostało określone - „plan B” - cudzysłowy aż brzęknęły po bokach.
- Zdaje się, że przewiduje kłopoty – miał ochotę powiedzieć, że ma nawrót paranoi, ale nie wypadało, poza tym po co straszyć oddział pilotem, któremu nie wlepiono jeszcze żółtych papierów tylko dla tego, że nie zgłasza się do psychiatry.
- Gdyby przelot po was nie był możliwy z jakiejkolwiek przyczyny najbliższe bezpieczne lądowisko macie o dwa dni marszu na północny zachód. Kanał awaryjny będzie stale na nasłuchu. Ustalam dziewiąty. W razie innych problemów jakie możecie zastać na miejscu decyzje składam w ręce kapitana Tarkovsky’ego przypominając, że obowiązuje nas konwencja genewska i że nikt was nie zwalnia z przestrzegania prawa. Andy? Andy!?
- Tak jest panie pułkowniku – Tarkovsky zerwał się z krzesła i zasalutował.
- Ruszacie o zmierzchu – skinienie głową było wszystkim, czego kapitan mógł teraz oczekiwać od dowódcy – odprawa zakończona. Rozejść się.
- Tak jest! Słyszeliście? To wypad sprawdzać, czy was na kwaterach nie ma. Pół godziny wcześniej chcę was widzieć na placu w pełnym sprzęcie. Żeby któryś mi czegoś nie zapomniał. To nie są ćwiczenia – rumor pospiesznie odstawianych krzeseł niemal zagłuszył chóralne „tak jest”.
- Evans? - Lee dogonił Andy’ego – Znasz go? Do tej pory lataliśmy z Marciem. Skąd ta zmiana?
- Marc leży u łapiduchów. Wczoraj wsadził rękę do kieszeni, która okazała się być pełna skorpiona. W najbliższym czasie nie poleci. Przynajmniej do czasu, aż wygoi się po czyszczeniu rany. I aż zejdzie opuchlizna. Więc dostaliśmy innego pilota. I Evans to nie on, tylko ona. Postaraj się nie okazywać zdziwienia, a już broń Boże nie traktuj jej protekcjonalnie. - odpowiedział zdawkowo starając się nie okazywać jak bardzo obawia się takiego przydziału. Nie żeby Evans latała gorzej od innych. Można było śmiało powiedzieć, że umiejętności pani kapitan przekraczały dalece granice szkolenia w Akademii. Gorzej, że w powszechnej opinii tych, co z nią latali miała kompletnie nierówno pod kopułą.
- Latała już ze specjalsami?
- Mmhm…
- Powiesz coś więcej?
- Nie. Spadaj się pakować i odpoczywać przed akcją. Masz mniej więcej sześć godzin. Jakby mnie ktoś szukał to jestem u siebie.
Lee ugryzł się w język powstrzymując się od dalszego maglowania dowódcy i tylko westchnął ciężko ruszając do baraku. Andy popadł już w ten swój posępny nastrój jaki miewał przed każdą misją. Zamykał się wtedy w sobie zupełnie i zachowywał jak pierdolona maszyna.
Jak już wyżej zostało zaznaczone ten akapit dotyczy graczki, a nie postaci. Co za tym idzie będzie tu garść informacji, która zapewne ułatwi części graczy mających ochotę się ze mną komunikować wszelkie próby nawiązania rozmowy i współpracy.
1. Jestem otwarta na wszelkie rozmowy OT, pół fabularne itd.
2. Jestem potwornie wybredna i grywam tylko z prawdziwymi petardami fabularnymi. Jeśli nie jesteś takową... Oszczędźmy sobie zakłopotania wynikającego z zerwania sesji.
3. Podobnie traktuję wszelkie kwestie drzewa genealogicznego. Siostra, brat, szwagier, inny krewny/powinowaty? Trzymaj poziom. Nie lubię świecić za kogoś oczami.
4. W rozmowach OT dbam o czystość języka polskiego i tego samego wymagam od rozmówcy. W sesjach dopuszczam użycie wulgaryzmów jako zabiegu literackiego. Jednak zawsze, bezwzględnie wymagam korzystania ze słownika ortograficznego i (uwaga, tu się zaczyna moje kapryszenie) prawidłowego stosowania interpunkcji. BDSM przecinkowe mnie nie bawi.
5. Ty szanujesz mnie, ja szanuję Ciebie. Kultura osobista i podstawowe zasady kindersztuby obowiązują.
6. Jestem bardzo ostrożna w przenoszeniu znajomości na grunt prywatny. Jeśli piszesz do mnie w takim celu - zrezygnuj od razu.
7. Czas jest cennym zasobem. Dawkowany mi jest w nierównych porcjach. Nie spodziewaj się po mnie pełnej dyspozycyjności.
8. Jestem kobietą i jako taka bywam (częściej niż rzadziej) humorzasta, niezorganizowana i nieprzewidywalna. Przyzwyczaj się, albo poszukaj sobie do korespondowania partnera płci męskiej.
9. Preferuję mimo wszystko rozmowy (ew. sesje) z osobami powyżej 21 roku życia, ze względu na widoczną różnicę w poziomie i dojrzałości, która pomaga w prowadzeniu sensownej i nienużącej rozgrywki. Oczywiście są wyjątki (wielki ukłon w stronę niezapomnianego Firmana), ale jak w przysłowiu potwierdzają jedynie regułę.
10. Zazwyczaj nie gryzę (wyj. patrz pkt 8) i jeśli masz pytania, to niezależnie czy jesteś nowym w krainie graczem, czy już trochę tu siedzisz, ale coś przegapiłeś/łaś - pisz. Wspólnie może uda się rozwiązać nurtujące Cię kwestie.
Ten dekalog proszę stosować, a nie przewiduję poważnych zgrzytów.
P.S.
Nie ustalam z góry limitu sesji. Sesja sesji nie równa.