4. Wulgarne bądź obraźliwe:
- wiadomości,
- opisy,
- fragmenty profilu,
- komentarze,
- ogłoszenia,
- nazwy domów bądź sklepów,
- zachowania w karczmie lub każdym innym miejscu krainy.
6. Nachalne prośby o pomoc finansową, czyli żebractwo.
7. Przypadki rozsyłania reklam i chwytów marketingowych, czyli spamu niezwiązanego z grą.
8. Spamowanie oraz flood komentarzy.
9. Przypadki naruszenia regulaminu Tawerny.
10. Przypadki przestępstw obyczajowych.
11. Podstawowe pytania i problemy związane z grą.
Jakich spraw nie zgłaszamy?
1. Przypadków ataków na strażnicę, kradzieży oraz wampirzych ugryzień. Kwestie te reguluje tylko i wyłącznie silnik gry.
Dostałem upomnienie/bana na Tawernę/karę lochów - Co robić? Jak żyć?
1. Gracz otrzymujący upomnienie inne niż na Tawernę, zobowiązany jest do zaprzestania dalszego łamania przepisów wymienionych w upomnieniu oraz zmiany/usunięcia wskazanego w tym upomnieniu elementu (jeśli takie wskazanie następuje) w ciągu 30 minut od jego wysłania, w przeciwnym wypadku element ten zostanie zmieniony/usunięty administracyjnie, a gracz zesłany do lochów, gdzie długość pobytu zależy od wagi przewinienia oraz złamanych przepisów.
2. W przypadku nieaktywności gracza podczas wysyłania upomnienia, 30 minut na reakcję będzie liczone po zalogowaniu.
3. Upomnienie na Tawernę nadawane jest na 24 lub 48 godzin. W tym czasie każde kolejne przewinienie, nawet drobne, skutkować będzie czasowym zablokowaniem dostępu do niej.
4. W uzasadnionych przypadkach kara lochów lub ban może nastąpić z pominięciem upomnienia. A także, w pewnych sytuacjach, wystąpić jednocześnie (np. zablokowanie dostępu do Tawerny + upomnienie wymienione w pkt. 1, czy też zablokowanie dostępu do Tawerny + kara lochów).
5. Od upomnienia/bana/kary lochów przysługuje odwołanie do przedstawiciela Sądu Najwyższego, w ciągu 3 tygodni od nałożenia kary. Oprócz mnie, są to wymienione niżej osoby:
- Nerph Oreno ID: 7
- Istis Elessar ID: 62
6. Odwołanie nie wstrzymuje skutków decyzji administracyjnej (wskazany element musi zostać usunięty, kara na Tawernę nie zostanie zawieszona).
7. Jeśli zgadzasz się z nałożoną karą, pozostaje Ci poczekać do jej zakończenia.
8. Skargi na mą osobę, a także moje poczynania, które nie są odwołaniem od decyzji administracyjnej, proszę kierować do Namiestniczki Istis Elessar ID: 62 lub Władcy Nerph Oreno ID: 7.
9. Powyższa instrukcja jest skrótem oraz zlepkiem niektórych przepisów. Zachęcam do całościowego zapoznania się z panującymi zasadami w lokacji "Gmach Sądu".
10. W razie jakichkolwiek pytań lub wątpliwości proszę śmiało pisać.
Czy muszę umieszczać w profilu informację, że posiadam zmienne IP/loguję się z kilku miejsc?
1. Przepisy nie zabraniają/nie ograniczają w żaden sposób korzystania z różnych IP w obrębie jednego konta, ani nie wymagają umieszczenia takiej informacji w profilu. Do złamania panujących zasad może dojść jedynie wtedy, gdy z jednego lub więcej IP korzystają przynajmniej dwa zarejestrowane konta. Kwestię tę, między innymi, reguluje § 4 Systemu Kar, który znajdziecie w lokacji "Gmach Sądu". Przed wizytą w lochach nie uchroni więc informacja w profilu o zmiennym IP.
Dura lex, sed lex.
Szarp, gryź i dźgaj aż po kres wszechistnienia.
Odpowiadaj bólem na ból, którego i tak nie zniszczysz.
Taniec w czerwieni nie skończy się nigdy.
Nazajutrz skoro świt wyruszył w stronę wioski. Towarzysze mieli do niego dołączyć nieco później, pod koniec dnia, postanowił więc wykorzystać czas wolny i rozejrzeć się po okolicy. Konna podróż upłynęła dosyć spokojnie, nużąco wręcz. Kilka razy przyłapał się na powolnym odpływaniu do krainy snów, a świecące prosto w twarz słońce nie pomagało w próbach pozostawienia oczu otwartych. Wreszcie po kilku godzinach, wydających się całą wiecznością, dotarł do celu podróży. Przez chwilę miał wrażenie, że trafił pod powstający obóz wojskowy, wieś bowiem w niektórych miejscach zaczynała szczelnie otaczać drewniana palisada, a i wciąż powstawały kolejne paliki, zaś pod bramą czekał na niego uzbrojony komitet powitalny. Jednak to nie typowi wojskowi, a chłopi z losowymi przedmiotami, znalezionymi pod ręką, typu widły, kosy, młoty kowalskie, czyli wszelkimi rzeczami, jakie nadawały się do ewentualnego starcia. Zdziwiło to Dana, ale i zastanowiło. Nie widywało się czegoś takiego na wsiach, nawet, jeśli któraś regularnie zmagała się z napadami hanzy czy innych maruderów. Coś musiało mocno zmotywować tych ludzi, że zdesperowani posunęli się do tak drastycznych kroków. Podjechał bliżej chłopów, unosząc dłoń w geście pozdrowienia.
- Stać! Któż Ty? - Rzekł basowym głosem pierwszy z nich, niski i barczysty, w tych spodniach wyglądający trochę jak ogolony krasnolud na szczudłach. - Nikogo nie wpuszczamy, odejdź stąd.
- Przybyłem w sprawie tego całego bałaganu. - Odpowiedział Dan, głową wskazując na wioskę. - Chcę się widzieć z sołtysem.
- Sołtysa nie ma. - Odezwał się drugi, młodzik, o bladej cerze, chudy niczym więzień polityczny po kilku latach w lochach. - Pod jego nieobecność rządzi Gilbert.
- Cichaj Nysler. - Syknął trzeci, bardzo wysoki i również wychudzony, w wieku wyraźnie emerytalnym, trzęsący się tak, jakby dostał jakichś wewnętrznych drgań i miałby się zaraz rozsypać. - Z nikim się nie spotkasz. Mamy rozkaz nie przepuszczać obcych.
- A gdzie go znajdę? - Naciskał młodego, ignorując pozostałą dwójkę, próbując zakończyć rozmowę i ruszyć dalej. - Nie mam całego dnia, a chciałbym jeszcze odwiedzić to wasze przeklęte miejsce, o jakim tyle słyszałem.
Na te słowa chłopi wzdrygnęli się jak jeden mąż, patrząc głupio po sobie. Widoczne przed chwilą buta i arogancja zniknęły bezpowrotnie, robiąc miejsce dla paraliżu oraz strachu. Odsunęli się jedynie w milczeniu, spuszczając wzrok.
- Mniejsza z tym. - Nie dogadają się. Zsiadł z konia, chwytając w dłoń lejce i wszedł między chałupy. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało normalnie, jednak z każdą sekundą w oczy rzucały się „subtelne” szczegóły. Mężczyźni, kobiety, stary i dzieci, wszyscy współpracowali, uwijali się bądź to przy swoich domostwach, bądź przy stawianym ogrodzeniu, biegali z materiałami, narzędziami, szykowali jadło. Dźwięki kucia, piłowania oraz szorowania, mieszały się z okrzykami samych mieszkańców i rozchodziły na całą wieś. Wzmocnienia, jeśli można je tak określić, nie ominęły samych chat. Okiennice zostały zabite deskami, a na nich wystawały drobne metalowe kolce. Każde drzwi również miały taką formę ozdoby. Wyglądało na to, że teraz przyszła kolej na strzechy, gdzie paru mężczyzn już wchodziło po drabinach. Przyznał, że to godne podziwu, robiło niezwykłe wrażenie, ale wiedział, że nawet w starciu z konwencjonalnym przeciwnikiem, coś takiego niezbyt zdałoby egzamin.
Rozglądając się za Gilbertem, skierował się przed największy budynek, umiejscowiony w samym centrum, a przed nim skupiło się kilka straganów pachnących nienaganną strawą. Dobrze, że już jadł, inaczej zeszłoby mu tutaj do wieczora.
- Czego tu szukasz przybyszu? - Podszedł do Dana jeden z chłopów, stylizowany na strażnika, z doczepionymi do torsu oraz ramion za pomocą kilkunastu rzemieni kawałkami cienkich blach. - Nie ma u nas niczego wartego uwagi.
- Szukam Gilberta. - Westchnął, mając nadzieję, że tym razem pójdzie sprawniej. - Gdzie mogę go znaleźć? To ważne.
- Jest w karczmie, o tam. - Wskazał dłonią stojący nieopodal na skraju piaszczystego placyka zajazd. - Ale nie myśl, że Cię przyjmie, ma wystarczająco problemów na głowie.
- Zaryzykuję, dzięki. - Kiwnął głową i podszedł do poidła dla koni, przywiązawszy swojego rumaka u podstaw drewnianego płotu.
Wchodząc do środka zastał absolutny spokój, nie było nikogo i niczego, dosłownie. Wszelkie stoły i krzesła, nawet barek, wszystko zniknęło. Aż dziw brało, że nie wymontowali podłogi. Spodziewał się raczej, że to właśnie tutaj zastanie największy bałagan, miejsce powstawania następnych kroków, przydzielania zadań i opracowywania planów. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Dopiero jakiś hałas na zapleczu zwrócił uwagę Dana. Nie chcąc nikogo zaskoczyć swoją obecnością, co mogłoby sprowokować nieprzewidzianą reakcję, postanowił dać o sobie znać.
- Szukam Gilberta! Jest tu taki? - Rzekł podniesionym głosem. - Polecono mi się do Ciebie zgłosić.
Od razu usłyszał jak coś się przesuwa, następnie doszło skrzypienie i nieregularne kroki. Wreszcie jego oczom ukazała się postać siwego, starszego mężczyzny, podpierającego się laską.
- Jam Gilbert. Czy to Ty jesteś tym jegomościem z opowieści Haberarta, coś miał do nas przybyć? - Zapytał, stając na środku izby.
- Tak. - Uznał, że krótka odpowiedź wystarczy. - Wyjaśnij mi proszę treściwie co się właściwie dzieje. Od początku do dnia dzisiejszego.
- Zaproponowałbym, żebyś usiadł, ale jak miarkujesz nie jest to możliwe. - Rzekł Gilbert, wydając dziwne odgłosy. Dan nie wiedział, czy to śmiech, czy kaszel. - Dlatego się streszczę.
- Będę wdzięczny. - Nie mógł się doczekać na jakieś konkrety, zmarnował i tak wystarczająco dużo czasu.
Gilbert przyłożył dłoń do brody, masując ją intensywnie, jak gdyby próbował rozruszać szczęki żuchwy przed niechybnie czekającym go dłuższym monologiem.
- Wszystko zaczęło się dwa tygodnie temu… Gdy księżyc stał w nowiu. - Rozpoczął niezgrabnie, odchrząkując. - Nie pojawiła się obiecana dostawa świń na tucznik, co nas wielce zdziwiło, bo zawsze wszystek odbywało się w terminach. Posłalim my jednego z chłopów, co by wyjaśnił sprawy dobrym, a jeśli sytuacja by wymagała, tedy i złym słowem… Niestety nie wrócił, a przecież tam raptem kilka godzin drogi. Dzień później jedna chłopka znalazła jego rozszarpane ciało, gdy szukała grzybów. Myślelim my, że to wilki go dopadły i tak urządziły, abo jakiś inny czart, pełno się tego paskudztwa pałęta po okolicy.
Machnął dłonią z rezygnacją, przerywając na moment. Rozwiązał troczki w pasie i wyciągnął niewielką flaszeczkę, upijając chyżo kilka łyków. O ile wszystko inne wykonywał bardzo powoli, tutaj widać, że ani chybi weteran, wyćwiczony w piciu. Chciał podać buteleczkę Danowi, jednak ten gestem odmówił.
- Jeno kolejne dwie osoby z powozem również zaginęły. - Kontynuował, chowając z powrotem resztki trunku. Przełknął ślinę, a Dan zauważył, że rozszerzyły mu się źrenice. - Czasami… Czasami słyszeliśmy w nocy dobiegające stamtąd hałasy. Tu w większości nizinny teren, ino jeden większy lasek po drugiej stronie rzeczki, to też wszystko się dobrze niesie. Sołtys wnet się zeźlił, że zerwali współpracę, bawiąc się w najlepsze naszym kosztem, gdy my tu głodem stoimy. Miarkował, iż to oni zabili naszych i rzucili ich do lasu, by zatrzeć ślady, że mogą planować coś więcej i że należy ich uprzedzić. Tamta wieś jest niewiele mniejsza od naszej, raptem kilkanaście domów, stajnia, stanowisko kowalskie, szynk, nic nadzwyczajnego… Oraz pełno zagród. Utrzymywali się ze zwierząt hodowlanych, zawsze posiadali ich całe mrowie. Sołtys skrzyknął kilkunastu najpostawniejszych mężczyzn, uzbroił ich w co się dało i ruszyli na nich lasem, żeby nie dać się zauważyć. Wszyscy tu siedzieliśmy jak na szpilkach cały dzień i noc. Aż tu nagle jak coś nie zawyje…. Jakieś potworne, nienaturalne stworzenie to musiało być, monstrum. Nie brzmiało to jak wilk, bardziej tak nieludzko, potępieńczo… No nie da się tego opisać, ale gdybyście to słyszeli… Aż skóra mi na rzyci cierpnie przez samo wspomnienie… Pochowalim się po chatach, nie mrużąc oczu nawet na sekundę.
Starzec wzdrygnął się.
- Nazajutrz nikt z nas nie miał odwagi tam pójść, sprawdzić co się stało. - Głośno oddychał, jak gdyby doświadczał ataku paniki. - Teraz nocą widujemy tam światła, a czasem i dziwnie unoszącą się mgłę, zielonkawą taką, śmierdzącą trupem. Miejscowy las zamiera. Butwieją drzewa, umierają zwierzęta. Ziemia wygląda, jakby dopiero co strawiona przez płomienie, a przeca żaden pożar nie nawiedził nas od zeszłorocznych susz.
Ponownie przywarł ustami do swojego napitku, czyszcząc flakonik do cna.
- Cokolwiek za zło to jest, rozrasta się, przemieszcza w naszym kierunku, toteż zaczęliśmy się zbroić, szykować. Kilku ruszyło do garnizonu prosząc o pomoc wojskową, ale to długa podróż, obawiamy się, że i oni mogli przepaść, albo że nie zdążą, a nikt inny nie chce się tym zająć. Nie możemy czekać na coś, co być może nie nadejdzie. Nie mamy w okolicy magów, nawet do guślarza jak poszlim, to dał nam jakieś amulety z jałowcem, dymnicą i kozią krwią na ochronę. Ale jaka to ochrona przed mocami nieczystymi? Zresztą, teraz to i on pewnie sam też przepadł, jego chata znajdowała się na małej polance z drugiej strony lasu… - Ponownie zamilkł, odkasłując mocniej. - Jedną z osób wysłanych na trakt był właśnie Haberart, coś go spotkał i uratował przed paskudnymi grasantami... Jakby tego mało, jeszcze te psie syny się pałętają… Ot cała historia.
Dan nie odzywał się przed dłuższą chwilę, układając w głowie usłyszaną opowieść. Potwory, mgła, znikające wsie, skażona ziemia… Czekało go trochę pracy.
- Z tego co mówisz, wszelkie nienaturalne rzeczy dzieją się po zmroku. - Rzekł zastanawiając się, czy dobrze rozumie. - Chyba, że ktoś za bardzo zbliży się do wspomnianej osady.
- Tak, dokładnie tak. - Zgodził się Gilbert. - I niedługo przyjdzie to do nas.
- Ruszam zatem prosto wioski. - Zaczął iść w kierunku wyjścia z karczmy. Nie było sensu na razie odwiedzać lasu, ale prędzej czy później musiał też sprawdzić i ten trop. Gdy stanął w drzwiach, odwrócił się do starca. - Jeśli nie wrócę, bierzcie co będziecie w stanie unieść i uciekajcie stąd jak najszybciej.
Spojrzał w niebo, gdy znalazł się na zewnątrz. Słońce wskazywało okolice południa, a musiał się uwinąć do wieczora, zebrać jak najwięcej informacji. Bezzwłocznie odwiązał konia, nie prowadząc go jednak piechotą do ujścia z wioski, a od razu wskakując na grzbiet. Po kilkunastu minutach znalazł się wreszcie na otwartej przestrzeni. Faktycznie, cel podróży majaczył na horyzoncie, umiejscowiony na niewielkim wzniesieniu. Poszedł kłusem, nie spiesząc się zbytnio. Niebo chmurzyło się nieco, co i rusz zakrywając słońce, dając wytchnienie przed promieniami. W trakcie jazdy powietrze zmieniło się raptownie, jakby wszedł do wielkiej, przeźroczystej bańki. Zamarł śpiew ptaków, cykanie świerszczy, nawet ustały delikatnie podmuchy wiatru. Hmm… Wszedł na czyjś teren. Podziękował sobie w duchu, że wybrał się za dnia. Wreszcie dotarł w pobliże sioła. Miejsce posiadało silną, nienaturalną aurę magiczną, m bardziej zbliżał się do zabudowań, tym mocniej ją odczuwał. Ale jej źródło nie znajdowało się tutaj, a gdzieś dalej. Zsiadł z konia, uwiązawszy go do jednego z palików wbitych przy pierwszym z domostw i wszedł do wioski. Nie zastał nikogo, ani żywego ducha, także żadne dźwięki nie przykuwały uwagi. I chociaż na pierwszy rzut oka chaty wyglądały normalnie, nie nosiły śladów uszkodzeń, walki, czegokolwiek, to przeczucie podpowiadało mu, by natychmiast uciekał. Zastanawiał się, czy to jego własne myśli, czy może sugestia kogoś, a raczej czegoś z zewnątrz, zaszczepiona w jaźni.
- Boisz się, to dobrze. - Rzekł cicho, uważnie obserwując otoczenie. Nie był sam, ale jednocześnie nie wykrywał niczyjej obecności. Podejrzewał, że wkrótce może się to zmienić, dlatego szedł ostrożnie, ale pewnie, równym tempem.
Idąc dalej, zauważył, że pomiędzy domostwami stał niewielki powóz. Ciekawe czy to ten sam, na jakim przyjechali tu chłopi? Poszedł do niego powoli, skradając się wręcz, jak gdyby wyczekując ataku, ale żadne ślady nie nadawały się do zbadania, nie nastąpił również żaden atak. Słowem, nic konkretnego, należało więc kontynuować obchód. Hmm… Nie podobało mu się to. Nie doświadczył nawet typowo wiejskiego bałaganu. Tak jakby brakło gospodarczego klimatu, a to co widział, to jedynie kopia, wiernie odwzorowana, idealna wręcz, ale kopia, bez duszy. Drobne przedmioty, narzędzia, skóry i mięso zwierząt - posprzątane i poukładane, jak od linijki. Zapewne miało to sprawiać wrażenie, że nic się nie dzieje. Niespodziewanie gwałtownie zaszumiało mu w głowie, aż się złapał za skroń. Prawdopodobnie roztaczająca się po okolicy moc magiczna oddziaływała na niego silnie, że aż wpływała na samopoczucie, a to znaczy, że nie należało przebywać tu zbyt długo. Nagle coś skrzypnęło w chacie obok. Dan błyskawicznie skupił swoje zmysły, gotując dłonie do zaklęć. Czy faktycznie to słyszał? Może miał omamy słuchowe? A może to pułapka? A jeśli jest tam jakiś ocalały? I tak należało to sprawdzić, wszak po to przybył. Podszedł do drzwi i delikatnie je otworzył, nie chcąc narobić niepotrzebnego hałasu. W środku panował półmrok, wyczarował więc świetlistą kulę i razem z nią wkroczył na korytarz. Cudem powstrzymał kaszel, niechybnie mogący zdradzić położenie aktualne położenie maga. Zdecydowanie nikt tu od dawna nie sprzątał, a kurz swobodnie unosił się w powietrzu, wzbijany do góry przy każdym kroku. Na ścianach wisiało kilka obrazów, prawdopodobnie przedstawiających domowników. Musiał też stąpać ostrożnie, jako iż niektóre z nich spadły na podłogę. Zastanawiał się skąd ten mrok, wszak do wieczora jeszcze daleko, a blask dnia trzymał się mocno, mimo rosnącego zachmurzenia. W końcu powoli doszedł do kuchni. W garnuszku na piecyku wciąż ostała się zupa, a raczej to co z niej zostało, gdyż mocno już zapleśniała. Wszelkie kuchenne akcesoria oraz przybory leżały, wisiały lub stały w przeróżnych miejscach, jak szafki, półki, kołki. Obok z kolei znajdował się mały stolik z częściowo zsuniętym na podłogę obrusem, ze znajdującymi się na nim kilkoma rozbitymi talerzami z resztkami zupy oraz para kubków. Na samej zaś podłodze leżała jeszcze uszkodzona rama okienna, wyglądając, jakby wypadła samoistnie, prawdopodobnie w trakcie zabijania jedynego w kuchni okna deskami. To nie miało żadnego sensu. Coś tu było mocno nie tak. Zastany bałagan nie licował z obrazem na zewnątrz, nie zgadzał się z nim. Iluzja? Musiałaby być bardzo potężna. Stwierdził, że widział już wystarczająco, przeszedł więc do kolejnego pokoju, być może salonu. Na podłodze walało się trochę śmieci, różnych materiałów, tkanin, papirusów, spostrzegł nawet ziemniaki czy zbite skorupki jajek. Hmm… Jeden sporych rozmiarów pusty stół pośrodku, kilka przewróconych krzeseł, na ścianie z kolei widniały upolowane trofea, a raczej ich szkielety… Nic szczególnego. Wzrok przykuł będący w centralnym punkcie salonu kominek z przygotowaną przy ścianie górką gotowych do wrzucenia kawałeczków drewna. Na przodzie białą kredą wymalowano dziwny symbol. Dwa niezwykle precyzyjnie nakreślone podwójne kręgi, w każdy wpisane były litery w nieznanym Danowi języku. W środku niezrozumiały kształt, coś przedstawiał, niestety nie miał pojęcia co dokładnie. Od zewnętrznego kręgu, w czterech symetrycznych punktach, wychodziły kolejne malunki, dorównujące rozmiarom centralnemu, nie wyglądające jednak by pokazywały coś konkretnego. Czyżby symbol miał chronić przed złymi mocami? A może je wzywać? Nie zastanawiając się dłużej, ruszył dalej, w górę, po schodach. Spodziewał się symfonii dźwięków, wręcz koncertu na jego cześć. Na szczęście drewno nie skrzypiało pod naporem butów. Po chwili udał się do sypialni, gdzie zastał jedno duże łóżko bez pościeli, w sumie to bez niczego, a obok niego stała mała szafka z kilkoma oprawionymi w ramkę malunkami, nie przedstawiającymi nic wartego uwagi. Na podłodze leżał dywan ze skóry niedźwiedzia. Starał się unikać wejścia na niego, by nie dostarczyć do dróg oddechowych kolejnych tumanów kurzu, to też nie wchodził do środka, stając w drzwiach. Oprócz zaobserwowanych już elementów wyposażenia, była tu również otwarta szafa wypełniona przeróżnymi książkami. Spostrzegł, że i tutaj ktoś okno szczelnie zakrył drewnem. Cóż, to chyba na tyle. Jeśli miał się dowiedzieć czegoś jeszcze, należało zdjąć zaklęcie ciążące nad tą wsią. Już miał wychodzić, kiedy dach nad głową zaczął trzeszczeć, jakby coś ciężkiego właśnie przebiegło. Nie mógł zmarnować takiej okazji, wobec tego jak najszybciej wypadł na zewnątrz, szykując się do konfrontacji, jednak ponownie nikogo nie uświadczył. Miał już dosyć tej zabawy w chowanego. Chcąc sprawdzić z czym ma do czynienia, skierował dłoń na jedną z chat i wystrzelił z dłoni płonącą wiązkę. Dom nie stanął jednak w płomieniach, nie zauważył też śladu uderzenia, chociaż drobnej ryski. Mimo to, do nozdrzy dotarł smród spalenizny, a więc się paliło, nie słyszał jednak typowego w takich sytuacjach trzasku drewna. Złożona iluzja, ale jak widać, nie perfekcyjna. Hmm… Należało zrobić to inaczej. Postanowił wykorzystać nagromadzoną tu magię. Nakreślił nogą na piasku krąg. Nie widział go, co oczywiste, ale wiedział, że się tam znajduje. Wyczarował następnie dwa drewniane kostury zakończone szlifowanymi kryształami, od razu wbijając je w ziemię na obwodzie koła, po jego przeciwległych krańcach. Rozpoczął w myślach inkantację. Maksymalnie się wyciszył, skupił, uspokoił oddech, spuścił głowę. Ograniczył ilość docierających do niego bodźców do absolutnego minimum. Po krótkiej chwili złapał oba kostury, które pojaśniały białym, oślepiającym światłem. Rzucił zaklęcie.
Iluzoryczna rzeczywistość zaczęła się przed nim powoli rozpływać. Pierwsze co ujrzał, to błyszczące na czerwono ślepia patrzące prosto na niego. Następnie paskudny i owłosiony łeb z rozdartą paszczą najeżoną kłami, który wyrósł kilkanaście metrów od niego. Ostatnim zaś łapsko zakończone równie olbrzymimi pazurami. Potwór wpadł na niego z impetem, odrzucając do tyłu. Na milisekundy przed atakiem Dan instynktownie podniósł barierę, w przeciwnym wypadku groziłaby mu nawet śmierć, a na pewno doznanie poważnych obrażeń, a mimo to ledwo udało mu się zachować równowagę. Wyprostował się pospiesznie i zamarł. Przed oczami ukazał mu się widok iście apokaliptyczny. Poniszczone domy, niektóre wręcz zmiecione z powierzchni ziemi, leżące na ziemi rozczłonkowane ciała. I ziemia. Czerwona od krwi. Ale i spopielona, wyglądająca na dopiero co wypaloną. Obrazu kataklizmu dopełniała gęsta, zielonkawa mgła, która spowiła całą wioskę. Przeklął w duchu. Nigdy nie widział czegoś takiego… Nie spodziewał… A wszedł prosto w sam środek… Jak małe, naiwne dziecko. Spojrzał w lewo. Budynek, jaki potraktował ogniem, płonął w najlepsze. Dotarło do niego coś jeszcze. Jasność dnia zamieniła się w mrok nocy, a blask księżyca niemrawo przebijał się w przez wędrujące po niebie chmury. Kolejna iluzja, czy już rzeczywistość? Jak długo naprawdę tu jechał? Przecież na pewno wyruszył z rana. Czy to jeszcze ten świat? Czy inny? Musiał odłożyć pytania na bok, gdyż rozważania przerwał mu ryk stworzenia, niecierpliwiącego się jak widać. Dostrzegł je w oddali, na dachu jednej z chat. Wyglądał jak przerośnięty, owłosiony ghul. Zapewne nie on był sprawcą tego całego zamieszania, a jedynie pionkiem. Ale nie zmieniało to tego, że i tak należało się go pozbyć. Podszedł do niedawnego kręgu i podniósł jeden z kosturów. Parowanie ciosów nie miało sensu, należało trzymać go na dystans i unieszkodliwić. Podniósł wzrok, lekko przymrużywszy oczy. Obserwowali się tak wzajemnie, gdy w końcu potwór wykonał ruch. Skoczył, dopadając do Dana jednym susem, aż ledwie zdążył zareagować. Uderzył stwora falą powietrza, odpychając nieznacznie.
- Cholera, szybki jest. - Rzekł zdyszany, kiedy udało mu się uniknąć kolejnego ciosu.
To go jednak nie powstrzymało, obiegł go z prawej i rzucił się ponownie. Wycelował więc kostur, a świetlisty promień wystrzelił, ugodziwszy potwora. Ten potężnie rąbnął o wiejską chatę za nim, która zwaliła się na niego z hukiem. Dan lekko się zatoczył, chociaż nie powinien. Coraz ciężej mu się zbierało myśli. Ta mgła musiała tak na niego działać, osłabiać. Czy to dlatego stracił poczucie czasu? Nie miał możliwości się zastanowić. Kolejne wycie, tym razem w liczbie mnogiej. Widział je, jak przemykają w ciemnościach. Mroczne, świecące ślepia wyłaniające się z zaułków oraz domostw, rządne krwi i śmierci. Otoczyły go, szykując się do ataku. Dan nie czekał, nie obroniłby się przed wszystkimi. Nie mógł także pozwolić sobie na przedłużanie walki, musiał to zakończyć i się wycofać. Uderzył kosturem o ziemię, a potężna kopuła biało-niebieskawego światła rozrosła się w każdym kierunku, podrywając w powietrze kawałki podłoża, orając ziemię niczym magiczny pług, pochłaniając coraz większy obszar. Przerośnięte ghule próbowały się przebić, ale każde dotknięcie bariery kończyło się poważnym porażeniem. Błyskawice raz za razem uderzały o grunt, szalejąc wewnątrz sfery. Poczuł jak krew leci mu z nosa. Użył potężnego, ale i wyczerpującego zaklęcia obszarowego. Na razie więcej nie zrobi, do tego starcia trzeba będzie się lepiej przygotować. Wolną dłonią utworzył wyrwę w czasoprzestrzeni i wszedł do środka.
Danolarian przechadzał się zaniedbanymi uliczkami, starając się znaleźć właściwą drogę szybko i sprawnie.
- Niezbyt przyjemna dzielnica by zabłądzić o tej porze - szepnął cicho.
Wiedział, że i tak zwróci na siebie uwagę, wyróżniając się z otoczenia, toteż nie chciał zostawać na widoku zbyt długo. Od czasu przybycia do Sith słyszał wiele opowieści o tej okolicy. Część zapewne była zmyślona, rozpatrywana bardziej w kategoriach lokalnych legend, żeby straszyć miejscowe dzieciaki i zachęcać do zabawy gdzie indziej. Wszak któż z nas nie słyszał w młodości zdania „przyjdzie potwór i Cię zje”. W pozostałych z kolei „coś” było, jednak z doświadczenia wiedział, że zawsze prawda okazywała się ździebko inna, bardziej rzeczywista niż mistyczna, a przez to gorsza. Na pewno wspólnym mianownikiem takich miejsc poza zepchniętym bądź przesiedlonym marginesem społecznym były różnej maści hanzy, grupy najemnicze i inne typy spod ciemnej magii, znajdujące tu schronienie. Parę organizacji lub zakonów prowadzących przytułki też by się znalazło. Część kupców, ba, władze miasta trzymały tu nawet swoje niekoniecznie nielegalne - choć i tych nie brakowało - towary pod ochroną. Każdy miał w tym dobry interes, wobec czego sowicie opłacano obstawę. Nie można jakże inaczej zapomnieć o burdelach, będących centrum tutejszego życia, próbujące wyglądać na mniej lub bardziej luksusowe dla przyciągnięcia klienteli z innych części miasta. Można powiedzieć, że takie dzielnice kwitły na swój sposób, opierając się na „usługach”. Oczywiście cały dochód pozostawał w prywatnych rękach i nikt nie przejmował się domeną publiczną, ani nie planował działań charytatywnych. Co z resztą rzucało się w oczy. Wiele z budynków trzymało się w kupie wręcz na słowo honoru, inne zaś wyglądały na w miarę zadbane, przynajmniej dopóki ktoś nie przyjrzy się im z większą wnikliwością. Widać wtedy nadkruszone zębem czasu konstrukcje, niedbale zalepione bądź zakryte dziury w ścianach, powybijane okna pozabijane deskami, a także poniszczone dachy, na których śmiało pojawiała się bujna roślinność. Żeby nie było, w takich miastach na przestrzeni lat pojawiają się różne pomysły na zmianę takich dzielnic wychodzące od idealistów, którym leży na sercu dobro innych.
Ostatecznie wszystkie zawsze kończą w sferze marzeń z takich czy innych powodów. Nikt tego głośno nie przyzna, ale takie miejsca są przydatne wąskiej grupie osób, wręcz potrzebne. W zamożniejszych grupach społecznych popularne były dowcipy, iż w owej dzielnicy nie ma nawet szczurów, które zostały wybite, a raczej nabite na patyki i przyrządzone przy na ogniu przez tutejszą biedotę. Wobec czego powinno się ich sprowadzać, zamiast kotów, celem deratyzacji, gdyż są tańsi w utrzymaniu, łatwo zastępowalni, i nie rozmnażają się tak szybko, a przy okazji nie wytrzebią też innych zwierząt, których nikt się nie chce pozbywać, jak ptaków.
Zawiało mocniej. Dan postawił wysoki kołnierz swojego płaszcza, chcąc schować w nim jak największą powierzchnię twarzy. Dopiero teraz dotarła do niego obecna od dłuższego czasu cisza, przerywana co bardziej porywistym wiatrem, świszczącym między pustostanami. O tej porze powinno tu być pełno ludzi, rozpoczynających nocny cykl życia. Nie widział nawet żadnych poświat w domostwach nadających się do zamieszkania, ani ognisk na ulicach. W ogóle nigdzie nie było żywego ducha. To nie mógł być przypadek. W oddali dostrzegł jakiś niewyraźny kształt na ziemi. Podszedł bliżej. Kształt ów okazał się być leżącym mężczyzną. Żył. Pogrążony w pijackim śnie. Aż dziw brał, że nie usłyszał tego chrapania wcześniej. Hmm… Nigdy nie cierpiał chrapania. Irytowało go. Chociaż w pewnym sensie obecnie działało to uspokajająco, przerywając wszechobecną grobową atmosferę i wprowadzając nieco rozluźnienia do rosnącego z każdą chwilą napięcia. No bo przecież leży co najmniej kilka godzin i nic go jeszcze nie zjadło, więc przynajmniej tutaj nie ma się czego obawiać.
Ruszył dalej, bacznie obserwując otoczenie. Nie był do końca pewny czego szuka i gdzie miałby to dokładnie znaleźć, ale wiedział, że gdzieś tu się znajduje, wyczuwał to. Jego zmysły reagowały na specyficzną aurę, co tylko utwierdzało go w przekonaniu, że wybrał z grubsza odpowiedni kierunek. Bez przerwy tak było, garść subtelnych wskazówek, nigdy konkretów. Po co ułatwiać. Ale z drugiej strony dzięki temu trafiali tam tylko Ci, co mieli trafić.
Kolejny chłodnawy podmuch przeszył jego ciało, wprawiając mięśnie w lekkie dygotanie. Miał wrażenie, że pogoda psuła się z każdym jego krokiem, jakby próbowała mu coś zakomunikować. I nie był to raczej pozytywny komunikat. Zerknął w górę. Chmury rozpanoszyły się już na dobre, zakrywając coraz większe obszary nieboskłonu. Zdecydowanie zanosiło się na porządny deszcz. Zatrzymał się nagle i odwróciwszy na pięcie skręcił w najbliższą uliczkę, kierując się instynktem. To musiało być to. Nad wyraz mocny impuls, który przeszył jego skronie. Szedł niespiesznie, czując ja gdyby wchodził do szklarni. Powietrze „stało” w miejscu, wręcz gęstniało, mimo iż przed chwilą targane było gwałtownymi zrywami wiatru. Otulał go coraz większy mrok, a widoczność zmalała niemal do zera. To nie była naturalna czerń, ale nie posiadała w sobie również znanego mu ładunku magicznego. Wyciągnął przed siebie dłoń, która rozjarzyła się delikatnym błękitno-białym blaskiem, rosnącym z każdą chwilą. Nie chciał ryzykować i rozświetlić całej dzielnicy, toteż kontrolował intensywność pojawiającego się światła.
- Powinno wystarczyć. - Był pewien, że powiedział to na głos, ale nie usłyszał własnych słów. To nie mogła być jej sprawka, co znaczyło, że nie był sam i musiał się sprężać. Przed nim wyrosła obskurna, ceglana ściana zamykająca zaułek, w którym się znalazł. Wiedział co należało zrobić. Płynnym ruchem wyciągnął spod pazuchy niewielki sztylet, zaś drugą dłonią złapał za ostrze i pociągnął szybko. Od razu przystawił otwartą dłoń do wysokiego murka. Poczuł mocne szarpnięcie, przez co próbował cofnął się do tyłu, jednak nie mógł oderwać ręki od magicznej bariery, którą niewątpliwie była owa ściana. Oswobodził się wreszcie, tracąc równowagę i upadając na tyłek.
- Ktoś tu stał się nad wyraz zachłanny. - rzekł Dan po spojrzeniu na swoją rękę, wstając i otrzepując się. W ranie nie było ani kropli krwi. Wręcz jakby całe jego lewe ramie było jej pozbawione, drętwiejąc z każdą chwilą. Sama przeszkoda z cegieł zniknęła bezdźwięcznie, ukazując schody prowadzące w dół.
Opadłszy z sił witalnych schodził ostrożnie, podpierając się o poręcz. W uszach mu szumiało. Dookoła schodów nie było nic. Pustka. Ciemność. Kiedy znalazł się na dole, w oddali dostrzegł majaczący blask.
Im bardziej się zbliżał, tym miał wrażenie że wyraźniej słyszał ćwierkot. Chyba majaczył od tych zawrotów głowy. Czy to możliwe? Nieee… Żył na 100%. Jak zwykle w takich przypadkach umysł był zwodzony i wyprowadzany w pole. W końcu istoty te znane były ze swoich „żartów”, które bawiły tylko ich.
Finalnie doszedł do źródła światła, którym okazał się portal ziejący z nicości, wyglądający niczym wyrwa w czasoprzestrzeni. Jak tylko wszedł do środka, przejście za jego plecami zniknęło.
Pomieszczenie w którym się znalazł wyglądało na magazyn. Wypełnione różnorakimi flakonikami i buteleczkami, słojami i naczyniami stojącymi na drewnianych półkach. Większość wypełniona chyba krwią lub zielonkawą mazią. Zapach nie zachęcał do przyjrzenie się im bliżej. Przez jedyne w pokoju okno do środka wpadało światło dnia, które początkowo raziło w oczy. Nigdy nie przestanie zadziwiać go podróż między wymiarami.
- Och! Kogo ja tu widzę! - usłyszał znajomy głos, wydobywający się z niewielkiej sylwetki, która stanęła w drzwiach. - Marnie wyglądasz, powinieneś lepiej się odżywiać.
- Bardzo zabawne… - odpowiedział z niemałym trudem. - Te Twoje zaliczki mnie kiedyś wykończą… Dosłownie.
Szedł za nią w milczeniu. Pokonywali krótki korytarz, przypominający wystrojem zwykłą wiejską chatkę. Mijane pomieszczenia również niczym się nie wyróżniały na tle tego, co zwykł widywać w takich gospodarstwach. Skupił uwagę na jednym z okien. Zawsze zastanawiał go widok, jaki by ujrzał, ale nigdy nie pozwalała się do niego zbliżyć. Rozumiał to, chciała zachować anonimowość lokalizacji, żeby dotrzeć do niej mogli tylko Ci, którym na to pozwalała. Wreszcie dodarli do małego, pustego i surowego pokoiku, z drewnianym stołem oraz dwoma krzesłami. Dobrze je znał, nazywał żartobliwie pokojem przesłuchań. Przyjmowała w nim wszystkich swoich interesantów.
- Co Cię tu sprowadza? - Rzekła wreszcie, niby obojętnie ale wyczuł w jej głosie nutkę ciekawości. Usiadła na jednym z siedzisk, wskazując mu drugie. - Dawno do mnie nie zaglądałeś. Już myślałam, że Cię coś zjadło.
Uśmiechnęła się w swoim stylu, który przypominał mieszaninę troski z lekkim rozczarowaniem. Potrafiła wzbudzić w człowieku mieszane odczucia. Oj potrafiła.
- Ostatnio prawie nikt mnie nie odwiedza. - Rzekła z wyrzutem, bardziej w eter niż konkretnie do niego. - A roboty wcale nie ubywa.
- No cóż, średnia wieku owego zajęcia raczej nie jest zbyt wielka, nie pozwala dożyć długiej i radosnej starości. - Powtórzył to samo, co zwykł jej mawiać. - Dlatego się wypisałem, trzymając jak najdalej od kłopotów… Ale przeszłość mnie dogoniła.
- Ale przeszłość Cię dogoniła. - Wtórowała mu, znając na pamięć wypowiadaną przezeń kwestię. - Dlatego powtórzę, co Cię tu sprowadza.
- Ach bo widzisz. - Przysiadł się w końcu zrezygnowany. Jego tyłek dobrze pamiętał jak niewygodne jest to krzesło. Zapewne celowo, żeby nie siedzieć zbyt długo. - Zaistniał pewien nieupoważniony dostęp do moich zasobów ruchomych, którego w żadnej mierze nie autoryzowałem.
Spojrzała się na niego dziwnie. Chyba faktycznie zbyt długo do niej nie zaglądał i odzwyczaiła się od jego poczucia humoru.
- Czego ode mnie oczekujesz? Że skrzyknę okoliczne demony i przeczeszemy lasy oraz jaskinie? A może, niczym pies gończy, powącham kawałek materiału i rzucę się przez pół krainy w pościg? - Irytacja wyraźnie dźwięczała w wypowiadanych słowach. - Nie zajmuję się takimi sprawami. Dobrze to wiesz.
Odczekał cierpliwie aż skończy i postanowił przejść do rzeczy. Wchodzenie w słowo i dalsze denerwowanie mogło się źle skończyć.
- A czy zajmiesz się tym? - Wyciągnął spod płaszcza niewielki kawałek materiału. Kiedy go odwinął, oczom Aelii ukazał się tajemniczy symbol, który Dan znalazł w pamiętnym domku pod Sith. - Biorąc pod uwagę, co zostało skradzione, sądzę, że to może mieć z tym związek.
Wstała, podchodząc w milczeniu do okna, co było dość niespotykaną reakcją. Zwykle uwielbiała siedzieć naprzeciwko swojego gościa i wwiercać się w niego przenikliwym spojrzeniem, jakby chciała przeczytać go na wylot, również z wszelkimi kłębiącymi się w nim myślami, zahipnotyzować, żeby powiedział wszystko bez cienia zająknięcia. Utwierdziło go to w przekonaniu, iż trafił we właściwe miejsce i jeśli ktokolwiek miałby mu rozjaśnić sytuację, to tylko ona.
- Słuchaj, jeśli wiesz cokolwiek co mogłoby mi pomóc…
Podniosła dłoń, przerywając mu. W dalszym ciągu stała do niego plecami.
- Skąd to masz? - Odwróciła się w końcu. Wyraz twarzy wyraźnie się zmienił, malowało się na niej zaniepokojenie oraz podenerwowanie.
- Przypadkiem spotkałem pewną kobietę przemienioną w jakiegoś odrażającego stwora - Pomasował się w kark. Wciąż odczuwał skutki starcia. - A to znalazłem domostwie w którym mieszkała, a raczej w tym co z niego zostało.
Nic nie odpowiedziała, więc uznał za stosowne kontynuować.
- Wygląda mi to na jakiegoś rodzaju klątwę, ale pierwszy raz w życiu widzę podobny znak. Zupełnie tak, jakby ktoś się podpisał, chwaląc dokonaniem. Zwykle jest odwrotnie, sprawca nie chce zostać zidentyfikowany. - Bacznie się jej przyglądał kiedy mówił, wyłapując drobne zmiany mimiki. - Co więcej, spotkałem mężczyznę, który miał na szacie ten sam symbol. Zniszczył kilka dzielnic jednym zaklęciem i zniknął.
Cisza trwała jakiś czas. Stawała się wręcz nienaturalna i nieznośna.
- Widzisz… - Zaczęła powoli, doprowadzając emocje do porządku. - Każda rozumna istota wymyśla na własne potrzeby swoich bogów, bożków czy inne sacrum, w które wierzy, chcąc w jakiś sposób uzasadnić swoją bezsensowną egzystencję, nadać sobie cel, stawiając owy wyimaginowany twór na piedestale i wychwalając jako jedyną słuszną i objawioną prawdę. A prawda ma to do siebie, że prawdziwa jest tylko wtedy kiedy znamy wszystkie obiektywne elementy układanki. Od początku, do końca. Ograniczone pojmowanie śmiertelników, a także niedostatek wiedzy, której nigdy nie będą w stanie uzupełnić, zawęża ocenę sytuacji, przez co biorą za jakiś cud bądź znak kompletnie losowe wydarzenie, nawet własne halucynacje. Potem rozpowiadają tak utworzoną prawdę, walczą o nią, zabijają, a to wszystko wywodzi się ze zwykłej ignorancji.
Oparł podbródek o splecione dłonie. Szykowała się dłuższa opowieść. Taaaak. Zdecydowanie wróciła stara dobra Aelia.
- Prawdziwa prawda jest bardziej banalna. - Uśmiechnęła się ironicznie. - W odległej przeszłości, zanim powstało cokolwiek co znasz, istniała starożytna rasa bytów, których to jej przedstawicieli oraz potomków, czy raczej tworów, po dziś dzień zwiecie demonami, potworami, straszydłami, i tak dalej, ale mniejsza z tym… Uznałbyś je za coś w rodzaju gatunku inwazyjnego. Nie należą do tego uniwersum, ale znalazły i wciąż znajdują nowe sposoby przedostania się do obecnego wymiaru, nie rzadko wykorzystując do tego kogoś parającego się czarami w tej krainie. Rasa ta posiadała moc kształtowania zastanych światów wedle swojego uznania. Podbijała i niszczyła całe cywilizacje, tworząc własne siedziby, ot tak, dla uciechy, z chęci szerzenia destrukcji, zepsucia, często też z nudów.
Spojrzała przez okno z pychą wymalowaną na twarzy. Zawsze się zastanawiał nad naturą miejsca, w którym uwiła gniazdko. Teraz chyba znał odpowiedź.
- Jeśli kogoś można posądzić o posiadanie boskich mocy, to właśnie demony. A tą mocą była magia. Oni „przywlekli” ją ze sobą, aż stała się czymś oczywistym, nierozerwalnym, obecnym wszędzie. Ale sielanka, jeśli można tak to nazwać, nie trwała długo. Własne twory, stworzone do roli typowo poddańczych i służebnych, zbuntowały się, zapragnęły zająć miejsce swoich twórców. - Wskazała palcem na symbol widoczny na materiale. - To co tu przyniosłeś jest ich znakiem rozpoznawczym. Ostatecznie zostali pokonani, kosztem wielu zniszczonych wszechświatów, również rodzimego. Samych przedstawicieli rasy po obydwu stronach barykady pozostała garstka, a powstałą lukę wypełniły inne mniej lub bardziej mroczne siły, czające się tu i ówdzie po dziś dzień, pragnące zdobyć podobną potęgę na różne sposoby. Ale to temat na inną okazję.
Przysłuchiwał się wszystkiemu w milczeniu. Zawsze zakładał, że mogła istnieć siła większa niż wszystko inne razem wzięte, której będzie trzeba stawić czoło prędzej czy później. Na tym polegał jego zawód. To co usłyszał rzucało nowe światło na wiele spraw. Rozumiał, dlaczego to ukrywała.
Aelia wydawała się zadowolona. Zawsze lubiła popisywać się zgromadzoną wiedzą, uświadamiać rozmówców, jak wiele jeszcze jest do odkrycia i jak wąskie są ich horyzonty poznawcze.
- Pod warunkiem, że taka się nadarzy. - Kontynuowała. - Jeśli Ci Twoi złodzieje weszli w układ z jednym z takich demonów, to możesz być pewien, że celem jest całkowita zagłada, tylko po to, żeby pochłeptać swoje durne ego i pokazać, że jest się lepszym od oryginału.
Po tym co usłyszał, próbował jakoś połączyć ukradzione odczynniki z totalną destrukcją wszystkiego co żyje, nic jednak nie przychodziło mu na myśl. Musiały być jedynie trybikiem, częścią składową czegoś większego.
- Bardzo dużo wiesz. Zupełnie… Jakbyś należała do wspomnianej starożytnej rodzinki. - Powiedział wreszcie po dłuższym milczeniu, zastanawiał się, czy to rozsądne, ale postanowił zaryzykować. - Teraz ma to sens. Przez lata nakierowywałaś mnie na te demony, które były dla Ciebie niewygodne ze względu na posiadane informacje bądź chciały Cię dopaść w akcie zemsty za dawne czasy. Oczywiście zakładałem, że nie robiłaś tego z pobudek humanitarnych i nie leżał Ci na sercu los istot z ograniczonym pojmowaniem, a kierowałaś się wyłącznie osobistym interesem. Ale tego się nie spodziewałem.
- Uważaj. - Zaostrzyła ton głosu. Podnosząc go o kilka stopni. - To niebezpieczna wiedza, której nie bez powodu nie pozwalam się rozprzestrzeniać. Dużo ryzykuję dzieląc się nią z Tobą, dlatego liczę, że nie będę musiała Cię z tego powodu zabić. Do tej pory dobrze wypełniałeś rolę, którą miałeś do odegrania.
Nic nie odpowiedział. W ustach zrobiło mu się niesamowicie sucho.
- Zbieraj się. Wystarczająco się zasiedziałeś. - Przerwała kolejną grobową ciszę, przy okazji głośno odsuwając krzesło. - Poza tym masz zadanie do wykonania.
- Tak, wiem. - Wstał i powoli, wciąż rozpamiętując historię, którą usłyszał. - Masz rację, pora ruszać.
Odprowadziła go do wyjścia, innego niż tego którym przybył.
- Jakieś złote rady? Jak się przygotować? Jak przeżyć? Cokolwiek? - Zapytał z nieukrywaną nadzieją.
Aelia bez słowa wyciągnęła rękę. Spojrzał zdezorientowany na to, co w niej trzymała.
- Proca? - Mrugnął parę razy, jak gdyby chciał się upewnić, że to nie iluzja. - Chyba sobie żartujesz.
- Uwierz, przyda Ci się. - Odpowiedziała spokojnie, ignorując jego reakcję. - Tylko nie zgub. Drugiej nie dostaniesz.
- Ale że proca? - Nie potrafił wyjść ze zdziwienia. - Jak ma mi pomóc?
- Bierz i mnie nie denerwuj. - Rzuciła Aelia, wyraźnie zniecierpliwiona. - Podziękujesz później. Jeśli tak długo przeżyjesz.
Nie mając wyjścia ani lepszej alternatywy przyjął podarunek, chowając go w jednej z kieszonek pod ubraniem. Kto wie, może naprawdę będzie użyteczna. Otworzył drzwi, a jego oczom ukazała się dzielnica portowa Sith.
- Dobra, trzeba wracać. - Otworzył portal i pewnym krokiem pomaszerował w jego stronę.
- Ach! Całkiem bym zapomniała… - Usłyszał za plecami Aelię, kiedy wchodził w stworzone przejście. - Ktoś na Ciebie czeka!
Milisekundy później wyszedł, a raczej wyleciał z portalu, upadając i zarywając twarzą o piaszczysty grunt. Zdziwił się bardzo, wszak sztukę przemieszczania się w przestrzeni opanował w stopniu wystarczającym do nierobienia z siebie pośmiewiska jak nowicjusz. Z chęcią poleżałby jeszcze chwilę, ale liczyła się każda sekunda. Po początkowym oszołomieniu zaczęły do niego docierać zewnętrzne bodźce. Spostrzegł, a właściwie poczuł, że ziemia na której leży jest niezwykle ciepła. Lekko obolały podniósł się powoli, a jego oczom ukazał się obraz wręcz apokaliptyczny, który do tej pory widywać mógł na rozmaitych dziełach sztuki malowanej, tudzież obrazkowej w księgach przeróżnych. Po horyzont rozciągała się pustynia z ciemnego, żwirowo-piaskowego podłoża, z którego wystawały gdzieniegdzie przeróżne kamienne kształty wyglądające na kikuty i pozostałości po zabudowaniach. A to wszystko pod firmamentem rozświetlającym otoczenie w kolory od pomarańczowego po ciemniejsze odcienie czerwieni. Nie miał jednak szansy kolejny raz się zdziwić. Momentalnie złapał go atak duszącego kaszlu, zmuszający do zgięcia postury w pół. Powietrze przesycone siarką i innymi metalami ciężkimi gryzło krtań oraz płuca. Oddychanie przychodziło z niemałym trudem, toteż zakrył usta rękawem, ponownie próbując rozeznać się w sytuacji. Był pewien, że to nie sen, wszak dopiero co znajdował się w Sith, chyba, że i to mu się przyśniło.
Hmm… Zginął przechodząc przez portal? Raczej niemożliwe, Nie przypominał sobie sytuacji, która mogła doprowadzić do jego śmierci. A może tak to właśnie wygląda, kiedy idzie się na tamten świat? Próby powstrzymania kolejnej fali kaszlu przerwały mu dywagacje. Postanowił spróbować czegoś jeszcze. Skupił się mocno, zbierając energię magiczną. Nie było to proste, nie wyczuwał jej najbliższym otoczeniu, to też musiała mu wystarczyć jego własna. Chcąc mieć 100% pewności że się uda, wyciągnął obie dłonie przed siebie i spróbował otworzyć przejście. Powietrze przed nim zafalowało, tworząc następnie drobną dziurę w przestrzeni, wir, jaki można zaobserwować podczas spuszczania wody z bali. Wyrwa momentalnie rozpłynęła się, znikając całkowicie. Silnie konwulsje wstrząsnęły jego ciałem, zmuszając do padnięcia na kolana. Chlusnął przed siebie pokaźną ilością krwi. Niewiele brakowało, żeby wrócił do pozycji leżącej. Dobrze znał towarzyszące mu aktualnie uczucie. Poziom magicznej energii w ciele gwałtownie spadł, całkowicie się wyczerpując. Teraz już nabrał pewności, trafił do innego wymiaru. Podróże między nimi wymagają olbrzymich ilości energii, nieosiągalnych dla śmiertelników, stąd bardzo szybkie wyczerpanie się jego mocy przy próbie wydostania się. Pozostało pytanie jakim cudem znalazł się tutaj nieświadomie. Przypomniał sobie słowa Aelii, że ktoś na niego czeka. Jak zwykle nie była łaskawa sprecyzować. Ale też nie mógł się spodziewać, że komuś uda się wypaczyć jego portal, i to w trakcie jak przez niego przechodził. Przed wejściem nie zauważył żadnej ingerencji. A może z przyzwyczajenia nie zwrócił uwagi? W końcu zawsze wskakiwał na pewniaka. Cóż, musiał znaleźć inny sposób na wydostanie się, o ile takowy istniał. Rozdarł kawałek rękawa, tworząc coś na kształt chusty i nałożył go na twarz, zawiązując z tyłu. Chciał przynajmniej w minimalnym stopniu chronić usta oraz nos, inaczej tutejsza atmosfera wykończy go szybciej niż jakikolwiek stwór. A skoro został tu zwabiony celowo, powinien spodziewać się towarzystwa, szczęściem na chwilę obecną nic nie zwiastowało pojawienia się niebezpieczeństwa. Czyżby gospodarz nie przybył na własne włości i chciał się modnie spóźnić? A może przyglądał mu się z ukrycia, chcąc się pierwej zabawić? Niezależnie od tego, powinien ruszyć tyłek. Idąc przed siebie ciągle zastanawiał się nad możliwością powrotu, próbując ułożyć sensowny plan, jednak bez magii z zewnątrz, której zwykle nie brakowało, wszelkie próby spełzną na niczym. Mijane pojedyncze ruiny różniły się od siebie, dzięki czemu zakładał, zakrawając o pewność, iż nie kręci się w kółko. Wydawało mu się, że dostrzega w oddali jakąś większą budowlę majaczącą na horyzoncie. Postanowił kierować się w jej stronę, uznając za dobry punkt orientacyjny. Praktycznie przez całą drogę szedł pod górę, aż spostrzegł, że piasek gdzieniegdzie przechodził w twardsze podłoże, w którym rozpoznał typowy budulec będąc podstawą traktów w ośrodkach miejskich. Nie miał zbyt wiele czasu na zadumę. Zahaczył stopą o coś ciężkiego i padł jak długi. Upadki już zdecydowanie opanował. Przekręcił się na bok i wstał szybko, chcąc przyjrzeć się temu czemuś, co postanowiło go zapoznać z kamienną nawierzchnią.
- Kawałek kotwicy… - Kucnął przy przedmiocie wystającym z ziemi. Odwrócił głowę, patrząc w stronę z której przyszedł. Ukształtowanie terenu aż nadto charakterystyczne, nie pozostawiało zbyt szerokiego pola do interpretacji. - To musiało być miasto portowe. Powinienem ruszać dalej.
Minęły chyba całe długie godziny, ale wreszcie zbliżył się na tyle, iż widział niektóre detale. W przeciwieństwie do wszystkiego wokół, wygląda solidnie, a także… Inaczej. Obco. To dawało pewne nadzieje.
W przeszłości zaczytywał się w starych zakurzonych tomiszczach, którymi Aelia go zawalała, skąd czerpał wiedzę na temat rzeczy, z którymi niedługo potem przyszło mu się zmierzyć. Jeden z jego poprzedników opisywał podobne światy, wyniszczone, pozbawione nie tylko życia, ale również wyssane z magii, która zawsze była gdzieś przechowana, robiąc za coś w stylu podręcznych zasobów dla stworzeń istniejących dłużej niż można sobie wyobrazić. Tu gdzie trafił wszystko wyglądało tak samo, wręcz podręcznikowo, a skoro tak, widoczna konstrukcja musiała pełnić taką samą funkcję. Paradoksalnie fakt, iż wyczerpał swoje własne pokłady energii magicznej, działał na jego korzyść, pomagał się ukryć. Oczywiście w teorii, gdyż wciąż mógł zostać po prostu dostrzeżony wizualnie. Budynek rósł z każdą minutą, z jaką zmniejszał dzielący ich dystans. Jest coś jeszcze. Siedząca sylwetka na jego tle. Zmrużył oczy. Czekał na niego, zapewne znając zamiary. W tym momencie poczuł słabe mrowienie w opuszkach palców. Magia. Ale czy widocznego magazynu, czy tego czegoś, co zamierzało bronić do niego dostępu. Pamiętał ich pierwsze starcie. Nawet w pełni sił nic wskóra. Należało unikać ataków, i jakoś go ominąć. W grę nie wchodziło nawet kontrowanie, a co dopiero przejście do kontrataku. Ale jak uniknąć czegoś tak potężnego? W okolicy żadnej osłony, ale nawet gdyby jakąś znalazł… Teren płaski, jego wykorzystanie nie wchodziło w grę. Nagle zaświtała mu pewna myśl. Gdyby znalazł się pomiędzy nim, a budowlą… Odważyłby się zaryzykować jej uszkodzenie? Błysnęło oślepiająco. Odruchowo rzucił się na podłoże. Zaatakował bez żadnego ostrzeżenia. Pierwsza wiązka poleciała w jego stronę. Chybił, ale tym razem nie poczuł niesamowitej fali gorąca, ani podmuchu wręcz huraganowego wiatru. To było bardzo ciekawe. Wyglądało to tak, jakby zaklęć używał tych samych, jednak wyraźnie słabszych. Nie posiadały już niszczycielskiej i zabójczej mocy, którą poczęstował go poprzedni. Mimo wszystko sam nie mógł mu nic zrobić, w grę wchodziła jedynie walka w zwarciu, która nie mogła skończyć się dobrze. Chyba, że… Nie to głupie… Z drugiej strony, czemu by nie, opcje mu się kończyły.
Sięgnął pod płaszcz i wyciągnął procę, niedawny podarek od Aelii. Sam zbytnio nie wierzył w to co robi. Ale to było tak durne, że nawet mogło się udać. Czy wielki i potężny demon spodziewa się, że oberwie z procy? Odnalazł dłonią odpowiedniej wielkości kamień i podniósł się na jedno kolano. Wstrzymał oddech. Wymierzył. Strzelił. Kamień po krótkim locie dosięgnął celu, uderzył prosto w głowę. Demon zachwiał się, stracił otoczenie z oczu. To powinno wystarczyć. Podniósł się i ruszył na niego. Biegnąć z całych sił, rzucił w jego stronę sztylet. Zaświszczało. Demon w międzyczasie odzyskał rezon, a chcąc uniknąć kolejnej niespodzianki, stworzył płynną, żółtawą i prześwitującą barierę. Sztylet zgodnie z przewidywaniami wbił się w nią, a ostrze rozjarzyło się nieco, absorbując magię. Szybko dopadł do niego, łapiąc za rękojeść. Błyskawicznym ruchem w dół rozdarł zaklęcie obronne, przerwał je. Zamachnął się, ostrze przecięło powietrzne, drgając delikatnie. Przez chwilę zaświtała mu myśl, że może będzie w stanie go pokonać tu i teraz. Zakończyć to. Niestety nic bardziej mylnego. Przeciwnik zniknął. Ponownie został sam. Próbował uspokoić oddech, dysząc ciężko, bardziej od nabuzowania adrenaliną niż zmęczenia. Cóż, nie mógł się spodziewać, że to byłoby takie proste. Ale teraz droga stała otworem. Zbliżył się wystarczająco, by zareagować na znajdującą się środku budowli magię. Podbiegł jeszcze trochę. Tak jak przypuszczał, udało mu się trochę jej zaczerpnąć. Nie mógł przesadzić, inaczej jego ciało eksplodowałoby, nie będąc w stanie znieść takiej ilości.
Za sobą usłyszał potężny, wręcz ogłuszający ryk. Odwrócił się gwałtownie. Mężczyzna ponownie się pojawił. Na domiar złego, zaczął się przemieniać, rozrastać. Aż jego oczom ukazało się przerażające, paskudne monstrum, wyglądem przypominające wkurwionego jelenia skrzyżowanego z niedźwiedziem, o ciemnej jak węgiel, skórze. Ślepia błyszczały cienką fioletową poświatą. Obrazu zgrozy dopełniały zakończone ostrymi pazurami kończyny oraz naszpikowany kłami pysk. Stwór był ogromny, większy niż niejedna wieża oblężnicza.
- No jasne, że tak. - Rzekł ironicznie. - Jakże by inaczej.
Rzucił się w jego stronę, gwałtownie skracając dystans. Jak na tak wielkie cielsko, poruszał się niesamowicie szybko. Dan postanowił nie czekać na rozwój wydarzeń. Błyskawicznie zaczerpnął magicznej energii, czując jak go wypełnia. Podniósł dłoń, skupiając się na tyle, na ile potrafił w obecnej sytuacji. Rzucił zaklęcie. Mimo wszystko z niemałym trudem, powstrzymując spazmy. Ale udało się. Utworzył go. A w wyrwie dostrzegł znajomy budynek, swój cel. Bezzwłocznie zanurzył się w portalu, słysząc kolejny mrożący krew w żyłach ryk, bliżej siebie, czując narastające dudnienie terenu. Ciemno fioletowy błysk rozszedł się po niebie, zamykając za nim przejście. Dopiero teraz zorientował się, że znajduje się kilka kilometrów nad ziemią. Spadając zauważył pod sobą znajome domostwo, charakterystyczne dzięki wielkiemu drzewu wyrastającemu pośrodku. Na tyle na ile mógł, starał się manewrować ciałem, żeby wycelować prosto w nie. Rozpostarł szeroko ręce oraz nogi, zwiększając powierzchnię ciała, jaka stawiała opór, próbując wytracić jak najwięcej prędkości. Na szczęście nie wypadł zbyt wysoko, leciał może kilka sekund. Pierwsze uderzenie w liściastą gałąź trochę go oszołomiło. Nie pamiętał zbyt wiele z dalszego upadku. Doszedł do siebie dopiero na poziomie gruntu. Chyba się udało. Na szczęście, albo i nie, konary drzew oraz twarda posadzka zamortyzowały upadek. Leżał na plecach dłuższą chwilę, próbując delektować się czystym, nieskażonym metalami ciężkimi, powietrzem, cudownym widokiem błękitnego nieba, którego fragmenty widział między koroną drzewa, a krawędziami dachu, a także, a jakże, odgłosami szumiących liści. Coś psuło ten sielankowy nastrój, uwierało go w bok. Niechętnie ale podniósł się zbadać źródło owych nieprzyjemności. Dostrzegł procę, a raczej to co z niej zostało. Zapewne uległa zniszczeniu podczas upadku. Miała rację. Przydała się. Będzie musiał jej podziękować, gdy nadarzy się okazja.