Rasa: Człowiek/Wilkołak. Wiek: 31 lat. Zajęcie: Wojownik, bimbrownik oraz stolarz z zamiłowania. Miejsce pochodzenia i zamieszkania: Elakka, kr
RUCHANIE UKRYTE POD LITERĄ R BO WIECIE, R JAK RUCHANIE, HEHEHEHE
ólestwo Amorionu.
Wygląd:
Postać człowieka.
Człowiek, nie wyróżniający się zbytnio z tłumu. Mierzący sobie 175 cm wzrostu i 78 kg wagi osobnik, o normalnej budowie ciała, ciemnych blond włosach i błękitnych oczach. Jego lekko oliwkowa cera sprawia, że twarz cieszy oko niewiast. Ubrany zazwyczaj w ciemnobrązową kurtkę oraz czarne, proste spodnie. Niegdyś, gdy parał się wojaczką, nosił przy sobie jednoręczny miecz i sztylet, teraz zaś zostały one zastąpione jedną butelką bimbru własnej roboty, która ciągle mu towarzyszyła, oraz żelazny puginał.
Postać wilka.
Ostatecznie przyjmuje postać wilka o rudej, długiej sierści i niebieskich oczach. Postronna osoba wręcz może go pomylić z wyjątkowo przerośniętym lisem. Waży wtedy 108 kg, długość jego ciała liczy 176 cm bez ogona, który ma 75 cm. Wzrost na czterech łapach to 134 cm.
Wady oraz zalety.
Zalety: Przystosowanie - żyjąc od urodzenia w Elakkce, jego organizm jest przystosowany do klimatu, który tam panuje. Inteligencja - dzięki wykształceniu jakie otrzymał w młodości, oraz dbaniu o ciągły rozwój, Sumarlidi jest osobą inteligentną, mającą szerokie pojęcie o otaczającym go świecie.
Wady: Brak dostosowania w przyrodzie - Sumarlidi, jako przemieniony w wilkołaka, czuje się dużo lepiej w towarzystwie ludzi, zaś długie przebywanie z dala od siedzib ludzkich wprawia go w przygnębienie. Mała siła - jako człowiek posiada zarys muskulatury poprzez codzienne treningi pozwalające, by ciało nie straciło cech jakich nabył jako wojownik, jednak nie przekłada się ona na siłę w formie wilka. Łatwowierność - z natury jest dość ufny, co niejednokrotnie obraca się przeciw niemu.
Umiejętności. Walka wręcz - Wyszkolenie wojskowe oraz dbanie o zachowanie formy przez te wszystkie lata sprawiły, że potrafi się bić nawet bez posiadania broni w bardzo dobrym stopniu. Walka bronią białą - posługuje się mieczami od parunastu lat, ciągle szkoląc swoje umiejętności, które na chwilę obecną można ocenić jako bardzo dobre. Jazda konna - potrafi przeciętnie jeździć na koniu, i utrzymać nad nim kontrolę, mimo dyskomfortu zwierzęcia wywołanego wilczą naturą jeźdźca. Alchemia - podczas podróży z najemnikami nauczył się sztuki warzenia podstawowych naparów ziołowych w stopniu podstawowym, choć rzadko korzysta z tej umiejętności. Walka bronią improwizowaną - gdy pod ręką brak miecza, za broń może posłużyć mu dużo obiektów - kij, butelka, krzesło, co wychodzi mu jednak przeciętnie. Stolarka - z powodu dużej ilości wolnego czasu zaczął dłubać w drewnie, co rozwinął do bardzo dobrego poziomu.
Charakter.
Arli należy do postaci lubującej się w pobycie wśród ludzi. Starał się wśród nich jak najwięcej przebywać, choć bywały momenty, gdy wolał spędzać całe dnie w osamotnieniu. Ciężko doprowadzić go do stanu, w którym straciłby kontrolę nad swoimi słowami i czynami choć niekiedy jednak daje się wyprowadzić z równowagi - stawał się wyniosły i bezczelny, co jest aktualnie potęgowane przez wilczą część jego nowej natury.
Jego dzieciństwo było wysoce beztroskie. Jako najmłodszy w swoim rodzie był rozpieszczany do granic możliwości. Priorytetem dla jego rodziny było, aby dostał jak najlepsze wykształcenie, co też Sumarlidi przyjął z należytą pokorą i spokojem, jakże niecodziennym dla osób w jego wieku. Nie zawodził swych rodziców - inteligencją dorównywał swojej siostrze bliźniaczce, Avenis. Jednak sielanka nie trwała dość długo - po paru latach śmierć dosięgła jego matkę, a następnie ojca. Doszło do rozłamu w rodzinie - Sumarlidi, nie mogąc się pogodzić z taką sytuacją, opuścił Elakkę, by rozpocząć samodzielne życie w jednym z miast Królestwa Amorionu, Sith. Tam, w “Mieście grzechu”, jak zwykł je nazywać, nauczył się, że bogactwo i dobroć nigdy nie idzie w parze, zaś sztuki przeżycia trzeba się nauczyć, co nie szło mu najgorzej. Nauczył się kraść, kłamać, i to co najważniejsze - sztuki walki bronią białą. Stworzył też coś na kształt zgrupowania - ludzi którym mógł zaufać, oczywiście do pewnego stopnia. Wśród nich znalazł się mężczyzna, który przedstawiał się jako najlepszy twórca alkoholów w tych stronach. Sumarlidi, przez nabytą chęć zbogacenia się, starał się przekonać go, by podzielił się z nim swoim sekretem,
Odkryłeś/aś mojego easter egga! Daj znać, jeśli trafiłeś/aś tutaj - pierwsza osoba zaś dostanie odemnie konto premium! - ponad pół roku i dalej nic. xD
co przychodziło mu z trudem. Jednak dzięki swojej elokwencji, oraz dużej ilości gorzały spożytej przez obu mężczyzn, alchemik wyjawił mu pewnego wieczoru sekret produkcji nowego trunku, który nazwał bimbrem. Pokazał mu również piwnicę, którą urządził do potrzeb jego przyrządzania. Jednak, jak to bywa z nowymi konstrukcjami i przepisami, i tym razem wszystko zawiodło - maszyna destylująca popsuła się, zaś produkt destylacji był na tyle mocny, że odkrywca po jego wypiciu zmarł z powodu zbyt wysokiej zawartości alkoholu we krwi. I to okazało się dla młodego jeszcze Arliego darem z niebios. Ponieważ nieboszczyk nie posiadał rodziny, Arli wykupił za wszystkie swoje oszczędności jego dom, naprawiając i udoskonalając mechanizm destylujący, oraz na podstawie gotowego przepisu stworzył swój, niepowtarzalny. Swe produkty zaczął wpierw rozdawać wśród znajomych, by po pierwszych pozytywnych opiniach zacząć je powoli wprowadzać do sprzedaży. Z czasem jego produktami zainteresowała się grupa łowców - najemników, zapraszając go do swojej grupy. Zwietrzył w tym nie tylko dobry interes, ale i możliwość rozbudzenia w sobie na nowo chęci do fechtunku. Podróżując z nimi, raz zapędził się aż do Elakki, gdzie odkrył, że jego rodzina nadal tam mieszka. Odnajdując w sobie odwagę, by przyznać się do błędów popełnionych w młodości, wyśledził w stolicy rodzeństwo, z którym się pogodził i pozostał w zażyłych stosunkach, jednak dalej podróżował z grupą najemników. Gdy został zarażony przez wilkołaka klątwą lykantropii, odszedł od łowców i osiedlił się w pobliżu Elakki, choć rodzina chciała, by zamieszkał w nowej, rodzinnej rezydencji.
Kolejny dzień spędzony wśród łowców. Zaczął się poważnie zastanawiać, czy decyzja o przystąpieniu do nich była trafna. Gdy dostarczał im alkohol, który spożywał wraz z nimi, było dobrze. Ale pewnego dnia, gdy podczas przyglądania się ćwiczeniom na arenie poczuł ukłucie zazdrości i dołączył do fechtującej grupy, zaczął się dla niego koszmar. Był pewien że sobie nie radzi - może to przez wrodzony brak wiary w siebie, albo przez fakt, iż kolejne treningi wydawały mu się coraz trudniejsze? Nie wiedział. Mimo wszystko, co jakiś czas czuł na sobie świdrujące spojrzenia starszych najemników. Próbował nie wnikać w nic, co go bezpośrednio nie dotyczyło, po prostu wykonywał swoją robotę. Po porządnym dobudzeniu udał się na arenę, coby rozpocząć codzienny, poranny trening. Przygotował swój sprzęt, po czym przystąpił do okładania manekina puginałem, celując w najważniejsze żyły i tętnice. Nie trwało to jednak długo.
- Zbieraj się, zaraz jedziemy - rzuciła łowczyni, której imienia nie znał, podchodząc do Arliego i klepiąc lekko w ramię. Nie znosiła sprzeciwu - spojrzała na niego i uniosła brew, gdy ten mimo jej rozkazu ociągał się.
- Dalej, bierz rzeczy. Nie ma czasu. Czekamy przy bramie obozu. - dodała.
Z pełnym nienawiści wzrokiem spojrzał na nią. Nie dość, że jest wczesny ranek, to ta zołza po prostu tak ot kazała mu się zebrać i z nią pojechać! Po prostu nie do wiary. Stwierdził, że po powrocie do obozu po misji będzie musiał zweryfikować chęć dalszego pobytu w obozie. Jednak mimo wszystko odłożył rzeczy treningowe, by udać się po swój ekwipunek. Zabrał ze sobą stary jednoręczny miecz, puginał i dwa sztylety. W drodze na miejsce zbiórki ubrał jeszcze płaszcz podróżny.
- Co to za wyprawa, że aż taki pośpiech jest potrzebny? - zapytał z uniesioną brwią. Jedna z cech, którą odziedziczył po matce.
Gdy dotarł już do pozostałych najemników, odczekali jeszcze chwilę, po czym dosiadł jednego z wierzchowców, czekając na dalsze rozkazy. Mimo jego uporu i zdziwienia, nie chciał pozwolić sobie nawet na odrobinę braku profesjonalizmu. Na wcześniej zadane pytanie, już w drodze, odpowiedział mu jeden z mężczyzn, czarnowłosy człek.
- Jeden z drogich nam kupców został pojmany przez rabusiów, mamy go znaleźć i odbić - wyjaśnił. - Jastrząb przyleciał niedawno - dodał, jakby miało to jakieś znaczenie.
- Ruszajmy wreszcie - warknęła kobieta.
Brama otwarła się z trzaskiem i pierwsi ruszyli galopem na wschód, w stronę lasu. Słońce powoli wspinało się na nieboskłon, a nie przysłaniane chmurami kuło w oczy jak diabli. Na miejsce nie było daleko, wieczorem powinni przybyć i by rozprawić się z bandą niewyszkolonych łotrów. Od tego czasu Arliego nie odezwał się ani słowem. Po prostu jechał tuż za tym małym oddziałem, będąc przekonanym, że skoro nie zostały mu udzielone inne, bardziej precyzyjne sugestie co do misji, nie ma co się obawiać, że będzie ona trudna. Chęć wypełnienia zadania i powrotu do obozu była na tyle mocna, że nawet nie upominał się o jakikolwiek postój - posilał się i poił w siodle. W końcu słońce zaczęło chować się za horyzontem. Miał nadzieję, iż niedługo dojadą do miejsca przeznaczenia. W końcu minęli ostatnie wioski, mieszczące się pięć staj od granicy lasu. Kobieta ściągnęła wodze i zwolniła, klacz na której jechała parsknęła i szarpnęła głową. Linia drzew była coraz bliżej, lekkim kłusem dojechali doń i zatrzymali się tam, przywiązując wierzchowce do drzew.
- Rrin, zostaniesz i przypilnujesz ich, będziesz naszym wsparciem. - stwierdziła. - Reszta za mną.
Mimo, iż nie było jeszcze nocy, gęsty baldachim liści sprawił, że w lesie rzeczywiście było już ciemno. Szli powoli, gdy nagle srebrnowłosa podniosła pięść.
- Słyszałeś to? - zapytała ledwie słyszalnym szeptem.
Gdy usłyszał pytanie kobiety, spojrzał na nią jak na kogoś całkowicie chorego psychicznie.
- Przecież cisza jest jak makiem zasia...
Nagle umilkł. Do jego uszu doszedł warkot. Widać musiał się dokładnie przysłuchać, zaś ona z niewiadomych przyczyn dosłyszała go już wcześniej. Powoli zmienił uchwyt na rękojeści broni, po czym zaczął ją wysuwać z pochwy, starając się poruszać jak najciszej.
Minęła chwila, warkot znów się rozległ, tym razem z prawej strony. Niby nic dziwnego, ale nie słychać było żadnych kroków, nic też nie było widać. Cokolwiek to było, sprawiło, że wszystkim serca uderzyły mocniej i szybciej. Przeciągająca się cisza mogła zawiadamiać o zniknięciu stwora lub szykowaniu się do ataku. W końcu kobieta zrobiła krok do przodu, ona i inni również mieli już wyjętą broń czekając na atak. Nic się nie stało. Powoli ruszyła do przodu, znacznie ciszej niż wcześniej. Warkot i uderzenie zwiastowały, że jednak coś się stało - łucznik leżał przygnieciony przez wielką, brązową bestię, przypominającą łudząco wilka. Ostatni wilczy mężczyzna nawet nie uniósł miecza, dając się powalić, podobnie elfka. Ich ostrza się nie uniosły, sugerując poddanie. Wszystko działo się tak szybko, że nie był w stanie dostrzec, że monstrum nie zrobiło żadnej większej krzywdy jego towarzyszom - masa potwora musiała być duża, więc jako ludziom mogło się złamać parę kości, przy tak silnym uderzeniu o podłoże. Nagle ni z tego, ni z owego, stwór rzucił się na Arliego, nie unikając nawet broni, złapał go za ramię i miotnął nim niczym lalką, po czym skoczył drugi raz za nim. Gdy był przy nim, rzucił się na niego ponownie, wbijając kły w udo i rozcinając klatkę piersiową pazurami. Czuł się dziwnie - na przemian odczuwał ciepło krwi upływającej z jego ciała, oraz chłód który ogarniał cały jego organizm. Zaczął powoli tracić przytomność, myśląc o tym jak o zaszczycie. W tych paru chwilach zdał sobie sprawę, że przystąpienie do łowców było dobrym pomysłem, pomijając to, że właśnie umierał, rozszarpany przez nieznaną mu bestię. I gdyby mógł, przystąpiłby do walki z większym zapałem.
Parę sekund później poczuł, jak ktoś wlewa mu do ust jakiś płyn. Słyszał i czuł, jakie zamieszanie powstało nagle wokół jego osoby. Chwilę po ataku wszyscy wiedzieli co robić, jakby dobrze zdawali sobie sprawę, z tego co to było. Czuł, że przeżyje, że pod taką dobrą opieką nie może mu się stać nic złego. Mimo okropnego bólu był przytomny. Nie wiedział, czy to przez środki, którymi uraczył go któryś z najemników, czy przez coś innego. Jednak żył ciągle nadzieją, że zdążą go uratować. Nagle, ze wszystkich dźwięków, wyłonił jeden głos, o charakterystycznej barwie - Reen. Chociaż wydawała się zajmować wysoką pozycję w hierarchii, widział ją wcześniej tylko raz, nigdy nie było jej wśród nich. Nie miał pojęcia, skąd się tu wzięła w tak krótkim czasie. Starając się nie koncentrować na bólu, zaczął słuchać dyskusji, która się wywiązała.
- Jak myślisz?
- Wszystko zależy od niego, jeśli się obudzi przed porankiem, zwiększą się jego szanse na przeżycie pierwszej przemiany. Jeśli nie...
Więcej nie dosłyszał. Ból stał się już nie do zniesienia. Zasłabł.
O świcie obudził się, już w obozie. Obok niego czuwał jeden z najemników. Gdy nieco się poruszył, tamten natychmiast przeniósł wzrok na niego.
- W końcu się obudziłeś. - rzucił lakonicznie, po czym wyszedł z pomieszczenia, zostawiając go samego.
Czuł się trochę zagubiony w tym wszystkim. Pamiętał wszystko, lecz w dalszym ciągu nie wiedział, co się stało, czy kupiec został odbity, czy może wszystko zostało zaprzepaszczone przez to, że wszyscy musieli się nim opiekować. Chciał jak najszybciej porozmawiać z Reen, i przeprosić za zawód, jaki sprawił jej i najemnikom. Nie musiał na nią długo czekać. Kilka chwil później drzwi otworzyły się i Reen stanęła w progu. Wzięła krzesło, postawiła je tyłem i oparła ręce na oparciu.
- Jak się czujesz? - zapytała rzeczowym tonem.
Zdziwiło go to nieco, jednak nie dawał tego po sobie odczuć. Był pewien, że zacznie od jakiś pretensji, skarcenia go.. A ona po prostu zapytała o jego stan zdrowia.
- Nadzwyczaj dobrze, biorąc pod uwagę to, jak się czułem jeszcze parę godzin temu. - próbował wysilić się na żart, jednak poczucie humoru to była jedna z tych rzeczy, które nie wychodziły mu za dobrze.
- Co się stało? Bo wszyscy chyba wiedzieli co się działo, zareagowali tak szybko...
- Sama chciałabym wiedzieć co się stało. Miałam spotkać się z wami nieco dalej, ale usłyszałam szamotaninę i przybiegłam jak szybko mogłam. Znalazłam was w stanie, który uniemożliwił kontynuowanie misji - stwierdziła tylko, nie udzielając konkretniejszej odpowiedzi.
Wstała i odstawiła krzesło, jakby chciała zakończyć już tę wizytę.
- Są dobrze wyszkoleni i liczę, że gdy już wyzdrowiejesz dołączysz do nich - dodała jeszcze, po czym ruszyła w stronę drzwi, gdzie znów przystanęła.
- Gdy wyzdrowiejesz, ruszasz ze mną. Przydasz mi się.
Zbliżał się dzień, wyznaczony mu przez Kapitan do wyjazdu. Do tego czasu poczuł się lepiej, choć ból nadal podświadomie odczuwał. Wyszedł ze swojego pomieszczenia, po czym udał się do stajni, skąd zabrał konia, i zaczął oczekiwać na Reen. Nie brał ze sobą żadnej broni, i tak nie byłby pewnie w stanie się obronić, tak jak ostatnio. Po pewnym czasie kobieta dołączyła do niego, po czym ruszyli w drogę. Wkrótce minęli stolicę, kilka wiosek i osad, ale nie zatrzymywali się ani razu. Zmierzali w bliżej nieznane mu miejsce, kierując się na północ. Nauczony doświadczeniem, nie zadawał żadnych pytań.
W górach podążali dziwnym szlakiem, wyglądał na niebezpieczny, najniebezpieczniejszy na tej drodze, a jednak nic im się nie działo złego. Wszystko było w porządku a nawet lepiej. Przedarli się przez wzniesienia szybko i bez przeszkód, stając naprzeciw zarośniętego lasu. Reen zeskoczyła z konia, pozostawiając go wolno, sam wróci tą samą drogą. Zabrała jedynie broń.
- Nie wiesz co cię zaatakowało? - zapytała.
- Nie mam pojęcia co to było. Wyglądało jak wilk, jeno o wiele większe. - podzielił się z nią swoimi spostrzeżeniami. To było jedno z niewielu konkretów, które umiał podać z tamtego dnia. W milczeniu szedł za nią, stąpając cicho między drzewami.
- Niektórzy najemnicy, tacy jak Ayen, który cię leczył, są nieco bardziej... rozwinięci. Pewnie zauważyłeś, że trenują tylko ze sobą a walki z innymi wygrywają praktycznie zawsze. Szybko zdrowieją, prawda? - Kapitan uśmiechnęła się pod nosem. - Nie zastanowiło cię, dlaczego żadne z nich, mimo swego treningu nie podniosło miecza na bestię? Dlaczego nic im się nie stało, kiedy ty zostałeś poturbowany? Nie pomyślałeś, skąd ich szybka reakcja i moja obecność? Choć nie... Nie wiem czy pamiętasz, że również się tam znalazłam.
- Gdy się wykrwawiałem, to jakoś nie miałem czasu na myślenie, a potem to zapomniałem o ważniejszych szczegółach. - W jego głowie snuło się wiele dziwnych wizji, jednak wszystkie wydawały mu się mało realne.
- Będziesz tak mnie dłużej wypytywać, czy może po prostu mi powiesz o co w tym wszystkim chodzi? - zapytał w końcu zniecierpliwiony.
Reen wywróciła jedynie oczami.
- To co Cię zaatakowało, to nie był większy wilk - powiedziała. - To wilkołak, tak, ten legendarny stwór. Powiem więcej - zatrzymała się nagle i spojrzała na niego - To byłam ja. - na jej ustach pojawił się uprzejmy uśmiech.
Nie odpowiedział jej z początku. To była właśnie jedna z tych dziwnych wizji, najbardziej absurdalna i najmniej się jej spodziewał. W pierwszej chwili pewnie by się na nią rzucił - w końcu przyznała się do bezpośredniego ataku na jego osobę. Jednak był zbyt skonfundowany tym wszystkim, by jakkolwiek zareagować. Zamilkł, próbując sobie przypomnieć fakty, które słyszał w czasie swojego dzieciństwa.
- Wilkołaki.. Straszono mnie nimi, jak byłem mały. I pewnie dlatego zabrałaś mnie w odludne miejsce, żebym nikomu nie zrobił krzywdy.. Opowiedz mi o tym wszystkim coś więcej.
Spojrzał w niebo. Zza chmur powoli wyłaniała się srebrna tarcza księżyca. Przyspieszył nieco. Już więcej nie odezwał się do towarzyszki, pominął też fakt, że to ona omal go nie zabiła. Chciał słuchać to, co ma mu do powiedzenia. Nie bał się - wierzył w przeznaczenie, i skoro już miał zostać jednym z nich, to widać tak powinno być.
- W legendach jesteśmy bardziej potworami, za sprawą zwyrodniałych i dzikich wilczych, tacy jak ja - naturalni - ukrywamy się i przystosowujemy do otaczającego nas świata. Możemy jednak zdziczeć w każdym momencie, rzucić się na bogu ducha winnego wieśniaka, zupełnie jak mityczne stwory. Powiem ci to, co przed pierwszą przemiana musisz wiedzieć - zaczęła, czasu nie pozostało zbyt wiele. - Kiedy księżyc w pełni wzniesie się ponad linię drzew, zaczniesz zmieniać formę. Podobnie jak ja, staniesz się wilkiem, ale nie możesz dać mu się kontrolować. Będziesz wściekły z bólu, rozgoryczony i żądny krwi, nie będę mogła tego powstrzymać, to część, przez którą musi przejść każdy. Postaram się jednak zapanować nad tobą, jeśli twój wilk wymknie się spod kontroli, jednym słowem nie wyrwiesz się i nie pobiegniesz do lasu mordować. Uprzedzając fakty, ból który będziesz odczuwał, nie będzie porównywalny do żadnego innego, wszystko w twoim ciele będzie się zmieniać i dostosowywać do nowej powłoki. To długi i paskudny proces, jednak powrót do pierwotnej postaci jest mniej uciążliwy, a każda kolejna przemiana jest już mniej bolesna, choć nie ukrywam, że wolałabym żeby ktoś mi flaki nawinął na miecz i wyrwał. - mruknęła.
Słysząc jej opis, skrzywił się nieco. W końcu to wszystko co powiedziała, głównie o przemianie, nie napawało go zbytnim optymizmem.
- Nie pocieszasz... Choć przynajmniej w końcu ktoś mi odpowiedział szczerze, na wszystko co się tu stało. No i wiem, czego się spodziewać. - mrugnął do niej pogodnie, po czym spojrzał ponownie w niebo. - Daleko jeszcze do osady? Jak na moje oko, księżyc zaraz się pojawi, a wolałbym być wtedy na otwartej przestrzeni.
Reen pokręciła głową.
- Nie dojdziemy do osady, nie teraz.
Przeszli jeszcze kawałek, wychodząc na niewielką polanę. Reen przeszła kilka kroków, po czym usiadła na ziemi i rozwiązała buty, zdejmując je. Zrzuciła kurtkę, odłożyła broń i zerknęła na towarzysza.
- Szczerze ci współczuję świadomej przemiany - powiedziała powoli. - To może potrwać nawet godzinę bądź dłużej, ale będę tutaj cały czas. - pocieszyła go. - Radziłabym ci się rozebrać, jeśli nie chcesz stracić ubrań i mieć w czym wracać - dodała, po czym sama zdjęła całe odzienie z siebie. Spojrzał na nią nieco zdziwionym wzrokiem. Nie dość, że zaprowadziła go odosobnione miejsce, to jeszcze kazała mu się rozebrać. Taka propozycja zachęciłaby go, gdyby nie zapowiedź tego, co miało się wydarzyć. Ściągnął więc ubranie, i czekał, aż księżyc wyłoni się zza linii drzew, jednocześnie obserwując Reen. Po kilkunastu minutach obok niego stała Kapitan w swojej wilczej formie, wpatrując się to w niego, to w niebo.
W końcu pełnia się zaczęła. Gdy tylko światło księżyca oświetliło jego ciało, jego oczy zmieniły się powoli na szmaragdowe. Poczuł, że się nieco rumieni - stoi jak idiota w środku lasu, w dodatku nago, nie odczuwając żadnej, nawet najmniejszej zmiany. I tak przez parę minut. Miał już się odezwać do Wilczej, mając nadzieję że go zrozumie, gdy jego ciało przeszył ból, tak jak to zapowiedziała Reen, którego nie mógł porównać do niczego innego. Zaczął wrzeszczeć z bólu, zaś krzyk z czasem zaczął się zmieniać w wycie wilka. Bolało go całe ciało, od twarzy, szczęki, aż po nogi. Po paru minutach w miejscu gdzie stał Arli, znajdował się teraz duży basior o ciemnej sierści. Zaczął warczeć na towarzyszkę, po czym szykował się do ataku. Wilcza pokazała zęby i warknęła ostrzegawczo, zaraz potem kłapiąc szczęką tuż przed jego pyskiem. Przez pewien czas był gotowy do ataku, i już miał zamiar szarżować, gdy dotarło do niego nowe uczucie, nie wiedział skąd - było pewne, nie miała zamiaru go zaatakować. Dlatego też przystanął, wpatrując się w nią, i węsząc jakąś ofiarę. Był głodny, i to bardzo. Zaczął biec w stronę lasu, ciągle korzystając ze zmysłu powonienia. Reen towarzyszyła mu cały czas. W końcu wydała z siebie krótkie warknięcie, zawiadamiając go tym, iż w pobliżu znajduje się stado jeleni. Nie potrzebował większej zachęty - ten dźwięk był niczym rzucenie mu wyzwania. W ciągu kilku sekund dotarli do zwierząt, gdzie wyszukał jednego, dużego samca. Nie bez problemów poranił go na tyle, ażeby móc się nim posilić - widać jeszcze nie czuł się dobrze w tej formie. Po pożarciu zwierzęcia, uspokoił się. Przystanął, obserwując Reen. Ona czekała na niego w odległości paru metrów - widać kontrola nad nim była dla niej ważniejsza niż głód. Uniosła łeb, widząc, że ją obserwuje. Wstała z ociąganiem.
- Rozumiesz mnie? - zapytała, choć dla ludzkiego ucha brzmiało to jak nakładający się na siebie warkot o kilku tonach.
- Rozumiem. - odpowiedział, miał nadzieję, że i ona go rozumie. - Wszystko dobrze robiłem? Mam nadzieję że tak.. Trochę dziwnie się czuję. Nie przywykłem do tego wszystkiego. Wiesz, że wiedziałem, iż mnie nie zaatakujesz? Dlatego też wydaje mi się, że nie zaszarżowałem. Ciężko to opisać...
- Instynkt. - zawarczała. - Szczenię nigdy nie rzuci się na wilka, który wygląda na większego i groźniejszego. Gdybym była mniejsza... kto wie.
Ruszyli w las, biegnąc przed siebie. W końcu Reen znowu się odezwała.
- Wszystko jest dobrze, nie martw się - powiedziała. - Przed tobą kilka lub kilkanaście lat nauki panowania nad sobą i oswajania się z tym kim się stałeś, ale nie jesteś sam. Pokażemy ci wszystko. Dowiesz się na kogo nie warto kłapać zębami - rzuciła nieco weselej - bo może się to skończyć przygnieceniem do ziemi. No i wypracujesz swoje miejsce w sforze.
W końcu pełnia się skończyła, wrócili do swej pierwotnej formy. Wiedział, że minie dużo czasu, aż w końcu przyjmie do siebie to wszystko, co się zaczęło z nim dziać.
Gracz Sarai o ID:131 przekazał(a) Ci chowańca 1700 ciasteczek! Tyle to się będzie pożerać chyba wieczność!
Gracz Malum Nosy o ID:199 przekazał(a) Ci chowańca tort urodzinowy w kszt. rzepy . WINCYJ SŁODKIEGO, A PUPA ROŚNIE
Gracz Meredith de Beltaine o ID:277 przekazał(a) Ci chowańca 33 Testy na covid-19. Człowiek się na jesień już nie może pochorować, bo od razu niektórzy koronują...
Gracz Morgia Anaverth o ID:828 przekazał(a) Ci chowańca Herbatka z miodkiem i cytryną. ...ale za to inni nadal dbają. ♥
Gracz Sarai Anaverth o ID:131 przekazał(a) Ci chowańca Kinder czekolada!. I pamiętają o niszowych świętach!
Gracz Veena Thilwest o ID:308 przekazał(a) Ci chowańca Złote Tantō. W końcu, dbają o mnie w tym klanie.
Gracz Yvris o ID:935 przekazał(a) Ci chowańca Wygrany event na barmana! Tu nie było randomu, pewne zwycięstwo. ♥
Gracz Morgusia o ID:828 przekazał(a) Ci chowańca Słodki psikus od Morgusi. Na helołin, psikusy przyjmę hurtowo.
Gracz Morgusia o ID:828 przekazał(a) Ci chowańca Korona wysadzana czekoladą. Nie tylko w organiźmie, ale i na głowie ♥
Gracz Demetria Bezarith o ID:1008 przekazał(a) Ci chowańca Niebieski monsterek. Mój Mioszkowy diler monsterków. ♥
Gracz Aerith Vasati o ID:1437 przekazał(a) Ci chowańca Słodka wisienka. Mniam.
Gracz Demetria Bezarith o ID:1008 przekazał(a) Ci chowańca Zapas monsterków. A nie mówiłem?
Gracz Demetria Bezarith o ID:961 przekazał(a) Ci chowańca Martwy brokuł. I dobrze, śmierć brokułom!
Gracz Avrene o ID:156 przekazał(a) Ci chowańca Order pana czepialskiego!. Na szczęście nie jestem czepialski, taki order od pani z dyplomem kłamczuszki?