UWAGA! Postać jest w fazie wczesnego dostępu, wciąż nad nią pracujemy. Wrażenia z rozgrywki mogą ulec zmianie!
- Ithildin – człowiek (przynajmniej według dokumentów)
- Imię i nazwisko: Ithildin
- Rasa: Niegdyś człowiek. (teraz - to skomplikowane)
- Wiek: wygląda jakby miał za sobą trzy wojny i pięć rozwodów
- Wzrost: 194 cm
- Waga: 102 kg
- Profesja: Wędrowny wojownik, rzeźnik z wyboru, filozof z przypadku
- Wygląd: Postura jak zbrojny pomnik – barczysty, wielki, zawsze gotowy do walki lub krwawego komentarza. Gęste, kruczoczarne włosy, twarz poorana bliznami i wieczny grymas, który nie wiadomo, czy to uśmiech czy skurcz po zjedzeniu czegoś nieświeżego. Oczy puste jak sumienie lichwiarza. Chodzi w ciężkiej zbroi która widziała więcej flaków niż przeciętny rzeźnik w życiu. Na pierwszy rzut oka wygląda jak ktoś, kto już raz umarł, ale stwierdził, że to było nudne i wrócił. Jego sylwetka to skrzyżowanie kowadła z trumną – szerokie barki, klata jak taran i ręce jakby służyły do ściskania czaszek zamiast dłoni. Przez większość czasu chodzi z gracją podpitego kata – powoli, ciężko, jakby każdy krok był poprzedzony pytaniem „czy warto mi się ruszać, czy lepiej poczekać aż świat sam się spali?”. Ale nie trzeba ulegać pozorom. Czasami przechodzi metamorfozę, jak za sprawą najpotężniejszego znanego ludzkości magicznego eliksiru - kawie i wtedy tym bardziej nie warto wchodzić mu w drogę.
Twarz? Pozornie, całkiem pospolita. Jak wyrzeźbiona przez bardzo sfrustrowanego kamieniarza. Żuchwa masywna, broda ostra jak poglądy w karczemnych dyskusjach. Nos złamany tyle razy, że sam nie wie, jak wyglądał oryginalnie. Oczy: szare, stalowe, wiecznie zmęczone, jakby już trzy razy oglądały koniec świata i tylko się zawiodły. Włosy długie, czarne, zaczesane do tyłu – bardziej z lenistwa niż stylu.
- Charakter: Stalowa klatka z dziką bestią wewnątrz. - Jest pełen sprzeczności. Opanowany, zimny, milczący. Wiecznie zmęczony, cyniczny typ z myślą egzystencjalną zawsze na końcu języka. Ale ma też drugą osobowość, bardziej drapieżną, wściekłą, jakby nie spał od 3 dni. To jego drugie, "ja", to pierwotny instynkt – brutalna niepohamowana siła bez cienia litości. Oczywiście obie formy nienawidzą się nawzajem, ale są na siebie skazane. Jak toksyczny związek – tylko z kłami i pazurami zamiast SMS-ów.
Ithildin, w swojej ludzkiej postaci, sprawia wrażenie człowieka zbolałego, wojownika, który niósł przez życie ciężar niejednej przegranej bitwy. Jego twarz jest zwykle zamyślona, melancholijna, mimo że wciąż twardo stąpa po ziemi. Jest samotnikiem. Wzrok, choć spokojny, skrywa mrok, który czasem wychodzi na powierzchnię. Z zewnątrz, może wydawać się opanowany, czasami wręcz smutny, do czasu gdy ten drugi przejmuje kontrolę. - Jakby miał w sobie więcej niż jedną duszę. Jego słowa są wyważone, ale zawsze towarzyszy im coś nieuchwytnego. Kiedy przemawia, jego głos jest głęboki, bez zniecierpliwienia. W tym wszystkim kryje się dziwna, niewyjaśniona siła. Czasami wtedy widać, jak coś mrocznego zaczyna wychodzić na powierzchnię. To nie jest furia, która wybucha od razu – to coś subtelnego, co czai się w cieniu, by potem, na moment, przejąć kontrolę. Kiedy jego oczy zamieniają się w dzikie, przerażająco zimne spojrzenie, można poczuć, jakby z niego wychodziło zwierzę. Nie ma w tym szaleństwa, raczej instynkt, który na chwilę przejmuje kontrolę nad jego ciałem. Jednak, przeważnie, jest w stanie przywrócić równowagę. I choć on sam stara się to kontrolować, nie ma gwarancji, że zawsze będzie w stanie utrzymać to w ryzach.
Ma w sobie coś, co sprawia, że wiesz, że to nie jest człowiek, a coś, co udaje człowieka. Co nigdy nie powinno było chodzić pomiędzy ludźmi. Na pierwszy rzut oka — mężczyzna jak wielu: ponury, może trochę zbyt milczący, z tą zimną, złamaną miną, którą noszą tylko ci, którzy zbyt wiele razy widzieli jak ktoś się nie podnosi. Ale wystarczy kilka sekund w jego obecności, żeby całe ciało zaczęło szeptać: „coś tu jest nie tak”. Psy warczą, ale nie szczekają, jakby wiedziały, że to nie czas na odwagę. Konie odmawiają podejścia, a dzieci chowają się za matkami, nie potrafiąc powiedzieć dlaczego. Jego spojrzenie nie jest ludzkie — jest zbyt spokojne, zbyt nieruchome, jakby patrzyło nie na ciebie, ale przez ciebie, oceniając, czy jesteś coś wart. Ma w sobie dziwny magnetyzm: nie jest przystojny, ale przyciąga uwagę jak ogień w nocy — i wzbudza ten sam irracjonalny lęk, że jak podejdziesz za blisko, to już nie wrócisz. Gdy się rusza, robi to z niemal zwierzęcą gracją, miękko, jak coś, co przystosowało się do polowania wśród drzew, dokonywania rzezi na polach bitew a nie chodzenia po brukowanych uliczkach.

Broń: Rozdzieracz (Seelenreißer)
Typ: Großes Kriegsschwert (Zweihänder)
Długość całkowita: 180 cm
Długość klingi: 135 cm
Szerokość ostrza: 38 mm
Długość rękojeści: 45 cm
Waga: około 3 kg
Materiał: Kompozytowa stal warstwowa – rdzeń z elastycznej stali średniowęglowej, ostrze z hartowanej wysokowęglowej
Ricasso: 15 cm, stalowe, surowo wykończone — pozwala na pewny chwyt nad jelcem przy technikach półmiecza i mordhau
Jelec: Krzyżowy, stalowy, prosty – wzmacniany przeciw złamaniu
Parierhaken: Długie, proste, ostre
Rękojeść: Skórzana owijka na rdzeniu dębowym
Wyważenie: około 11 cm od jelca – dobra równowaga między siłą uderzenia a kontrolą broni
Głowica: Przeciwwaga masywna, gruszkowa, gładka – służy też jako narzędzie ogłuszające lub do dobicia
Ithildin potrafi się nim posługiwać zarówno na otwartych przestrzeniach, gdzie dzięki długości i masie zyskuje potężny zasięg i siłę uderzeń, jak i w ciasnych pomieszczeniach, wykorzystując techniki półmiecza i mordhau – chwytanie za ricasso, szybkie zmiany chwytu oraz precyzyjne cięcia i ciśnięcia. Jego mistrzostwo w pracy rękojeścią i wykorzystaniu wyważenia pozwala na zwodzenie przeciwnika, zadawanie miażdżących ciosów oraz skuteczne blokowanie i parowanie silnych ataków.
- Bestia
- Wzrost: 260 cm (w kłębie, bo się trochę garbi)
- Waga: ~250 kg czystej furii i mięśni
- Wygląd: Ciało pokryte czarnym jak smoła futrem. Łapy jak kowadła, pazury jak sztylety, zęby jak z najstraszniejszego horroru. Oczy – czerwone, świecące punkty, które mówią tylko jedno: „Biegnij”. Skowyt, który przegania wilki, wskrzesza koszmary i zatrzymuje bicie serc.
- Charakter: Rzeź.
- Aura: Pewna śmierć.
Na skutek klątwy Ithildin raz w miesiącu zmienia się w wilkołaka. Przemianie ulega zarówno ciało, jak i umysł. Staje się większy, szybszy, silniejszy i zdecydowanie bardziej owłosiony. Ma wilczy pysk pełen kłów, a jego szpony rozpruwają ciało z łatwością, wyrywając wnętrzności z każdego, kto stanie na jego drodze. Żaden słodki furras — jeśli już, to taki, który wyszedł z najgorszego koszmaru. W tej formie nie jest jedynie dzikim szałem i niezaspokojonym głodem. To sprytny, świadomy, sadystyczny seryjny morderca, który zabija wszystko, co stanie mu na drodze — bez cienia litości. Poluje z precyzją, czerpiąc przyjemność z cierpienia ofiar, nie znając żadnych granic. Regeneruje się błyskawicznie, ale jest całkowicie podatny na srebro i ogień.
//Postać 2 - Jaszczureczka.
UWAGA! Postać jest w fazie wczesnego dostępu, wciąż nad nią pracujemy. Wrażenia z rozgrywki mogą ulec zmianie!
Czym jest Ythagssdreth?
Jest błędem. Pomyłką kosmosu. Wynaturzeniem – wszystkim tym, co nie powinno istnieć, a jednak jakimś cudem istnieje. Abominacją ze smoczą krwią i ludzkimi słabościami.
Ukrywa przed światem swoje nienaturalne pochodzenie. Tak samo jak swój wygląd: długi, gadzi ogon, pazury, wydłużone, zwierzęce nogi, nienaturalnie bladą skórę i porastające go jak nowotwór – czarne łuski.
Ale charakteru już nie ukryje.
Pomimo tych kilku widocznych zniekształceń… nie ma nic wspólnego z tak zwanymi Haressdrenami czy Jaszczurami.
To, co przyczyniło się do jego powstania, nie pochodzi z tego świata.
W połowie jest nadal człowiekiem. Hybrydą. Czymś pomiędzy. Jakaś część jego umysłu działa niemal jak ludzki mózg. Więc świetnie go udaje – aż do momentu, gdy coś niespodziewanie wytrąci go z równowagi.
Podszywa się pod pół-Haressdrena, ale jeszcze nie najlepiej mu to wychodzi.
Złudzenie normalności kończy się, gdy zostaje sam. Wybucha wtedy śmiechem. Mówi do siebie. Toczy długie dyskusje. Z kimś, kogo nikt inny nie słyszy.
Mimo to uważa się za lepszego od wszystkich. No i jest – większy, szybszy, silniejszy, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać.
Albo tylko mu się tak wydaje.
Z jakiegoś powodu ma też talent magiczny – i jest w tym niepokojąco dobry. Nie pogardzi złotą monetą ani żadną kosztownością, która może mu pomóc osiągnąć cel. A ambicje ma ogromne.
Choć nie należy do żadnego ze światów – wszystkie nienawidzi tak samo.Nie spotkasz go w pobliżu ludzkich osad czy szlaków.
Tak naprawdę – nie chcesz go spotkać. Nie chcesz, by zakradł się do twojego ogniska, gdy będziesz głęboko spał.
Ythagssdretharion’Vaelxandrythomarathis-Korthalyxandar - Ostrze na Użytek Cieni, Łowca Zrozpaczonych Dusz, Wędrowny Wysłannik Śmierci, Zbieracz Długów, Rozrywacz Serc, Twórca Wdów, - Syn Pierworodnego Czerni Chaosu, Pana Niezgłębionych Przepaści, Rozpruwacza Tkaniny Rzeczywistości, Niszczyciela Koron Tytanów, Pogromcy Światów, Pana Otchłani Bezkresu, Potomka Tiamat, Siewcę Rozpaczy, Wcielenie Terroru, Czarnego Smoka, Straszliwego Vorthagorathraxa Mal’garrathula Xaraz’thorath i... jakiejś kobiety – obudził się właśnie z czterdziestogodzinnej drzemki. W jakimś małym, skromnym pokoiku na poddaszu podrzędnej karczmy. Nie był pewien gdzie. Był głodny. Wypoczęty, ale bardzo głodny.
To właśnie ten dźwięk — wściekły warkot wygłodniałego pół-smoczego żołądka — zbudził go ze Smoczego Snu. Snu, który był już niemal osobną rzeczywistością, dla niego wciąż jeszcze obcą i niezgłębioną, ale za każdym razem coraz bardziej niepokojąco realną.
Nie przeszkadzano mu, więc pewnie za to zapłacił. Dobytek leżał porozrzucany po pokoiku, zgadywał zatem, iż nie został w tym czasie okradziony. Osąd i pancerze leżały nietknięte, dokładnie tam, gdzie je zostawił, czyli walające się pod nogami. Było ciemno, ale jego żółte ślepia pozwalały mu doskonale widzieć w ciemności.
Wstał szybko z posłania i natychmiast wyrżnął głową w skośną podsufitową belkę, jednocześnie potrącając swój nocnik. Nie zawsze panował nad wszystkimi reakcjami, więc zanim pomyślał, wymierzył belce potężny cios odwetowy. Belka pękła z trzaskiem, ale się nie złamała. Co do swej dłoni już nie był taki pewien. Bolało, o wiele bardziej niż niespodziewany cios w głowę. Syknął i przeklął, rozglądając się po swoich smoczych włościach. Nocnik na szczęście był pusty. Jego metabolizm zmieniał się podobnie jak ciało. Jadł i spał o wiele rzadziej, ale w większych ilościach. Wypróżnianie się niestety wyglądało dość podobnie.
Warkot trzewi powtórzył się boleśnie, przypominając o swej niszczycielskiej potędze, wyrywania ze światów Snu, więc Ythagssdretharion nie zwlekał dłużej. Naciągnął na pokryte czarną matową łuską, długie nogi, swoje dziurawe już znoszone czarne spodnie. Zapiął pas i owinął wszystko ogonem. Przy okazji zlustrował miejsca styku ludzkiej jeszcze skóry z nachodzącą łuską. Przybyło kilka nowych egzemplarzy. Małych, miękkich jeszcze i elastycznych płytek, bardziej przypominających skórę węża, niż twardy segmentowy i całkiem elegancki pancerz, jaki już powoli formował się wzdłuż jego ramion i grzbietu. Przyzwyczajał się do jego funkcjonalności. Do pasa przypięte było kilka kalet i długi sztylet, więc uznał, iż to w zupełności wystarczy. Na korpus zarzucił brązowy dopasowany bezrękawnik z jakiejś drogiej skóry. Rzucił zaklęcie odświeżające i zszedł na dół, zaraz po kilkunastominutowej wizycie w dobudowanej dla wygody do karczmy, latrynie, po której musiał rzucić kolejne, o wiele potężniejsze zaklęcie odświeżające.
„Aby dostać się do Zakhary, idź na południe. Następnie udaj się jeszcze trochę na południe.”
— Faeruńskie powiedzenie
Gryf Burz, średniej wielkości fregata przechwytująca sunęła leniwie wzdłuż potężnych pomarańczowych klifów południowo wschodniej Zakhary. Na pokładzie od świtu panował ruch większy niż zazwyczaj. Marynarze, pomimo męczącej wielotygodniowej podróży z entuzjazmem, niecierpliwością i pieśnią na ustach szykowali statek do wejścia do portu. Z ładowni wytaczano już i ustawiano w szeregi puste beczki, wyciągano skrzynie na zapasy i pakunki przeznaczone na rozładunek, gdy stek dziobowy rozrywał jeszcze spienione fale. Zwijano kolejne łopoczące na ciepłym południowym wietrze żagle, by odpowiednio wcześnie wytracić prędkość przed wykonaniem ostatnich, wymagających precyzji manewrów. Przygotowywano kotwicę i cumy. W tym niecodziennym ruchu z łatwością można było dostrzec kilka sylwetek, które od dłuższego czasu nie były zajęte żadną pracą. Znajdowali się na dziobie tuż za misternie rzeźbionym galionem w kształcie dumnego gryfa. Kapitan statku za pomocą swojej lunety z uwagą śledził ruch innych jednostek u podnóża dwóch wielkich, wyrzeźbionych w piniowych ścianach klifu, posągów, wyznaczających położenie portu, oraz kolejny przystanek w ich podróży. Towarzyszyła mu wysoka kobieta oraz całkiem niewysoki krasnolud.
- Niesamowite.. - Zachwycił się krasnolud, rozpoznając w końcu mieniący się już z daleka kształt, jak się w końcu okazało, pokrytej w całości srebrem, smukłej latarni morskiej.
- A ja już myślałem, że ten cholerny piasek pokrył już tutaj dosłownie wszystko.
Skryta pomiędzy klifami zatoka, jaki i sam port w Nafir powoli stawał się widoczny – jego wysokie, kamienne mury, z wieżami, które w górnych partiach kaskadowego miasta górowały ponad klifami, z każdą chwilą coraz bardziej odcinającymi się od błękitnego nieba. Posągi wykute w kamiennych ścianach nabierały kształtu, przedstawiały wojownika dzierżącego włócznie i charakterystyczną tarczę w kształcie łzy, oraz urodziwą niewiastę w orientalnym stroju, trzymającą dzban. U ich stóp wzniesiono potężny mur odgradzający zatokę od otwartego morza, co mogło sugerować, iż władcy miasta potrafili zadbać o bezpieczeństwo podróżnych. Ponad portem wznosiło się kilka przypominających nieregularne schody tarasów, kolejno coraz głębokiej i wyżej wgryzających się w otaczający zatokę klif, aż do jego górnych partii stanowiących zdaje się jedyne miejsce wyjścia z zatoki na ląd. Choć tego nie było widać z poziomu morza, miasto ciągnęło się dalej ponad klifami, o czym świadczyły fragmenty murów, fortów i pałacowych wież o srebrnych i złotych macających krawędziami klifu. Podział na dzielnicę nie był oczywisty, mnogość smukłych wież i palący pokrywał zarówno dolne, jak i górne partie. Zielone ogrody pełne drzew i smukłe posągi wykute z piaskowców znajdowały się głównie wyżej, na nieco węższych i mniejszych tarasach ponad zatoką, a kilka wkomponowano w same klify, maksymalnie wykorzystując przestrzeń i ich ochronne działanie.
- Poczekaj, aż zobaczysz resztę cudów tego miejsca, o ile nie wsadzisz znowu nosa w smar, trybiki i proch, bo myślę, że to są jedyne rzeczy, które cię naprawdę obchodzą mistrzu Arsteinie. - Krasnolud zajęty był manipulowaniem przy własnej, przymocowanej do głowy, nieco mniejszej lunecie, lub celowo początkowo zignorował uwagi towarzyszki. Jednak nie lubił pozostawać jej dłużnym.
- Ten strój, który mistrzyni ma dziś na sobie... - Zaczął, nie przestając jednak wpatrywać się we wznoszące się ponad portem potężne miasto. - Jak mniemam, jest też kluczowy dla powodzenia naszej misji. Do tej pory męskie portki i proste suknie, wysokie buty i kołnierz z głębokim kapturem, a teraz proszę. Sandałki pod kolanko, błękitny jedwab, cekiny, udo na wierzchu, całkiem śmiały dekolt i woalka tak, że oczy tylko widać. A ile złota i kutasów. Tylko nie wiem, czy ten kolor skóry będzie tu pasował, bo aż musiałem ciemno szkło nasunąć. - Krasnolud spojrzał na czarodziejkę szczerząc pożółkłe zęby i zarechotał tak, że aż stojący obok kapitan parsknął z trudem tłumiąc śmiech.
- Może i ja założę coś równie adekwatnego. - Kontynuował. Kobieta obdarzyła go tylko pogardliwym przelotnym spojrzeniem jak zniecierpliwiona matka zmęczona kolejnym wybrykiem niezdyscyplinowanego dziecka. Zresztą zawsze i na wszystkich spoglądała zazwyczaj z zimną pogardą i wyższością.
- Cieszę się, iż dostrzegasz moje starania mistrzu, a i nie sądziłam, że te starcze oko takie sprawne jeszcze. A pan Kapitan co sądzi?
Kapitan był przystojnym mężczyzną w średnim wieku, pochodził też ze szlacheckiej rodziny, więc najczęściej umiał dobierać słowa do okazji. Czego się też nauczył podczas podaży, było to, iż nie należało budzić gniewu potężnej czarodziejki. Nie tylko ze względu na jej finansowy wkład w całe przedsięwzięciem. Z racji miejsca, do jakiego przybili, jego umysł był jednak zajęty wieloma rzeczami.
- Jak zawsze olśniewasz pani... - Krasnoludzki rechot przeszedł w niepowstrzymany gromki śmiech, a kapitan szybko zamilkł sparaliżowany lodem spojrzenia kobiety, która to właśnie jego jedynego podczas całej podróży, wpuściła do swojej kajuty.
- A to dobre! Lśni jak ta latarnia... - Śmiech przerwał mu w nagle gwałtowny atak dławiącego kaszlu, wywołany pyłem przyniesionym niespodziewanym podmuchem gorącego wiatru znad rozciągającej się wszędzie ponad klifami wielkiej pustynnej krainy. Krasnolud z wyrzutem, zanosząc się kaszlem i przez załzawione oczy spojrzał na zimne oblicze górującej nad nim kobiety. Gdy znów mógł złapać oddech i nieco już znając swoją towarzyszkę, zapytał.
- A te posągi tam? Kto to? - Mistrzyni nie przejrzała podstępu. Zaczęła wykład, całkowicie zapominając urazę po komentarzu krasnoluda i gafę kapitana.
- Mają wiele imion. Nie wiadomo kto je wykuł i kiedy. Na pewno nie miejscowi. Zwą ich Tancerką i Wojownikiem. Są jednak tacy, którzy łącze je bardziej z samym miastem w obecnej postaci i mianują "kurwą i mordercą". Lub też "niewolnicą i panem." Mają witać kupców, obiecując bezpieczeństwo i bogactwo tego miejsca, więc ostrzeżenie i zapewnienie. Łączy się tu kilka szklaków handlowych morskich i lądowych, wiec od tysięcy lat niewiele się tu zmieniło. To miejsce kontrastów, prawo jest bardzo surowe, jak w całej tej barbarzyńskiej krainie, ale i bogactwo oraz rozrywki wymykające się temu, co może sobie wyobrazić twój ścisły umysł mistrzu.
- Więc mogliśmy tu przybyć szlakiem handlowym, zamiast telepać się w tej cholernej łajbie...
- Zajęłoby to miesiące i było o wiele niebezpieczniejsze, poza tym mistrzu, zdaje się, nie przepadasz za pyłem i piaskiem, a jest go tu całkiem sporo. - Krasnolud splunął jak to miał w zwyczaju i by oczyścić gardło z resztki gryzącego pyłu.
- Pójdę obudzić resztę naszej drużyny. Szkoda by przegapili taki widok... - Krasnolud przyspieszył kroku, gdy sam zrozumiał przypadkową dwuznaczność swoich słów.
Port nie był o tej porze bardzo zatłoczony, statki handlowe wychodzące w morze opuściły go z samego rana, a więc przepustowość była wystarczająca, by obsłużyć ruch z północnego i południowego szlaku handlowego. Gongi, dzwonki oraz rogi sygnalizowały powolny ruch kilku mniejszych i większych jednostek manewrujących przy nabrzeżach. Kapitan znał nie tylko drogę, ale i zwyczaje panujące w Nafir, więc tuż po przybiciu i zacumowaniu zebrał wszystkich swoich bosmanów i tych, którzy spośród marynarzy, którzy nie mieli pilnych prac, na krótką odprawę.
- Wachty według uznania bosmanów, ale sprawiedliwie podzielić po całej załodze, nie jak ostatnio. Ekipa załadunkowa nie rozłazić się, bo nie wiadomo kiedy przyjadą zapasy. Spodziewam się szybkiego i sprawnego działania dopiero, po którym będziecie mogli liczyć na chwilę przerwy.
Zabraniam kategorycznie opuszczać terenu portu. Nie włazić na tarasy i do innych dzielnic, zwłaszcza na targi niewolników i do domów rozrywki. Dopóki sam na to nie zezwolę! Nie jesteśmy też u siebie. Panują inne zwyczaje, wielu z was tu było i rozumie, inni nie, więc się pilnować wzajemnie. Tak, panie Sroka?
- Tak jest, panie kapitanie! - Odpowiedział wywołany marynarz, unosząc wysoko w powietrze kikut pozbawiony prawej dłoni.
- Nie oddalać się bez pozwolenia, nie kupować nieznanych towarów, żadnych zwierząt i niewolników, choćby nie wiem po jak promocyjnej cenie. Od tego jestem ja i kwatermistrz. Nie wpuszczać nikogo na statek, nie sprowadzać tu żadnych ladacznic, nie drażnić miejscowych. Za krzywe spojrzenie na niewłaściwą osobę można tu trafić do niewoli, ale i stracić oczy. Wiec zawczasu przestrzegam. Nie będziemy też wykupować nikogo z niewoli! Pilnować się i myśleć ludzie, jeżeli chcecie wrócić do domu. Na wasze miejsce jest tu całe setki, nie mniej sprawnych i o wiele tańszych marynarzy. Uzupełnię załogę bez żalu.
Moje zakazy i nakazy nie dotyczą Mistrzyni Cechu, Lady Morrigany, Mistrza Aristeina, oraz piątki ich towarzyszy. Pamiętajcie też, że ich misja to nie wasz zasrany interes ani niczyj inny, więc też trzymać mordy zamknięte jak ktoś zacznie wypytywać. Rozejść się!
Urzędnik portowy czekał już na nabrzeżu. Przemycił go pierwszy oficer z kapitanem od razu po spuszczeniu trapu. Panujący w porcie zgiełk przekrzykiwały tylko wszędobylskie olbrzymie mewy, które z ciekawością przyglądały się niecodziennym podróżnikom. Kredowa biała skóra Mistrzyni w niesamowity jakiś sposób znikła zastąpiona głęboką oliwkową barwą i jedyni głowa pokracznie kołyszącego się przy każdym kroku krasnoluda, zaczynała przybierać coraz bardziej czerwonawy odcień.
//szkic - Revenant
DLC - Pan Kościotrup.
Pan Kościotrup narodził się jakiś czas po swojej śmierci.
Nie od razu, rzecz jasna. Najpierw przez kilka dekad gnił w jakiejś zapomnianej krypcie.
Czy to była jego krypta? — Nie wiedział.
Kim był za życia — nie pamiętał i, szczerze mówiąc, niezbyt się tym przejmował.
W tym momencie miał kompletną pustkę w głowie. Nie licząc garstki kurzu i krocionoga.
Jako że umiał się dobrze zachować, był całkiem kompletny. Choć na początku nieco rozbity swoim nagłym ponownym istnieniem.
A nawet — poruszony do szpiku.
Wiedział, że ta ulotna chwila istnienia wiecznie trwać nie będzie.
Skąd wiedział? — Nie wiedział.
Czuł, że życie znowu wymyka mu się spomiędzy palców… a może już wymknęło się całe?
Musiał więc jakoś wziąć się w garść. I, co ważniejsze — zebrać się w sobie i pozbierać do kupy.
Zajęło mu to chwilę — zaskakująco długo, jak na kogoś bez mięśni.
Jako iż był całkiem młody i niedoświadczony, nie wiedział jeszcze kim chce być czym się zajmować w przyszłości.
Miał dość silny kręgosłup moralny, może więc - łucznictwo ?
Czy wiesz że..