Profil gracza:
Wydarzenie:
Data: 01.12.2020, 00:01
Udało ci się wygrać 6042000 sztuk złota w Loterii Królewskiej. Gratulacje!
Rozrzutny się zrobił ten miedziany żydek...
Wydarzenie:
Data: 16.11.2020, 16:47
Gracz Neherignus (ID: 124), przekazał(a) ci 1 sztuk złota.
Uwaga! Achtung! Attention! Uwożojta! Внимание!
Profil zawiera wulgaryzmy!
***
Wydarzenie:
Data: 28.06.2018, 19:12
Zostałeś zaatakowany przez Merthezeer (ID: 137) i nie zauważyłeś tego, gdyż piłeś piwo prosto z beczki. Straciłeś 53 cenne sekundy życia, w których nie piłeś.
Tak się walczy z nietoperzami na IA! Myślałem, że lepszy będzie, ale czegóż można po takim chucherku oczekiwać?
Esseral Brouver Hoog uniknął ataku Merthezeer
- Co Ty odpierda...
Merthezeer atakuje Esseral Brouver Hoog i próbuje wytrącić kufel z ręki
- Chyba naprawdę mocno uderzyłeś się w głowę...
Merthezeer uniknął chuchnięcia w twarz Esseral Brouver Hoog
- Chyba czas na drzemkę...
Esseral Brouver Hoog idzie spać!
Merthezeer zwycięża!
Merthezeer otrzymuje kufel piwa oraz 1 sztuk złota.
***
Wie, co dobre w takiej chwili...
Wydarzenie:
Data: 15.06.2018, 21:23
Gracz Neherignus o ID:227 przekazał(a) Ci chowańca Skrzynka Krasnoludzkiej Wódki.
***
Kroniki KFu
Przygody Essa na SSa
10 dzień miesiąca Charr, XVII Ery Amoriońskiej. Era trwa już 146 dni.
Kurwa, czego on ode mnie chce o tej porze? Jest chyba środek nocy, pomyślałem. Spojrzałem za okno – słońce już dawno wzeszło. Dobra, może trochę przesadziłem z tym środkiem nocy… Ale na pewno jest wcześnie.
- Jest południe, debilu. Ogarnij się i zapisz na Igrzyska.
- Jakie Igrzyska znowu…
Momentalnie złapałem się za głowę. To nie był jeszcze czas na wygłaszanie tyrad moralnych.
- Na wszystkie owce na łące… - koleś pokręcił głową, a ja nadal nie wiedziałem, o co mu chodzi – Jak spotkasz Nerwa lub Sistis to po prostu im powiedz, że się zgłaszasz.
- Komu? - zapytałem, gdyż procenty wylewały się właśnie z uszu.
- Nerpha lub Istis. Mam ci to kopytkiem na ryju wygrawerować?
Zamknąłem na chwilę oczy, a jego już nie było. Tylko nie obudziłem się w swoim łóżku, lecz pod jakąś zagrodą. Chyba.
- Na pradawnych bogów… Chyba coś nieświeżego wypiłem – tyle zdołałem wymruczeć.
Kolejne chwile stały się symbolem ciężkiej krasnoludzkiej walki z przyciąganiem ziemskim. Jednakże nie mogłem się poddać, jak wiele razy czyniłem to do tej pory. Dzisiaj czekało na mnie ważkie zadanie! Miałem znaleźć… hm… kogoś i powiedzieć, że się zapisuję. Choć pełen wątpliwości, ruszyłem z misją do Elakki. Po drodze nie omieszkałem zwilżyć gardła. W taką pogodę jaka teraz panuje, lepiej nie „odwodnić się”. Mieszkańcy jakoś dziwnie się na mnie patrzyli i zasłaniali nos, gdy przechodziłem obok nich. Cóż to miało znaczyć? Nie wiem. Niech się chędożą. Słońce zdawało się wisieć wysoko. Tylko kto, kurwa, zwraca uwagę na takie rzeczy? W głowie się przestawia od tego żaru.
Przyznaję, iż pierwsze próby poproszenia o pomoc mieszkańców w znalezieniu jednej z tych zafajdanych osób nie zakończyły się sukcesem, jednakże spotkałem po drodze, zawsze uczynnego, Ogóra… Rógo w sensie! Ten w nieco zawoalowany sposób wyjaśnił mi o co chodzi, choć najważniejszą informacją było chyba ogłoszenie jarmarku ziemniaczanego z różnymi wytworami, również płynnymi. Nie chcąc narazić się szefowi, poszedłem na jarmark.
Ach, cóż to była za przygoda! Przetwory ziemniaczane są niesamowicie sycące w taką pogodę. Ale to wino z ziemniaków… Mmm!
Gdy w końcu wyrzucili mnie od stolika i „wodopoju”, stwierdziłem po zachodzącym powoli słońcu, iż jednak trzeba się skupić na świętej misji. Przypomniałem sobie wszelkie wskazówki jakie przekazał mi Ogór i pełen procentów oraz odwagi, ruszyłem w śmiałą podróż. Wstałem z bruku, otrzepałem się z kurzu, poprawiłem spodnie i przeszedłem przez ulicę. Znalazłem się u celu swej przygody – dziwny i brzydki budynek urzędu miejskiego. Na chuj oni go tak zrobili to ja nie wiem. Ale cóż poradzić?
Przekradłem się obok strażników jak dzika kaczka, otworzyłem drzwi cicho jak Kard po powrocie z paśnika i znalazłem się w korytarzu z tysiącami drzwi. W żaden, kurwa, sposób nie mogłem przypomnieć sobie, które drzwi miały mnie zaprowadzić do tego demona z piekła rodem. Dlatego nie bacząc na niebezpieczeństwo, zacząłem czytać tabliczki przy drzwiach. Po kilku całkiem niezrozumiałych dla mnie pozycjach społecznych, w końcu trafiłem! Tak, to były one! Z odwagą w oczach i procentami we krwi, wjechałem z buta do pokoju.
Cóż to był za pojedynek! Ledwo otworzyłem drzwi, a ta menda już do mnie z gębą, już coś pierdoli. Będąc za pan brat z niebezpieczeństwem, stwierdziłem, iż przyszedł czas na magię. Wyciągnąłem więc dłonie przed siebie i powiedziałem:
- Szpokóój…
Chyba podziałało trochę, gdyż usiadła za swoim biurkiem, wskazała mi stołek przed sobą, ale nie przestała gadać. Jak ja nie cierpię, gdy ona mówi, a do mnie nic nie dociera. Westchnąłem tylko i usiadłem, starając się zachować jak najwięcej powagi.
- Cóż cię tu zatem sprowadza, cny krasnoludzie?
Poczułem się nieco urażony jej tonem, szczególnie przy tym epitecie, ale stwierdziłem, że i tak jej nienawidzę, więc niech się chędoży. Musiałem to załatwić szybko i spadać z tego przybytku wątpliwej przyjemności. Wziąłem więc oddech i… nieoczekiwanie gromko beknąłem. Chyba nie było to dobrym pomysłem ze względu na fakt, iż nagle jej głowa z głuchym puknięciem opadła na jej biurko. Nie chciałem jej tykać, bo to wstyd byłby na cały klan. Gdy nie podziałały wezwania słowne, odnoszące się do jej wątpliwej czci oraz godności, postanowiłem zostawić jej wszystko na piśmie.
„Miano: Esseral Brouver Hoog
Rasa: Krasnolud
Zawód: Wojownik
Klan: Poszukiwacze Beczki Obfitości”
Podsunąłem jej kartkę pod głowę i ulotniłem się, pozostawiając jeszcze soczystego pierda na do widzenia. Gdy zamknąłem za sobą drzwi do jej gabinetu, wiedziałem, że dobrze mi poszło. Przynajmniej nie musiałem słuchać tej starej prukwy.
Zadowolony z powodzenia misji, udałem się spokojnie do siebie, gdzie czekała na mnie cudownie wilgotna, o pełnych kształtach i zawsze chętna do zabawy, moja ukochana beczka piwa.
11 dzień miesiąca Charr, XVII Ery Amoriońskiej. Era trwa już 147 dni.
- Powoli… Przecież dobrze wiesz, że wczoraj dokonałem cudów na misji.
- Cudem to było, że się tam dotoczyłeś, alkoholiku.
Może rzeczywiście wypiłem poprzedniego ociupinkę za dużo, ale to nie jest powód, że na mnie krzyczeć. Szczególnie, gdy znajduję się w takim stanie. Ale do rzeczy.
Stali nade mną od dłuższego czasu i starali się we mnie wpoić jakieś dziwne rzeczy. Coś tam o portalu, jakichś fragmentach mapy, chuje muje dzikie węże i jakiś strażnik krabów. Po co pilnować kraby – nie wiem. Zaprowadzili mnie, Kard i Neher, pod jakąś, kurwa, górę i mówią, żebym wchodził i szukał. To ja się grzecznie pytam wtedy:
- Po chuj mam tam czegoś szukać?
Jako, że panowie obyci z kulturą na najwyższym stopniu tego zafajdanego królestwa, więc spokojnie odpowiedzieli:
- Nie pierdol tyle, tylko zasuwaj, alkoholiku.
Jako, że było ich razem czterech, gdyż przyprowadzili braci bliźniaków, stwierdziłem, iż szanse w walce z nimi mam nijakie, więc po prostu poszedłem tam, gdzie wskazywali. I w taki oto sposób zaczęła się cudowna przygoda tego dnia… Ale od początku.
Ściany tej dziwnej budowli były dosyć wąskie – ledwo mieściłem się, więc często musiałem iść bokiem. Szedłem z odwagą w piersi przed siebie i starałem się czegoś szukać. I tu pojawił się właśnie problem. Nie pamiętałem zupełnie, czego miałem szukać. Te dwa lumpy coś tam wspominały, ale żebym ja pamiętał co. Wiedząc, że Neherów i Kardów jest więcej ode mnie, postanowiłem zbierać wszystko, co wpadnie mi w ręce. Na szczęście panowie dali mi kilka worków. Byłem gotowy.
Po, chyba, dłuższym czasie, poczułem oczywiście lekkie pragnienie. Koledzy jednakże „zapomnieli” wyekwipować mnie w rozsądne ilości „wody”. Nazbierałem trochę złomu, ziółek, trochę monet dziwnych, ale nic, co mogłoby ukoić moje pragnienie. Czując, że powoli nadchodzi otrzeźwienie, stwierdziłem, że musiało mnóstwo czasu już upłynąć. Przerażony perspektywą ujrzenia rzeczywistości, postanowiłem zawrócić i pójść do jakiejś karczmy. Wtedy rozpoczął się koszmar i marzenie jednocześnie. Nie wiedziałem jak trafić do wyjścia. Jednakże starając się wrócić napotkałem na cudowne miejsce – źródełko. Pełen nieufności podszedłem do niego. Leżało przy nim kilka szkieletów. Jako, że zostałem poszukiwaczem, najpierw przejrzałem, co ukrywali niegdyś ci szlachetni panowie przy sobie. I wtedy też przypomniałem sobie, czego chcieli, żebym szukał. W dłoni jednego ze szkieletów leżał kawałek mapy. Dumny ze swojej pamięci, w końcu podszedłem do źródełka. Zastanawiałem się, czy to czasem nie od tego nie poumierali ci, którzy tu leżą, lecz nie bacząc na niebezpieczeństwo – spróbowałem. I to był strzał w dziesiątkę. W źródełko był destylat! I choć moja radość nie trwała tak długo jak chciałem, gdyż źródełko się wyczerpało po chwili, wiedziałem, że wracać nie muszę prędko. Szukanie kolejnych źródełek – gdyż liczyłem, że jest ich więcej – oraz kawałków mapy może być całkiem ciekawym zajęciem.
Ruszyłem raźnym krokiem przed siebie, w głąb… tego czegoś, gdzie się znajdowałem.
12 dzień miesiąca Charr, XVII Ery Amoriońskiej. Era trwa już 148 dni.
Dziwię się, że zgodziłem się mimo wszystko na tę dziwną eskapadę. Zbieram jakieś śmieci, tylko co jakiś czas znajdując kojące źródełko, zamiast siedzieć w karczmie i pić bez problemów. Chyba chcą mnie te kutwy wykończyć tutaj. Mam już dwa worki śmieci…
- I NIE WIEM, KURWA, JAK WRÓCIĆ!
Frustracja rosła z każdym krokiem. Jak wrócę to im jebnę. Normalnie jebnę im! A, chuj! Do źródełka!
Dziwi mnie ciągle ilość szkieletów przy tych wodopojach. Choć sądząc po uzębieniu to większość była chędożonymi ylfami, więc może aż tak mnie to nie dziwi. Mieszanie trunków nie wpływa zbyt dobrze na zdrowie. A właśnie! Rum, piwo, wóda, denaturat… właśnie to można znaleźć tutaj. Ilość jednorazowa może nie jest satysfakcjonująca, ale lepszy dzik w garści niż owca na dachu, jak to mawiają.
I tak pewnie deliberowałbym dalej nad swoim życiem, gdybym nie zobaczył cudu… Przede mną pojawiło coś, o czym marzyłem, chodząc tymi ścieżkami. Stado źródełek! Aż mi łezka pociekła. Zostawiłem worki i zacząłem konsumpcję…
13 dzień miesiąca Charr, XVII Ery Amoriońskiej. Era trwa już 149 dni.
- O cie chuj…
Obudziłem się. To chyba można uznać za cud. Podniosłem się. Kolejny cud. Stałem. Jebany cud nad cuda. Zrobiłem krok. Poddałem się. Usiadłem przy źródełku. Magicznym sposobem ponownie napełniło się darem od bogów. Wymamrotałem tylko do siebie:
- Pierdolę, nigdzie dzisiaj nie idę.
Ległem przed moim ołtarzem, pochyliłem odpowiednio głowę i zacząłem sączyć zimny trunek.
15 dzień miesiąca Charr, XVII Ery Amoriońskiej. Era trwa już 151 dni.
- Wstawaj, alkoholiku!
- Co za gorzelnia…
Jakieś dziwnie znajome głosy obudziły mnie. Dlaczego? Tego nie wiem. Pamiętam jedynie, że jakieś źródełko było bardzo daleko ode mnie… I w sumie tyle pamiętam. A co się działo więcej i jakim cudem trafiłem do wyjścia – pradawni bogowie raczą wiedzieć.
- Co jest, kurwa…
- Wstawaj, jeszcze jedna podróż cię czeka.
- Dobra, choźźmy…
Trzy pary nóg poruszały się przede mną. Chyba za wolno przemieszczałem się, gdyż po kilku chwilach zacząłem być ciągnięty po ziemi. Trzymali mnie za nogi. I w sumie odpowiadało mi to. Zdrzemnąłem się.
- Kurwa, śpi… Trzymajcie mnie, bo mu jebnę!
- Panowie, ale na co te nerwy… Łooo… A gdzie my jesteśmy?
Miałem przed sobą jakąś dziwną świecącą bramę, furtka, kurwa, a nie brama w sumie, ale chuj. Jakimś cudem postawili mnie na nogach. Chwiałem się w jedną i drugą stronę. Pod pachy postawili mi wielkie, związane zgrzewki z butelkami. Uśmiechnąłem się. Powolutku wepchnęli mnie do środka.
- Nie wierzę, że to robimy.
- Dlaczego tego alkoholika akurat wysłaliśmy tam?
- Bo się spił zawczasu i powiedział, że po pijaku też da mu radę.
Wybuchnęli gromkim śmiechem.
- Kurwa.
Wyszedłem w jakimś dziwnym miejscu. W chuj gorąco, nie ma gdzie usiąść. Do rzyci ogólnie. Zacząłem iść w kierunku czegoś dużego i świecącego. Resztki świadomości podpowiadają mi, że to chyba portal jest. Ale dlaczego tu jestem to nie wiem. Podchodzę do tego świecącego gówna. Opieram się o butelki.
- Dalej nie idę… Nie dam rady.
Wziąłem butelkę, otworzyłem, wychyliłem… Cóż to było za cudowne uczucie! Denaturat rozlał się po moich wnętrznościach.
- Kochana owieczka.
Nagle ciszę przerwało jakieś dziwne beknięcie. A może to był ryk? Z portalu zaczęła wyłaniać się brzydka jak gówno postać. Krzyknąłem od razu:
- Sztój! Gdzie leziesz!
A ten jak nie zacznie pierdolić…
- Aaah, śmiertelny… Słyszałem o tobie, obserwowanie z mojego ojczystego planu twoich przygotowań do walki z Baalbisanem – istotą niemalże boską, przynios…
- Nie pierdol, Balbiś, siadaj do walki!
- Jak myślicie, przeżyje?
- A chuj go wie w sumie. Labirynt jakimś cudem przeżył.
- Nie no, dostał zapasy to nie powinno być źle.
- A co jeśli wysłaliśmy go tam, a on zginie?
Popatrzyli na siebie. Zaśmiali się w tej samej chwili.
- …i ona do mnie mówi, że to na jutro!
- Hahahaha!
- Żdrowie, panie Balbiś!
- Nie wiem, uhh, czy mi nie wystarczy…
- Nie pierdol, panie! Pijemy! No! Żdrowie!
- Stawiam dychę, że nie zabije go i wyjdzie przedwcześnie.
- Zupełnie w niego nie wierzysz.
- Jak mam niby wierzyć w tego alkoholika?
Magiczna brama nagle zaczęła się rozjaśniać. Panowie wstali i zaczęli wpatrywać się. Po chwili wyłania się z niej głowa.
- Pano
|