Logowanie

Email:
Hasło:

Przypomnij hasło...

Nie masz jeszcze konta?
Dołącz do nas!




Ekran: 1024x768
Javascript: włączone
Wiek min. 16 lat
Nieco wyobraźni


Sulivan (ID: 262)


  • Ranga: Mieszkaniec
  • Poziom: 97
  • Wiek: 808
  • Rasa: Człowiek
  • Klasa: Rzemieślnik
  • Specjalizacja: Stolarz
  • Charakter: Anielski
  • Płeć: Mężczyzna


Profil gracza:

xXx

~~~~

Widziałem rzeczy, o których Wam, młodym, się nie śniło. Wojny magów i maszyn walczących ramię w ramię przeciw wojskom Oriona. Oglądałem magiczne wiązki jaśniejące w pobliżu Smoczego Grzbietu. Wszystkie te chwile zgubią się w czasie, jak łzy w deszczu... Już czas umierać?

~~~~

Historia z początku poprzedniej dekady


Nieprzenikniona ciemność otaczała go od początku kilkunastominutowego marszu. Nie zataczał się już, ale mętne wspomnienia nadal powodowały mdłości. Dwa razy zatrzymywał się, torsje były skrajnie nieprzyjemne, zdawało mu się, że wypluwa wszystkie swoje wnętrzności.


- Gdzie ja, do jasnej cholery, jestem? Słyszy mnie ktoś?

Krzyk pozostał bez odpowiedzi, jeśli nie liczyć rozciągłego echa niosącego się po jaskini. Po chwili jego oczom ukazał się snop światła wpadający przez otwór w suficie, znajdujący się kilkanaście stóp nad jego głową. Przed oczami krasnoluda rozpościerało się podziemne jezioro, migające rozproszonymi promieniami padającego nań światła.

Podszedł do brzegu, aby się napić. Nachylając się zobaczył swoje odbicie, jednak nie przypominało ono Haargzeda jakiego pamiętał; zamiast tego zobaczył bladą, posiniaczoną twarz pełną niezrozumiałych dlań run, czaszkę rozciętą raną wielkości małego topora oraz puste, jasnoszare oczy, nie mające w sobie życia ślepia, błądzące z przerażeniem na wszystkie strony. Zbliżył twarz do lustrzanej powierzchni wody, po chwili zauważył, że nie spowodował tym ruchem żadnej nieregularności na idealnie gładkiej powierzchni wody.


- Nie oddycham.

Odsunął się na samą myśl, zdziwienie przeszło w obrzydzenie gdy łapiąc się za pierś zaczął nasłuchiwać pulsu. Odpowiedziała mu cisza jaskini, w którą krasnolud wpasował się idealnie, odpowiedziała mu cisza skał - zimnych i martwych jak on sam.

cdn.

~~~~

Z pamiętnika (emerytowanego) arrakińskiego wojownika


(Jeśli znajdujesz tu swoje imię, to napisz, powspominamy stare czasy przy kuflu krasnoludzkiego piwa).

133 dzień 7. ery, Arrakin
Jest rozpiska grup, podejrzewam, że to siedzenie na takim zadupiu jak Arrakin poskutkowało tym, że o składzie grup dowiedziałem się na dzień przed pierwszą walką.

W grupie mam faworyta-maga i faworyta-złodzieja oraz ich słabsze kopie (ale też nie chucherka). Będzie ciężko. Idę rozwalić jakieś Bhaale.

134 dzień 7. ery, Elakka
Dziś pierwsza walka, a od razu z faworytem spod znaku pewnych Bardzo Czarnych Osobników. Popśtykaliśmy się trochę, aż w końcu w przypływie szału walki kichnąłem, aż topór wypadł mi z dłoni i trafił w Sam Środek Hobbita (a ciężko jest trafić w Sam Środek Hobbita chudego jak Refyn).

Dobrze, że przywódcy owego klanu nie było na trybunach, bo jeszcze nazwałby mnie niewalczącym fair play oszustem ciskającym toporami.

135 dzień 7. ery, Elakka
Drugi łucznik na mej drodze przez eliminacje. Tym razem było łatwiej - dwa odskoki, cios w boczek, dwa odskoki, cios w drugi boczek i Crahulusa już wiozą do lecznicy. A ja idę ćwiczyć dalej na skakan... eee, łapać węże na pustyni.

137 dzień 7. ery, Elakka
Cain było na imię temu niziołkowi, pierwszy w tych igrzyskach zamiast łuku przyniósł patyk. Tfu, trzeba zacząć przebijać zbroje, których nie ma. Trochę za bardzo wziąłem to sobie do serca, bo już po pierwszym ciosie nie było czego zbierać. Może zapomniał włączyć tę niewidzialną zbroję?

138 dzień 7. ery, Elakka
Ech, to wszystko przez kaca. Wróć, to wszystko przez moje roztargnienie. Nie korzystałem z karnetu na klanową siłownię przez ostatnie 3 dni świętując pierwsze zwycięstwo i mam za swoje.

Wiedziałem, że Malgalad jest niesamowicie szybki, więc musiałem skończyć go w pierwszych trzech rundach. Stał naprzeciw mnie i widziałem rozmyte sylwetki elfa, do dziś nie wiem czy to wina mego podchmielenia, czy jakiegoś lustrzanego odbicia, które se elf załatwł. Mniejsza z tym. Walka wyglądała mniej więcej tak: pierwszego ciosu uniknął, przy zadawaniu drugiego już miałem go pod toporem, ale prąd mnie przeleciał aż po krzyże (pieprzony elfi wynalazek ta elektryczność), za to trzeci cios... Trzeci cios sięgnął celu, wiedziałem to nawet po pięciu głębszych. I już się cieszyłem, już czyszczę topór z elfiej krwi, a tu łup, łup - lecą jakieś fajerwerki.

Potem poszło z górki, następne co pamiętam to ból głowy po przebudzeniu i Nearghis podający mi kufel, bo awans z grupy mimo wszystko był.

142 dzień 7. ery, Elakka
Ircia, która dopełniła po dogrywce skład Ostrzy w Igrzyskach, miała być pierwszą obrończynią. Postanowiłem być prawdziwym mężczyzną i z niemałą siłą wymierzyłem pierwszy cios, tak by bez zbędnych ceregieli Ircia wylądowała w klanowej lecznicy. W końcu końcu kobiet się nie bije...

148 dzień 7. ery, Elakka
Jozuś był kolejnym czarodziejem ze sztucznymi ogniami, po którym zmywałem błękitną, elfią krew z mego topora. Szkoda, że ten najlepszy z nich wszystkich już nie walczy, bo to zaczyna się robić nudne.

150 dzień 7. ery, Elakka
Tego dnia nie będę dobrze wspominał. Cholernie szybki cholerny krwiopijca - Isoras - załatwił mi pobyt w sanatorium. Nawet broni nie zdążyłem dobyć, na szczęście realizatorzy czuwali nad sportowym przebiegiem zawodów i nie miałem żadnych ukąszeń (przebadałem się w uzdrowisku na wszystkie syfy, o dziwo jest OK i nie mam tu na myśli tego wampira, hehe...).

153 dzień 7. ery, Elakka
Dawno nie widziałem walczącej kobita-hobbita. Znaczy walczącej kobity-hobbity. No, niziołki-kradziejki. W myśl mej żelaznej zasady, której broniłem, bronię i bronić będę (a jak!), nie chciałem bić, tylko zbić raz a dobrze. Twarda sztuka to była, trzy moje ciosy i nic, a jak ja dostałem, to... O czym to ja...? A tak, kobiet się nie bije.

155 dzień 7. ery, Elakka i Sith
Sprężyłem się dziś, trzy walki, dziewięć punktów i kolejny elfi mag do kolekcji. A dokładniej było tak:

Najsampierw kolega inż. architekt Even zajął zaszczytne miejsce we wspomnianej kolekcji wysokich, szczupłych i martwych (Mal będzie mi się śnił po nocach), później nieco trudniejsza przeprawa z niziołkiem-łucznikiem, który nie kradnie (!) Herutem (padł po szczęśliwym 13. ciosie), a na koniec nieudany dla Crahulusa rewanż za porażkę z grupy (muszę przyznać, że biegał chłop sporo od ostatniego razu...).

Dzień w porządku, tylko na którąś tam walkę musiałem się udać do elfich lasów Sith, czego nie trawię (elfów, lasów i Sith), więc z wielką niecierpliwością czekam na wysyłanie posłańców z treścią "Tak, jestem obrońcą, możesz mnie zaatakować. Acha, tylko rusz du*ę do Arrakin, bo ja się stamtąd nie ruszam".